Czaromowa Żerarta ( Rozdział niby 18+, ale nie do końca, więc można czytać )

Start from the beginning
                                    

- Dzieciaki? Jestem od ciebie starszy! - zaśmiał się Kot.

- Polemizowałabym. Ten świat jest jeszcze bardziej skomplikowany niż ci się wydaje. Do zobaczenia! - zasalutowałam dwójce rozbawiona. 

- Do rychłego, Królowo Wiatru! - zaśmiali się, po czym Czarny Kot złapał Białą Panterę pod pachę i wznieśli się w powietrze za pomocą srebrnego kija. 

   Patrzyłam chwilę w ślad za nimi, a gdy już zniknęli z horyzontu, złapałam się pod boki. Musiałam jakoś wrócić do domu. Szybko wyszukałam w zegarku adres. Zawsze mogłam zadzwonić po kierowcę, ale byłoby podejrzanym, gdyby wydało się, że spaceruję po Paryżu samopas o takiej porze. Nie chciałam mężczyźnie narobić kłopotów, a jak zrobię sobie taką przebieżkę, to może mi nawet włosy w całości wyschną. Ruszyłam raźnym krokiem z włączoną nawigacją, która podpowiadała mi jak iść, nucąc sobie pod nosem "Lady of worlds" Miracle Of Sound. 

................................................... 

( Od tego momentu zaczyna się rzekome 18+. Mogłabym Was o tym nie ostrzegać, ale wpadliście by potem na ten konkretny fragment i zdruzgotani tym faktem zaczęlibyście oskarżać biedną GaMę o demoralizowanie i niszczenie psychiki, dlatego właśnie Was ostrzegam. Czytacie na własną odpowiedzialność )

   Zerknęłam na zegarek, który głębokim, męskim głosem oznajmił, że powinnam za 500 metrów skręcić w lewo. Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. On tu rządził, nie ja. Gdybym musiała dojść do domu z własną wiedzą na temat topografii miasta, to pewnie doszłabym do Wersalu, w którym osiadłabym na stałe, zanim ktoś nie zdecydowałby się po mnie przyjechać. 

   Zatrzymałam się, zerkając na mapę. Według mego przewodnika Żerarta do celu zostało prawie dwadzieścia minut drogi. Gdyby nie wredne manipulacje Aidy, już dawno byłabym w domu... Myślałam, że Westa okazała mi łaskę, zsyłając Romanticę w okolice mego apartamentu, ale nie... Panna Kotte nie byłaby sobą, gdy nie rzuciła na mnie czaromowy i nie próbowała utopić mnie w Sekwanie. 

- Jak długo tu mieszkasz? - usłyszałam jakieś pytanie.

- Od lipca - odparłam automatycznie, nie wiedząc nawet komu odpowiadam. 

- Zgubiłaś się?

- Nie. Żerart z Libii prowadzi mnie do celu - bąknęłam, określając w myślach odległość, jaka dzieliła mnie od zakrętu. 

- Możesz mi pomóc? Nie pamiętam jak dojść nad rzekę.

- To będzie z tyłu, gdzieś tam - machnęłam niedbale ręką za siebie, kompletnie nie zwracając uwagi na upierdliwą postać, której nawet nie widziałam. 

- Masz mapę. Nie możesz mi wygooglować adresu?

- Rany... - jęknęłam poirytowana.

   Nie dość, że miałam mokre pióra i musiałam iść na piechotę kilka kilometrów, to jeszcze jakieś nocne marki mnie zaczepiają bez żadnego powodu po drodze. Szybko skasowałam dane na temat mojego miejsca zamieszkania i podeszłam do budynku, spod którego rozbrzmiewał głos. 

- Jaki to adres? - spytałam z niechęcią w głosie. 

- Pozwolisz, że wpiszę? - spytał męczący obywatel, ciągnąc mnie w stronę zaułka, w którym czatował niby wygłodniały wampir. 

   Zaułek był ciemny i pełen śniegu. Uroczo... Zapowiadało się na to, że ten szczęściarz sprzeda mi kosę pod żebra, wypije moją szlachetną krew, która odbije się szkarłatem w zaspach oraz ukryje moje zwłoki w białym puchu, przynosząc mej duszy wieczną radość i spokój. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Where stories live. Discover now