XV.

63 4 0
                                    

W Ameryce tak właściwie trzymała mnie tylko rodzina. Moim marzeniem zawsze była ucieczka do Europy i zwiedzenie całej Polski. Nasza babcia była Polką. W latach 70. zostawiła wszystko i wyjechała do Stanów, w poszukiwaniu lepszego życia. Była młoda i ładna, dzięki czemu szybko znalazła męża. Później urodziła się mama, a nasz dziadek zmarł. Nie ożeniła się nigdy ponownie, zawsze powtarzała mi, że mąż to niepotrzebne zmartwienie. Miałam wtedy pięć lat, a pamiętam to do dzisiaj. To babcia także ingerowała w imię moje i Tima. Zamiast Timothy, miał być Tadeusz, ale mama jej nie pozwoliła i zdrobniła to do bardziej ludzkiej formy. Ja za to byłam Weroniką, a nie Veronicą. Przynajmniej moje imię brzmiało normalnie i nie wzbudzałam zdziwienia. Brian za to był Brianem, bez żadnej historii czy głębi, zawsze zastanawiało mnie, dlaczego jego imię nie ma historii. Kiedyś Tim miał teorię, że ojciec Briana po prostu nie dał matce wyboru. Blondyn sądził, że babcia po prostu jeszcze nie miała pomysłu. A ja wychodziłam z zasady, że to imię jest po prostu ładne i nic dziwnego, że nazywa się tak, a nie inaczej.

Dlatego kiedy stanęłam przed drzwiami przeklętej rezydencji, starałam się odtworzyć każdą drobnostkę, która przybliżyła mnie z braćmi i pokazała mi, że mam prawdziwą rodzinę. Nie chciałam tam wchodzić, ale wydawać by się mogło, że to jedyne wyjście. Chociaż nie oszukujmy się, raczej nic mnie tam nie czekało sądząc po ogólnym stanie domostwa. Wybite szyby, otwarte na oścież drzwi, wypadające z zawiasów. Przez framugi ujrzałam jak w  środku walają się liście i gałązki. Musiało ich nie być tutaj od dłuższego czasu. 

-Kurwa, że aż tyle chciało mi się tutaj iść na nic.- Mruknęłam pod nosem, wchodząc do środka. Jeżeli ktoś stałby gdzieś obok, uznałby mnie za wariatkę, że rozmawiam sama ze sobą. Ale czasami potrzebowałam w tej rozrywającej ciszy brzmienia ludzkiego głosu. Albo ogólnie czegokolwiek ludzkiego. Może i potrafiłam zabić, w sumie to żyłam wśród morderców, będąc nieśmiertelną, ale nadal byłam człowiekiem. Samotność, wielki las, opuszczony dom i wszechogarniająca cisza, a nade mną burzowe chmury, jak mogłabym się nie przestraszyć, albo chociaż nie poczuć niepewnie? A mój głos, pomagał mi pokonać te irracjonalne lęki.- Śmierdzi tutaj.- Dodałam, wchodząc do kuchni.

Wszystko było zniszczone, a z lodówki wystawały pojedyncze kawałki zgniłego mięsa. Miałam nadzieję, że to zwykłe schabowe. W sumie musiało to być zwykłe schabowe, bo w domu znajdowały się już graffiti i porozrzucane butelki po piwie. Slenderman jednak musiał chronić w jakiś sposób rezydencję, że nigdy nikt nawet nie zbliżył się w jej okolice, a nie była ona wcale tak ukryta. W końcu nikt nie buduje w środku głuszy wielkiej rezydencji. Większość z opuszczonych domów, nawet jeżeli w lesie, znajduje się obok jakiejś drogi. Tak samo było w tym przypadku. Do naszego pierwszego domu prowadziła leśna dróżka, którą można było pokonać samochodem, a mimo to, nikt nigdy tędy nie przejechał. Czyli musiał wpływać na ludzi, którzy zbliżali się do nas, przez co nagle zawracali. Albo też posiada podobne moce do Off'a i potrafi tworzyć iluzje.

-Czego mi o sobie nigdy nie powiedziałeś...- Rzuciłam w pustą przestrzeń, rozglądając się po posiadłości.- Czyszczenie pamięci i sterowanie ludźmi masz opracowane do perfekcji, ale aż tak, żeby wyczuwać ich obecność w lesie i zrobić pranie mózgu w parę sekund? To jest zbyt dobre, żeby było prawdziwe.- Powiedziałam, stając przed kominkiem.-Kurwa.-Mruknęłam, kiedy zauważyłam jak w jego wnętrzu delikatnie tli się ogień. Dlaczego tego wcześniej nie zauważyłam, ktoś tutaj musiał być.

Chciałam już odwrócić się za siebie, kiedy poczuła jak coś opada na mnie, a następnie upadłam boleśnie na brudne deski. Poczułam szarpnięcie i po chwili leżałam już na plecach, a nade mną pochylało się coś, które głośno sapało. Było prawie czarne, jakby jego skóra była osmalona. Natomiast na jego twarzy znajdowała się biała czaszka, jakby rysunek. Pochylał się nade mną, przyciskając moje ciało swoim ciężarem do ziemi, a był ciężki. Wpatrywał się we mnie swoim jasnoniebieskim spojrzeniem. Po chwili poczułam jak jego dłoń naciska na moją klatkę piersiową, przebijając się przez skórę, jednak zatrzymując na żebrach. Syknęłam z bólu.

-Czy cenisz swoje serce?- Wyszeptał, praktycznie łącząc nasze usta. Czułam jego chłodny oddech na sobie i te niebieskie oczy...

