CLARISSE*
Razem z ojcem stanęłam przed wejściem do Collège Françoise Dupont, zaś za nami, niczym gwardia honorowa, zaczaili się Matthias Laveenye, Clœlius d'Aureville i Jean Marc du Tertre - najwierniejsi z wiernych, najbardziej lojalni ze wszystkich lojalnych i najlepiej znoszący zimowe temperatury zamarzniętego, styczniowego Paryża.
Zerknęłam na ojca. Tata z zainteresowaniem przyglądał się drzwiom szkoły, delikatnie gładząc palcami końcówkę płatka jednej z róż. Po wczorajszej rozmowie, w której zasugerowałam ojcu, że dobre wrażenie na madame Bustier wywrze bukiet ślicznych kwiatów, tatuś musiał wziąć sobie do serca moją radę i wyposażył się w bukiet siedmiu róż, każda w innym kolorze. Nie wiedziałam, skąd je wytrzasnął i nawet nie chciałam wiedzieć. Tata słynął z tego, że zawsze zdobywał to, na czym wszystkim najbardziej zależało i wszelkie pytania pomocnicze, o to skąd owe przedmioty pochodziły, były zbędne.
- Podoba ci się w tej szkole? - zapytał nagle, gładząc płatek żółtego kwiatu.
- Oboje znamy odpowiedź - odparłam, naciskając na klamkę dębowych drzwi, które otworzyły się bezszelestnie - Jesteś gotowy?
- Skarbie, wiesz, ile mam spotkań autorskich w ciągu roku? - parsknął śmiechem, kiwając głową na swojego ochroniarza, który podszedł jeszcze bliżej, trzymając w rękach pakunek z kilku książek.
Zaśmiałam się, kręcąc głową i pchnęłam drzwi collègu, otwierając je na oścież. Tak jak się spodziewałam, uczniów prawie w ogóle jeszcze nie było. Za wczesna godzina jak dla nich, ale raczej nie za wczesna dla nauczycieli. Z tego, co zdążyłam się już zorientować, madame Bustier często przychodziła przed godziną ósmą rano i zaszywała się w pokoju nauczycielskim, gdzie pijała kawkę, jadła ciastko i dzieliła się ploteczkami z resztą koła pedagogicznego. Wystarczyło tylko ją znaleźć, poprosić o pozwolenie przeprowadzania jednej lekcji przez mojego ojca, wziąć klucz i udać się do sali. Brzmiało prosto.
- Gdzie jest twoja nauczycielka? - zapytał tata, spoglądając na mnie tak jak na Sally przy każdym spotkaniu z czytelnikami, gdy zdążył zapomnieć, czy wynajęty pokój miał numer 12 czy może 21. Sama nie wiedziałam, jakim cudem jeszcze chodził po tym świecie ze swoim roztrzepaniem.
- Pewnie w pokoju nauczycielskim lub w gabinecie dyrektora - odparłam, wzruszając ramionami.
Nie chodziłam tutaj jeszcze tak długo, aby wiedzieć takie rzeczy, więc jedynie zgadywałam. Jakoś szczerze wątpiłam, aby jakikolwiek szanujący się pedagog spędzałby przerwy z uczniami na stołówce lub wałęsałby się po korytarzach. No, chyba, że miałby dyżur i musiał pilnować, ale to inna sprawa. Tak to musieli mieć swoją własną, prywatną klitkę, gdzie siedzieli i odpoczywali od nastoletniego rozgardiaszu.
- Zaprowadzisz nas tam? - zapytał tatuś, patrząc na mnie błagalnie.
- Wiem tylko, gdzie urzęduje dyrektor - powiedziałam.
- No, to w takim razie odwiedzimy dyrektora - oznajmił, kiwając głową na Clœliusa, który poprawił w ramionach książki, aby żadna mu czasem po drodze nie uciekła.
Raźnym krokiem ruszyliśmy ku schodom i wspięliśmy się na pierwsze piętro, gdzie powinien znajdować się gabinet pana Damoclesa. Z tego, co zdążyłam się już zorientować, dyrektor miał aż dwa gabinety rozsiane po obu stronach szkoły i w którym akurat przebywał, to zależało od jego kaprysu. Tak czy siak, oba były przystrojone w sowie motywy, więc nie służyło to niczemu innemu poza myleniem niczego nieświadomych uczniów. Plotka jednak głosiła, że w jednym z nich pan Damocles ukrywał za mapą strój super-bohatera Sowy. Nie mogło to być na pewno żadne miraculum, skoro w Ameryce siedział już jeden Rycerz Sowa, więc dyrcio musiał robić za jakiegoś naśladowca lub samozwańczego herosa.
CZYTASZ
Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)
FanfictionNadrzędnym celem Biedronki i Czarnego Kota jest bezpieczeństwo Paryża, które mogą osiągnąć poprzez pokonanie Władcy Ciem, Peahen i ich zdesperowanych akum. Jednak, co jeśli w mieście żyje znacznie groźniejszy posiadacz miraculum, który na swą zemstę...