XXII.

58 2 0
                                    

Bałam się, ale wiedziałam że w końcu do tego dojdzie. Starając się uspokoić trzęsienie rąk, powoli nacisnęłam na klamkę i wyszłam na schody. Powolnymi krokami kierowałam się w stronę regałów z zabawkami. Chciałam zapalić światło, ale od zamieszkania w rezydencji wiedziałam, że ciemność jest moim sprzymierzeńcem. Powoli podeszłam do głównych drzwi i je odkluczyłam, ciągnąc je za niebieską futrynę, aby następnie najciszej jak potrafiłam, przycisnęłam się przez niewielką szparę. Z przyzwyczajenia chciałam złapać za włosy i związać je w koka, jednak przypomniałam sobie, że ostatnio ścięłam je do ramion.

Nie chciałam odchodzić za daleko od sklepu. Bałam się go zamknąć, jakby w głowie mając myśl, że dopóki są otwarte, są moją jedyną szansą na szybką ucieczkę i ukrycie się.

Szczęście w nieszczęściu chciało, że nie musiałam daleko szukać powodu mojej obawy. Pomiędzy drzewami pojawiła się wysoka sylwetka, a zaraz za nią pojawiły się trzy mniejsze. Proxy wyszli na ulicę, z zaciągniętymi na głowę kapturami. Wszyscy mieli opuszczone spojrzenia. Operator stał za nimi wpatrując się we mnie swoją bezooką twarzą.

-Aż tak bardzo musiałeś ich omamić, żeby nie byli w stanie nawet kontaktować z światem zewnętrznym?- Zapytałam wysoką postać, nieudolnie starając się polepszyć swoją koszmarną sytuację. Cała drżałam, pomimo że nie chciałam dać nic po sobie poznać nerwowo spoglądałam w kierunku Briana. Ten bez ruchu stał wpatrując się w swoje ciemne buty. Chciałam do niego podbiec, wtulić się w niego i zabrać go do sklepu za mną, który teraz wydawał się być najbezpieczniejszym miejscem na całym świecie. Ale nie było w nim Jasona, był setki kilometrów ode mnie.

- Odnaleźliśmy cię, co teraz?- Zapytał mnie, a ja mechanicznie machnęłam ramionami. Mimo wszystko byłam pod wpływem emocji, więc moje reakcje stały się infantylne i nieprzemyślane. Czułam jego złość, ale też jednocześnie radość, wręcz podniecenie.

-Wiesz, że Jasona nie ma, inaczej byś tutaj nie podszedł. Z drugiej strony jesteś na jego terenie, a jeżeli się nie mylę tutaj wchodzi w grę wasz pakt o wzajemnej nieagresji. Nie możesz mi nic zrobić.

-Skąd jesteś tego pewna? Nawet jeżeli ja nie mogę, to mogą oni. Oni na nic się nie zgadzali. Do tego na swoim terenie pozwoliłem mu ciebie zabić, teraz muszę wyrównać rachunek.- Czułam jak jego ekscytacja narasta. Nigdy nie czułam aż takiej ilości emocji w jego głosie. Rozmowa z nim też była inna. Nie był tym wyważonym, uważającym na każde słowo mężczyzną.

-Rozszarpałby ciebie i chłopaków, gdyby choć spadł mi włos z głowy. Wiesz jaki jest.

-Miłość nie przeszkadzała mu, żeby wyrwać Ci serce.

-A mi nie przeszkadzało, żeby to serce mi wyrwał. To było kilka lat w tył, jesteśmy już inni, inaczej rozumiemy i inaczej podchodzimy do wielu spraw.

-Wiesz, że on się nie zmienił. Wiesz, że nadal w przypływie emocji będzie w stanie zrobić z tobą to co wtedy.

-Nie, Jason się zmienił.

Usłyszałam w głowie jego cichy śmiech. Brzmiał okropnie, przeszył mnie na wskroś.

-Oddaj mi to co do mnie należy.- Nagle zamilkł, a ostry ton głosu zakłuł mnie w czaszce. Od razu pomyślałam o Brianie, byłam gotowa rzucić się i przykryć go swoim ciałem, jednak jego mackach powędrowała do mojej klatki piersiowej i naparła na żebra.

-Po co ci one?- Zapytałam, nie będąc w stanie ukryć drżenia głosu. Nie chciałam go znowu stracić, pomimo że na dobrą sprawę było z nim więcej problemów niż pożytku, nie chciałam go znowu stracić.

-Obiecałem je komuś kto na nie zasługiwał.- Silny ból w klatce piersiowej rozległ się tak samo szybko jak uczucie omdlenia. Mimo wszystko z całych sił starałam się nie zemdleć. Moje kolana ugięły się pode mną, jednak ja nadal silnie starałam się utrzymać pion.- On ci pomagał, prawda?- Zapytał, trzymając moje serce w swojej dłoni. Wiedziałam, że chodzi o Briana, jednak natychmiast pokiwałam przecząco głową.

I Fear No DeathΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα