XIV.

35 2 0
                                    

-Kochałaś mnie?- Zapytał, wpatrując się w księżyc, który delikatnie vbvrozświetlał noc. W końcu znaleźliśmy się w miejscu, które sprawiało że czułam się bezpiecznie i wygodnie.

-Niezaprzeczalnie, ale to przed tym jak odzyskałam wszystkie wspomnienia. Wraz z nimi zmieniłam swoje uczucia względem ciebie. Jednak w moim życiu działo się za dużo, żeby miłość do ciebie dalej trwała.- Odparłam po chwili zastanowienia, patrząc na jego zielone oczy. W tym świetle księżyca wydawał się być trupioblady, pomimo że jego skóra była mocno opalona.

-I co wtedy czułaś?

-Pamiętam jak zapytałeś jaki jest mój ideał, a ja chciałam bez zastanowienia palnąć, że ty... Do tego motyle w brzuchu, wypieki na twarzy, myślenie w kółko o tobie, co robisz, co myślisz, jak mogłaby wyglądać nasza przyszłość jakbyś nie był księdzem, a ja pacjentką w szpitalu psychiatrycznym.- Zamilkłam i delikatnie uśmiechnęłam się na to wspomnienie.- Kiedy tak o tym myślę, narodziny tego uczucia były najbardziej radosnym momentem mojego życia. Miałam wyczyszczoną pamięć, nic mnie nie martwiło, miałam wszystko podane pod nos, a ty byłeś jedynym wyzwaniem. Ale jak kurewsko ciężkim.- Zaśmiałam się cicho i spojrzałam na jego profil. Nadal milczał spoglądając w księżyc. - A na końcu moja niewinna nastoletnia miłość przerodziła się w dorosłe pożądanie i nie marzyłam już tylko o przytuleniu czy pocałunku.

-A więc tak wygląda zakochiwanie się?- Zapytał po chwili, a ja pokiwałam twierdząco głową.- Czyli czułem to samo do ciebie. Chęć spędzania razem czasu, zbliżenie się, ciągłe myślenie o tobie i troska, że to nie miejsce dla ciebie, że powinienem ci pomóc odejść... ale odejść z tobą.

-Wyparłeś się tego wtedy...- Zamilkłam przypominając sobie tamtą noc.

-Nie wyparłem, tylko przerwałem. Chciałem się ubiczować i dokonać apostazji. Chciałem rzucić to wszystko i wrócić do ciebie, ale mój chory umysł kazał mi to zabić i zwrócić się do Boga o pomoc.

-Joseph...- Zaczęłam powoli, łapiąc delikatnie jego dłoń. On chwycił moją, jednak mocniej i spojrzał na mnie, a ja na jego twarzy widziałam smutek.

-Zakochałem się w tobie i to nie było twoją winą. Tamtej nocy mnie nie skusiłaś, sam tego pragnąłem od dawna. Pragnąłem ciebie od momentu kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy w ławce w kaplicy. Nie wiem dlaczego, ale miałaś w sobie coś, co mnie zabiło, a później zabijało moją wiarę codziennie coraz w brutalniejszy sposób, ale mimo wszystko- Po raz kolejny zamilkł, przybliżył się do mnie i bez pytania delikatnie pocałował moje usta.- Nie żałuję.- Wyszeptał i powoli odsunął się do mnie. Na jego twarzy jednak nadal znajdował się smutek.- Wrócimy do tego innym razem, teraz musisz się obudzić, jesteś w niebezpieczeństwie.

Odzyskałam świadomość, ale bałam się poruszyć. Słyszałam odgłosy, które nie powinny mieć miejsca. Na patelni coś się smażyło, gorący tłuszcz cicho strzelał na patelni. W innej części kuchni ktoś grzebał w szafce i obijał o siebie naczynia. Nie był to dźwięk przesadnie głośny, ale ewidentnie mający na celu mnie przebudzić. Ja jednak nadal potrzebowałam wyczuć więcej i dowiedzieć się więcej. Czułam zapach. Jajecznica i bekon, a do tego mocny aromat kawy. Pokój potrzebował przewietrzenia. Aż nagle zaraz obok mnie, na stojącym obok fotelu,  usłyszałam szelest. Ktoś na nim siedział i poprawiał swoją pozycję. Ubrany był w rzeczy prawdopodobnie bawełniane, ponieważ nie wydawały odgłosów. To przebywanie przez rok w bunkrze na coś się przydało.

Zacisnęłam pięść znajdującą się pod moją głową i delikatnie uchyliłam powieki. Brian. Siedział na fotelu i wpatrywał się w ekran tabletu. Poczuł jednak mój wzrok i złączył nasze spojrzenia. Milczałam, bałam się poruszyć. Byłam pewna, że te dźwięki w kuchni to Tim i Toby, robiący śniadanie. Cholerny Elska. Musiał ich znać, wiedzieć że mnie szukają. Poznał mnie po tym co mu zrobiłam broniąc się i w drodze do szpitala ich poinformował. Kurwa mać. 

I Fear No DeathWhere stories live. Discover now