VIII.

57 2 0
                                    

Parłam przed siebie, odczuwając coraz większe zmęczenie. Potrzebowałam snu, ciepła, prysznica i czegoś dobrego do jedzenia. I czyste ubrania. Ja sama byłam przemoczona do suchej nitki przez padający od kilku dni zimny deszcz. Samochody przejeżdżające obok mnie bezlitośnie obryzgiwały mnie błotem, ale mi było już wszystko jedno. Ciągły lęk, który odczuwałam  przed podążającymi moimi śladami proxy, nagle osłabł. Tim nienawidził deszczowej pogody i kiedy tylko chmury zwiastowały burzę,  chował się w pokoju i nie wychodził do momentu rozpogodzenia się. Toby natomiast nie znosił być w mokrych ubraniach. Do tego sama przez moją aparycję byłam  ciężka do rozpoznania. 

Zastanawiałam  się co z sobą zrobić i gdzie się zapuścić, aby chociaż przez chwilę zrobić coś, co sprawiłoby mi choć odrobinę przyjemności i dało poczucie człowieczeństwa. Oni i tak pewnie ukryli się w jakimś opuszczonym budynku. Dodatkowo to wszystko zaczynało stawać się coraz większą paranoją niż początkowo mi się wydawało. O ile Proxy nie mieli możliwości teleportować się do mnie i przyprawić mnie o brak karku, tak Operator mógł to zrobić w każdej sekundzie. Chyba, że przeceniam jego zdolności i nie jest tak potężny jak początkowo mi się wydawało. Postanowiłam w końcu gdzieś się ukryć, ile mogę moknąć w ucieczce przed własną rodziną.

Kilka metrów przede mną był jakiś duży led, który w ten mglisty dzień przebijał się przez wszechobecną szarość.

-Czyli burdel.- Wyszeptałam i postanowiłam odegrać rolę biednej, wyrzuconej przez rodzinę z domu nastolatce, która potrzebuje pomocy. W burdelach takie się przydają. Oczywiście nie planowałam tam pracować. Potrzebowałam tylko noclegu, ciepłego prysznica i ubrań na zmianę. Ewentualnie obiadu, bo moje słabo bijące serce potrzebowało czegoś do wyprodukowania resztek energii. Po cichu podeszłam do masywnych, metalowych drzwi i nacisnęłam na klamkę. Musiał być on dość niepopularny, albo dziewczyny świadczyły usługi na wyjazdach, bo nie przywitał mnie czerwony dywan, światła led i sztuczny dym, ani żaden wysoki, przypominający goryla ochroniarz.

Albo cofam, bo w tym samym momencie na korytarzu pojawił się wysoki na dwa metry facet, ledwo mieszczący się w dość wąskim korytarzu. Przełknęłam głośno ślinę i zrobiłam zmartwione oczy patrząc się na niego z litością.

-Czego?- Zapytał niskim głosem, patrząc na mnie z góry oceniająco.

-J-ja...- Zająkałam się, ponownie przełykając głośno ślinę.- Szukam pomocy.- Wymamrotałam, patrząc na niego, tym razem z przerażeniem wypisanym ma twarzy.

-Saszka!- Nagle czyjś piskliwy głos sprawił, że teatralnie drgnęłam, a mężczyzna odwrócił się za siebie.- Co straszysz panią? Widać, że zmarznięta, głodna i zmartwiona szuka pomocy.- Zza jego pleców wychyliła się kobieta około sześćdziesiątki. Cała jej twarz i szyją pokryte były zmarszczkami. Usta w grymasie uśmiechu zdobiła czerwona szminka, tego samego koloru co jej lakier na paznokciach. Była przy kości, a na myśl przywodziła starą ropuchę. W dłoni trzymała papierosa, którego dym zaczął rozprzestrzeniać się po korytarzu.

-Jak się nazywasz skarbie?- Zapytała z troską w głosie, łapiąc mnie za ramiona z udawaną troską.

-S-sally.- Wyszeptałam niepewnie, na szybko wymyślając jedyne damskie imię z którym miałam do czynienia w ostatnim czasie. 

-Ana. Chodź szybko do środka bo przeziębisz sobie płuca.- Rzuciła i chwyciła mnie za nadgarstek, ciągnąc na drugi koniec korytarza. Wepchnęła mnie do łazienki i podała ręcznik oraz dresy z zza dużą o kilka rozmiarów koszulką. Podziękowałam jej i zamknęłam się w pomieszczeniu oddychając z ulgą.

Zabić mnie nie zabiją, więc raczej mi nic nie grozi, więc powinnam przeżyć. O ile swoje jestestwo mogę określić byciem. Ale były ważniejsze sprawy, niż kolejna zaduma nad moim nieżyciem. Prysznic i ciepła woda którą uwielbiałam.

I Fear No DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz