XIX.

61 4 0
                                    

Zastanawiałam się, skąd wiedziałam gdzie powinnam się udać w poszukiwaniu Liu. Wiedziałam, że to na pewno ten cmentarz, to miasto, ten grób i ta konkretna droga do niego. A tutaj nie była szans, żebym trafiła tak bezbłędnie. Groby członków rodziny Jeffa były w jednej z bocznych alejek, zasłonięte starym świerkiem. Spodziewałam się na nich rozlanego wosku, starych zaschniętych kwiatów i zdartych nagrobków. Jednak zamiast tego zastałam zadbane nagrobki, świeże kwiaty i zapalone znicze. No i siedzącego przed nimi bruneta, odwróconego do mnie plecami. Wokół miał owinięty szalik w dwukolorowe paski. Słyszał, że do niego podchodzę ale milczał, wpatrując się w grób swój i swoich rodziców.

-Skąd wiedziałam, gdzie on się znajduje?- Zapytałam cicho, siadając obok niego na ławce. On delikatnie się przesunął, dając mi więcej miejsca, ale i bez tego mogłam wygodnie się rozsiąść.

-Powiedziałem tobie o nim, po pierwszym ataku Nathana. Ogłuszył cię i zaciągnął do piwnicy. Zamiast zwyzywać go i pozwolić Timowi na wymierzenie mu karu, ty kazałaś wszystkim się rozejść, a jego odprowadziłaś do sypialni i przyniosłaś ciepłe mleko. Później spotkaliśmy się na ganku i spytałaś mnie, jak możesz mu pomóc. Opowiedziałem ci moją historię.

- Nie pamiętam tego. Wszystko zostało mi skrupulatnie wyrwane z pamięci. Czasami zadziwia mnie, że pamiętam swoje własne imię. Chociaż jak Obudziłam się w psychiatryku, nie pamiętałam nawet tego. Ale był Smiley, który nazywał mnie Nila.

-Lubiłem to zdrobnienie twojego imienia, dopóki nie zaczął go używać. Wtedy stało się takie... obrzydliwe. Paliło mi język, kiedy miałem go użyć.

-Ja nadal je lubię. Ale to prawda, kojarzy się tylko z nim.- Odparłam, opierając się o ramię mężczyzny. Lubiłam jego obecność w swoim otoczeniu. Idealnie komponował się w mojej samotności. I pomimo, że wiedziałam, że nasze drogi nigdy nie skrzyżują się na więcej niż kilka godzin, kilka razy w przeciągu naszego życia, to nie uważałam że mogę żyć bez niego. Jest przyjemną odmianą od ciągłych kłótni z ludźmi wokół mnie i strachu jakiego siłą rzeczy do nich żywiłam. Chociaż Liu był też mordercą nie wzbudzał we mnie lęku.

-Zabiłaś go?- Zapytał nagle, a ja pokręciłam przecząco głową.

-Nie. Chociaż byłam blisko tego. Wtedy w szpitalu, kiedy powróciły do mnie wspomnienia, poczułam do niego wielką nienawiść. Moje sznurki przeszyły go na wskroś, a ja czułam wypełniającą mnie radość.- Zamilkłam na chwilę i westchnęłam, odsuwając się od Liu i siadając na ławce bokiem, dzięki czemu mogłam spojrzeć na jego profil, naznaczony licznymi bliznami.- Jednak im więcej o tym myślę, tym częściej mam wrażenie, że postąpiłam źle.

-Dlaczego? Smiley był degeneratem.

-To prawda, ale tylko w trakcie naszego związku. Wiesz ja... Ja chyba panicznie szukałam obłudy bliskości. Sam chyba pamiętasz, że po dwóch dniach kiedy na niego wpadłam wylądowałam z nim w łóżku i spędzaliśmy tam większość czasu. Nie czułam do niego głębszego uczucia, czy przywiązania, ale dawał mi po prostu poczucie bliskości. A ja w końcu zaczęłam żądać od niego czegoś więcej, w zamian dając tylko swoje ciało i zaczęła między nami naradzać się frustracja. Pomimo tego, jakim jest... Jak sam go nazwałeś, degeneratem, on chciał uczucia. Każdy na tym cholernym świecie chce tylko uczucia drugiego człowieka, ale ja nie potrafiłam wtedy tego z siebie wykrzesać. Nadal pragnęłam Jasona i kurwa, jak bardzo go kochałam w tamtym czasie. Smiley był jego zastępstwem, strasznie płytką zachcianką, więc nie mam mu za złe, jak mnie traktował.

-Byłaś z nim umówiona na cholernego gofra Weroniko.

-A wcześniej jak wychodził i chciał się ze mną pożegnać, mówiąc że będzie tęsknił, ja odpowiedziałam bez emocji, żeby nie przesadzał i wyszłam. On chciał po prostu uczucia Liu. Chciał, żebym go kochała. I kiedy spotkaliśmy się w szpitalu, pomagał mi. Spędzaliśmy razem czas i chociaż zdarzało mu się traktować mnie jak służącą, czułam bijące od niego ciepło i to cholerne uczucie. A ja poszłam za księdzem, znowu ignorując to co chciał mi przekazać. Dopiero kiedy się żegnaliśmy tutaj, w Ameryce coś we mnie pękło i popłakałam się. Powiedział, że dam sobie radę, że skoro z nim wytrzymałam to nic mnie nie zatrzyma, ale on... wiesz, ja chyba mam potrzebę naprawiania ludzi, a on chciał dać mi się naprawić. On tak kurewsko mocno chciał zostać naprawionym, a ja mu odmówiłam bo zauważyłam że moje sposoby zaczynają działać i się nim znudziłam.

I Fear No DeathWhere stories live. Discover now