XXIII.

114 4 0
                                    

-Dlaczego państwo mnie tutaj zamknęli?- Spojrzałam na dwóch wysokich mężczyznę w białych fartuchach, którzy wsadzili mnie do ciemnej furgonetki. 

Nie była ona w żaden sposób oznakowana, a za kierownicą siedział kolejny facet, tym razem w mundurze. Naprzeciwko mnie siedziało dwóch uzbrojonych policjantów. Skinęłam w ich kierunku głową, jednak oni nadal siedzieli w kompletnym bezruchu,  z bronią w dłoniach. Cicho westchnęłam, kiedy pielęgniarze zamknęli drzwi, a przedtem zapięli mnie w pasy bezpieczeństwa. Spojrzałam na swoje nadgarstki, na których zapięte były srebrne kajdanki. Moja skóra przez nie mocno poczerwieniała i kwestią czasu było aż zaczną one krwawić.

-Mogą panowie mi je ściągnąć?- Spytałam siedzących przede mną mężczyzn. Oni tylko spojrzeli po sobie, a potem znowu wbili wzrok w ścianę za mną.- Obiecuję, że nic nie zrobię. Po prostu mnie już boli.- Jeden z nich prychnął, a ja wiedziałam, że prędzej ktoś mnie stąd uwolni, niż oni spełnią moją prośbę.

W zamknięciu spędziłam już dwa tygodnie. Z tego co wiem jestem oskarżona o bestialskie zamordowanie trzydziestu dwóch osób i jedno poważne okaleczenie. Czy przyznaję się do winy? Nie. Nie pamiętam niczego co wydarzyło się tamtej nocy. Tak naprawdę niewiele pamiętam. Nie wiem nawet jak mam na imię i ile mam lat. W mojej głowie widzę tylko mężczyznę bez twarzy. Nie wiem kim jest i jak się nazywa, ale był w moim pierwszym śnie po przebudzeniu. Lekarze stwierdzili u mnie wstrząśnienie mózgu, anemię oraz hipotermię. Przez pierwszy tydzień leżałam w szpitalu, a na drugi zamknęli mnie w więzieniu. Szybko jednak postanowili przepisać mnie do szpitala psychiatrycznego o którym wiedziałam tyle, że jest gdzieś w głębi kraju. To wszystko zaczynało mnie powoli przytłaczać. Każdy był przekonany o mojej winie, ale ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie jakbym miała tego dokonać.

Fakty jednak podobno były nie do podważenia. Chłopak który przeżył powiedział, że nie widział osoby która go zaatakowała, ale usłyszał mój głos i kroki. Podobnoo też trzymałam ciało swojej ostatniej ofiary w dłoniach. To wszystko było dla mnie jak film fantasy, a ja obserwowała bym to z perspektywy trzeciej osoby. To wszystko działo się zbyt szybko, a ja nie byłam w stanie pozbierać swoich myśli. Nawet teraz jedyne na czym byłam się w stanie skupić, to utrzymanie miarowego oddechu.

-Kiedy będzie rozprawa?- Spytałam po dłuższej chwili przerwy, patrząc na nich pytająco. Znowu spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się. 

-Ty nigdy stąd nie wyjdziesz stokrotko.- Powiedział jeden z nich, a ja zmierzyłam go wzrokiem. Był koło czterdziestki, prawdopodobnie stary kawaler, bo na dłoni nie miał obrączki. Był obrzydliwy.

-Zakład, że przed końcem roku mnie tutaj nie będzie?- Widziałam jak na ich twarzach maluje się zdziwienie. Ja tylko wysunęłam do przodu dłonie, czekając aż mi ją uściśnie. Wtedy jednak zrozumiałam, że jest to niemożliwe i tylko cicho prychnęłam, cofając je.

Po raz kolejny westchnęłam cicho i spuściłam wzrok, skupiając całą swoją uwagę na moich butach. Były nieskazitelnie białe, tak samo jak moje spodnie i koszula. Ubrania były strasznie niewygodnie, a do tego z każdej strony mnie drapały. Jestem pewna, że normalnie nosiłam zwykłe jeansy, trampki i na to bluzę z kapturem. A jeżeli stroiłam się w kuse spódnice i obcisłe koszulki, sama sobie powinnam strzelić w potylicę.

-Jesteśmy.- Tubalny głos dotarł do nas zza pancernej szyby. Ochroniarze kiwnęli twierdząco głowami i podeszli do mnie, odpinając mnie z pasów. Następnie jeden otworzył drzwi, a drugi wyskoczył z paki i pociągnął mnie za sobą.

Od razu odetchnęłam z ulgą. W powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu. Zapach tak dziwnie mi znajomy i odległy. Czułam, że towarzyszył mi on codziennie. Kochałam go, ale nie potrafiłam odkryć czy wiązał się z samym lasem, czy może z osobą która nim pachniała. Chciałam się na tym skupić, ale poczułam jak jestem ciągnięta i ktoś sadza mnie na wózku. Moje stopu zostały przypięte skórzanymi paskami do wózka. Po chwili także rozpięli moje nadgarstki żeby na powrót je unieruchomić. Wokół mnie było chyba z siedem osób, a do tego doszedł jakiś starszy lekarz, który stanął przede mną i ukłonił się nisko, uśmiechając delikatnie.

I Fear No DeathWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu