XIV.

80 4 0
                                    

Nigdy nie lubiłam pożegnań, zawsze wydawały się strasznie niezręcznie. Co powiedzieć do drugiej osoby. Rzucić sztuczny uśmiech i życzyć miłego dnia? A co jeżeli ja się cieszę, że żegnam się z drugą osobą i nie chcę jej już nigdy więcej zobaczyć na oczy? Mogę to powiedzieć wprost, czy muszę udawać że jest mi przykro z powodu rozstania? Z drugiej jednak strony nie potrafię z kimś zerwać kontaktu bez pożegnania. Pamiętam jak moi bracia zaginęli, bez żadnego słowa. Byliśmy razem, a nagle ich nie było. Chciałabym powiedzieć, że zniknęli jak bańka mydlana, ale to było nawet szybsze i bardziej niespotykane. Może jakby zostawili list, ale z drugiej strony czy przy spotkaniu z Slendermanem mieli jakiś czas na podjęcie decyzji? Pewnie nie. Po prostu w jednym momencie byli sobą, a w drugim momencie stracili kompletnie kontakt z rzeczywistością i stali się jego bezmyślnymi sługami.

-To co, wychodzimy?- Zapytałam Smiley'a, który siedział za moim fotelem. Mężczyzna tylko coś mruknął i wyszedł bez słów, trzaskając za sobą drzwiami.

No i zostałam w samochodzie sama z Jasonem. Spojrzałam na niego, przygryzając wargę. Pożegnanie, tak... nie wiem kiedy wrócę, czy w ogóle wrócę, nawet nie wiem czy będę o nim pamiętać. Tak więc co mam mu powiedzieć? Do zobaczenia, do widzenia, czy: kocham cię i jedź ze mną?

-Wiesz, że do mnie możesz zawsze wrócić, tak?- Zapytał, a ja kiwnęłam głową twierdząco. Byłam mu wdzięczna, że to powiedział, to dużo dla mnie znaczyło, bo przynajmniej sama nie musiałam się silić na puste słowa.- To idź, nie będę cię już zatrzymywał.

-Dziękuję.- Odparłam krótko, posyłając w jego stronę niewielkie uśmiech. Może nie było to spektakularne pożegnanie, ale tyle nam wystarczyło. Wyszłam z samochodu zabierając swój plecak i podeszłam do czarnowłosego, który stał przy wejściu na lotnisko i patrzył na mnie z znudzeniem.

-Przelizaliście się na zapas?- Rzuciła oschle, a ja prychnęłam.

-Nie mierz Jasona swoją miarą.- Mruknęłam, wchodząc do Wielkiej hali. Nigdy nie leciałam samolotem, przez co zaczynalam się stresować. Nasz wyjazd do Francji w jedną i drugą stronę był drogą wodną, przez co nabawiłam się choroby morskiej i siedziałam tydzień zamknięta w swoim pokoju z ciągle grającą, jak na złość, pozytywką Laughing Jack'a. A teraz musiałam przejść kontrolę. Modliłam się tylko, żeby magicznie nie powiązali mnie z nastolatką zaginioną przed laty. Smiley nie miał się o co bać. Był tak zwanym martwym punktem. Ludzie dopasowali już jego morderstwa, ale nikt nie wiedział jak wygląda, jak się nazywa i kiedy znowu zaatakuje. On był człowiekiem bez twarzy... bez tożsamości. Kiedyś wywiązała się między nami rozmowa na temat jego dzieciństwa. Powiedział, że musiał sobie radzić sam, aż w końcu popełnił samobójstwo. Ale żył... to chyba właśnie wtedy weszła w niego ta cząstka tego czegoś, co wyczuwałam od niego każdego dnia. O ile to była prawda, Smiley nie należał do prawdomównych, wręcz przeciwnie często jego usta opuszczały piękne kłamstwa, którymi lubił mamić ludzi wokół. Był mitomanem, to niezaprzeczalne, stąd w jego słowa wierzyłam tylko dopóki nie widzialam świata poza nim.

Kiedy w końcu przeszliśmy przez wszystkie barierki i wznieśliśmy się w niebo, poczułam jak mój żołądek się przewraca, a ja sama tracę chwilowo kontakt z rzeczywistością.

-Nila!- Syknął Smiley obok mojego ucha, a ja drgnęłam i spojrzałam na niego zdezorientowana.- Nitki.- Dodał, a ja od razu spojrzałam na dłonie. Miał rację, kilka pojedynczych nici wyszło z moich opuszków.

-To pewnie przez stres.- Odpowiedziałam i schowałam dłonie do kieszeni, a następnie zamknęłam powieki i starałam się usnąć. Nie wychodziło mi to najlepiej, bo kazdy głośniejszy dźwięk, czy delikatnie poruszenie samolotu sprawiały, że otwierałam oczy i czułam jak z palców znowu wychodzą sznurki. Smiley za to Spał jak zabity i to dosłownie. Nawet nie chrapał, do czego miał tendencję. Przede mną płakało dziecko, za mną zipiał jakiś gruby facet, a do tego dochodził ciągle nawracający stres. Starałam się z nim wygrać na każdy możliwy sposób, wymyślałam sobie historię siebie w jakimś filmie, życie jako elf, życie jako żona Jasona, który jest zwykłym człowiekiem, czy w końcu zaczęłam obmyślać plan na zlikwidowanie głodu na świecie. Jednak za każdym razem, w końcu czułam to specyficzne pieczenie w palcach.