-Tak, ale go nie mam.- Odparłam powoli, intensywnie wpatrując się w jego tęczówki, które zdawały mi się być znajome i ludzkie. To coś już nie było człowiekiem, ale miało w sobie cząstkę człowieczeństwa.

-Każdy ma serce.- Powiedział, nadal mając ściszony głos.

-To sprawdź.- Mruknęłam, a postać powoli zaczęła przesuwać się nad moją klatkę piersiową, gdzie po chwili delikatnie położył bok głowy, przykładając ucho do miejsca gdzie powinien usłyszeć bicie serca. Przestał oddychać, tak samo jak ja i przez chwilę trwaliśmy w ciszy.

-Gdzie masz swoje serce?- Zapytał spokojnie, schodząc z mojej klatki. Podniosłam się do siadu, opierając plecami o zawilgoconą ścianę. Postać usiadłam pod połamaną sofą, naprzeciwko mnie, świdrując mnie wzrokiem. Przyjrzałam się jej. Osmolona skóra, białe kości imitujące szkielet, a może to był szkielet? Białe włosy i te piękne tęczówki. Na sobie miał tylko luźne spodnie.

-Nie wiem, odebrano mi je.- Odparłam zgodnie z prawdą. Nie wiedziałam gdzie ono jest od momentu kiedy zostało mi wyrwane ostatnim razem. Miał je Slenderman, to było pewne, a czy było mi niezbędne do funkcjonowania? Nie, chociaż było pożytecznym dodatkiem. Biło, co dawało poczucie bycia żywym. Było mi cieplej, bo mój organizm funkcjonował jak normalnego człowieka. Czułam głód, czułam pragnienie, teraz mogłam nie jeść miesiącami. Nie chudnę, nie tyję, nie zmieniam się, jestem w czymś na rodzaj letargu. Kiedy miałam serce, moje ciało się zmieniało, przecież ja nawet się starzałam i zmieniałam. A kiedy mi je odebrano, tak jakby zatrzymano moje życie. Minęło około roku, może dwóch lat, a ja nic się nie zmieniłam. Nawet włosy mi nie wypadają, nie rosną, paznokcie nadal są krótkie, obgryzione po przebywaniu w psychiatryku. Tylko rany się goiły. Nie miałam siniaków, otarć, a rana którą zrobił mi mężczyzna, bo na niego wygląda istota przede mną, już zaczynała się zarastać. Było w tym coś magicznego, jakby w moim ciele było coś, co nie pozwalało mi się zmienić od dnia wyrwania serca. Za to na nadgarstkach dalej miałam siniaki pozostawione przez Smiley'a z pobytu w szpitalu. Ale też z nimi wyrwano mi serce, więc nie mogły zniknąć.

-Nie szukasz następnego?- Jego cichy głos wyrwał mnie z myśli, od razu pokręciłam przecząco głową.

-Po co, taka pustka wcale nie jest zła.- Odparłam, wzruszając ramionami. Mężczyzna położył swoją dłoń w miejscu serca i wpatrując mi się w oczy, wbił sobie rękę w wnętrze, nie krzywiąc się przy tym nawet odrobinę. Następnie wyciągnął dłoń i wskazał na dziurę.

-Ja też nie mam serca, ale przez to czuję się pusty. Nie chcę się taki czuć.- Odparł, przechylając głowę na bok. Zacmokałam tylko z troską, a moje oczy rozbłysnęły srebrem. Mężczyzna nie zareagował, nadal wpatrywał się we mnie bezuczuciowym wzrokiem we mnie.

-Czuję twój ból, w sercu i pomimo, że go nie mam, mam wrażenie jakby mnie bolało, przejmując twój smutek. Może przez to go nie chcę, bo czuję tylko smutek, kiedy jest bardzo silny, albo sama postanawiam go odnaleźć. Z sercem było trudniej, nie byłam w stanie kontrolować siebie i ten wszechogarniający smutek, dosięgał mnie do cna. A teraz moje sznurki  nie zabijają każdej napotkanej osoby, tylko pozwalają mi nad sobą władać.- Zamilkłam i uwolniłam kilka nici, które powoli owinęły się na moich dłoniach.- Widzisz... Mi się żyje dużo lepiej bez niego.

-Ale kiedyś na nowo będziesz chciała poczuć się żywa.

-Prawdopodobnie tak.- Odpowiedziałam, a na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. Podniósł się z ziemi i podszedł do mnie, podając mi dłoń. Chwyciłam za nią i po chwili stanęłam przed nim. Był wyższy ode mnie, wychudzony, a do tego wyglądał strasznie. Jednak biło od niego ciepło, którego nie byłam w stanie opisać słowami. Je po prostu trzeba było poczuć.

-Kiedy już je odnajdziesz, rozkoszuj się każdą chwilą, kiedy będzie biło w twoim wnętrzu.-Powiedział i wyszedł na zewnątrz, aby po chwili zacząć biec i zgubić się między drzewami. Chciałam ruszyć przed siebie, kiedy usłyszałam grzmot, a po chwili na niebie rozbłysnęła błyskawica, przecinając wręcz czarne chmury.

-To jednak zostanę tutaj odrobinę dłużej.- Mruknęłam, siadając na powrót pod ścianą. Spojrzałam na drzwi wyłamane z framugi, a po chwili na ziemię opadła tafla wody, przy głośnym trzasku rozrywającym wieczorną ciszę. Uwielbiałam oglądać burzę, wyciszała to co działo się w moim wnętrzu.

I Fear No Deathحيث تعيش القصص. اكتشف الآن