Dlatego też kiedy wylądowaliśmy, a ja stanęłam na ziemi, odetchnęłam z ulgą. Razem z Smiley, wsiedliśmy do pierwszego lepszego autobusu i wyjechaliśmy w jedynym znanym nam kierunku: centrum miasta. Kiedy w końcu znaleźliśmy się w miejscu naszego rozstania, stanęliśmy przed sobą i spojrzeliśmy w swoje oczy. Był zachód słońca, wyglądało to pięknie, w szczególności kiedy w jego tęczówkach odbijały się promienie słońca, sprawiając że dotąd piękne oczy, stawały się czerwone.

-Przepraszam.- Powiedziałam nagle, czując że czas skończyć palić mosty. Czasami warto mieć kilka dróg, przez które będziemy mogli wrócić.- Nie powinnam cię przedziurawiać jak durszlak.- Naprawdę przez chwilę sądziłam, że byłabym w stanie być poważna i miła w stosunku do niego. Ale to Smiley. Nie potrafię przy nim być elokwentna.

-Piękne przeprosiny.- Odburknął, mierząc mnie chłodnym spojrzeniem.- Chyba muszę Ci wybaczyć.

-Oh, jaki pan łaskawy.- Odpowiedziałam, teatralnie schylając się jakby do ukłonu.

-No i też cię przepraszam, że postanowiłem cię rozciąć.- Powiedział cicho, patrząc się w bruk. Jedni uznaliby to za niekulturalne, ale ja wiedziałam ile to go kosztowało. W końcu Smiley był dupkiem z krwi i kości, przepraszał jak naprawdę czuł się winny.

-Rasumując, lubimy w siebie wpychać różne rzeczy.- Stwierdziłam, a on cicho się zaśmiał, a zaraz po nim ja. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie i nie zważając na ewentualną reakcję czarnowłosego, przytuliłam go. Pachniał tak jak zawsze, leki i męski żel pod prysznic. Lubiłam ten zapach, mimo wszystkiemu złemu co między nami było, wspominałam go dobrze.

O dziwo mężczyzna odwzajemnił mój uścisk i delikatnie przycisnął mnie do siebie. Przymknęłam swoje powieki, a po chwili po mojej twarzy spłynęły pojedyncze krople łez, które po chwili wsiąknęły w biały t-shirt mężczyzny.

-Nie rycz mi tutaj.- Mruknął, delikatnie gładząc mnie po plecach. Cicho się Zaśmiałam, a następnie delikatnie odsunęłam się od niego i jeszcze raz spojrzeliśmy na siebie. Kochałam tego człowieka, to niepodważalne, ale dotrwałam momentu, kiedy byłam gotowa zakończyć tę miłość i z czystą głową pójść do przodu. Ludzie mogli mieć mnie za kochliwą, ale w życiu prawdziwie kochałam tylko trzy osoby, za którymi mogłabym pójść w ogień. I ten skurwiel był jedną z nich. Nie wiem czy to dla niego wyróżnienie, czy dla mnie upadek moralny, ale nic nie dzieje się z przypadku. Najwidoczniej musieliśmy się poznać, nawzajem zniszczyć, aby na końcu odejść w zgodzie. To z resztą chyba pierwszy raz, kiedy żegnam się z kimś definitywnie w dobrych stosunkach, a nie usuwając go kompletnie z życia. A skąd wiem, że to definitywny koniec? Bo nasze drogi się rozchodzą i kazde ich skrzyżowanie będzie dla nas niszczące, a po co nam to, skoro ta chwila jest tak piękna.

-Dasz radę Nila. Dałaś radę ze mną, to co innego może stanąć ci na drodze?- Zapytał, a ja znowu cicho się zaśmiałam.

-Dziękuję.- Odparłam i oboje w tym samym momencie odwróciliśmy się od siebie I ruszyliśmy przed siebie.

Chyba właśnie skończyłam pewien rozdział w swoim życiu i zaczynam kolejny. Z czystą kartą, z pełnymi wspomnieniami, z siłą i wiarą w siebie. Chociaż jestem przerażona tym, że brzmię jak motywujące do lepszego życia półgłówki, jestem chyba na dobrej drodze ku pełni szczęścia.

Jednak nim osiągnę to szczęście, wypadałoby mieć plan. Szczerze mówiąc nigdy nie byłam dobra z geografii, ale za to miałam dobrą orientację w terenie, dlatego kiedy tylko znalazłam się na przystanku autobusowym, poszukałam interesującego mnie kierunku, a pół godziny później siedziałam na tylnym siedzeniu, patrząc się w mijane budynki. Pierwszym przystankiem będzie stara rezydencja. Wątpię czy kogokolwiek tam spotkam, ale gdzieś muszę zacząć. A później po prostu pójdę przed siebie i wytropię ich po trupach. Może spotkam kogoś znajomego, jakby nie spojrzeć świat jest mały. Jak w Japonii, w jakiejś obskurnej ulicy w Tokio, spotkałam Offendera, dlaczego w naszym starym domu miałabym zastać pustkę?

I Fear No DeathWhere stories live. Discover now