Pani Wielbcie-Mnie-I-Rozpaczajcie-Wszystkie-Narody-Bo-Oto-Samodzielnie-Mrugnęłam

31 6 6
                                    

AIGLE*

   Ze zdenerwowaniem rozejrzałam się po okolicy. Gdy odzyskałam świadomość, zdałam sobie sprawę, że siedziałam na chodniku przy jakiejś różowej kawiarni po ucieczce przed zakochaną we mnie Biedronką. Więcej zdarzeń nie kojarzyłam, ale miałam solenną nadzieję, że do niczego nie doszło pomiędzy mną, a Komunistką, bo inaczej musiałabym się poddać rocznej kwarantannie i holistycznemu odkażaniu, co pewnie i tak by nie starczyło. 

   Na domiar złego nigdzie nie widziałam bohaterów. Podejrzewałam jednak, że skoro nie śliniłam się już na widok kogokolwiek, na kogo spojrzałam zaraz po zaczarowaniu, to musieli oczyścić akumę super-złoczyńcy i wszystko naprawić. Zresztą... Jak zawsze. Byłoby wręcz podejrzanym, gdyby im się nie udało. Nie zdarzył się jeszcze aż tak potężny zbir, aby był w stanie pokonać Stonkę i Pantofelka. Znaczy... Był, a raczej była. La Loce Blanc, opętanej Białej Panterze się powiodło, ale to już przeszła linia czasowa.

   Wzleciałam w powietrze i pofrunęłam. Teoretycznie nie musiałam szukać Czerwonej i Księdza Dobrodzieja, ale wolałam się upewnić, że erotomania posiadacza sygnetu nie osiągnęła takiego stadium beznadziejności, aby napastować tę granatowowłosą lafiryndę pod moją nieobecność, zwłaszcza, że widziałam go już na ślubnym kobiercu u boku Irbiska. 

- Gdzie wy jesteście, śmieszni herosi? - mruknęłam pod nosem, wyszukując na zegarku ich lokalizację.

   Mapa wskazywała Petit Palais. Co to było? Chyba jakieś muzeum poświęcone Paryżowi, ale ręki bym sobie za te przypuszczenia nie odcięła. Zbyt długo nie mieszkałam we Francji, aby pamiętać o takich głupotkach. 

   Zmarszczyłam brwi. To całe Petit Palais znajdowało się prawie 4 km dalej. Długi dystans, jak na moją chwilową niedyspozycję. Na szczęście, na skrzydłach dotrę tam w kilka minut.

...................................

    Nie minął nawet kwadrans, a ja już znajdowałam się na Avenue Winston Churchill. Eh... Churchill... Brytyjczyk... Jak ja gardziłam Anglikami... Niby moja gałąź miała w swoim rodowodzie mężnych Brytów, ale nienawiść do tego konkretnego narodu brała się głównie z dwóch podstawowych czynników. Po pierwsze, Francuzi znani są z nie dogadywania się z sąsiadami zza kanału La Manche, o czym wie cały świat i nie muszę tego nikomu tłumaczyć; po drugie, Boleynowie byli bucami, którzy nie odzywali się do ciebie, zanim ich odpowiednio nie utytułowałeś. Miałam więc prawo żywić niechęć do wyspiarzy, zwłaszcza, że ci to odwzajemniali w dość wyszukany sposób. 

    Tak czy siak... Bohaterowie tu byli, a oprócz nich także olbrzymi tłum zdezorientowanych ludzi, którzy powolutku zaczęli rozchodzić się do domów. W Paryżu nie było niczym nowym znaleźć się bez żadnego powodu po drugiej stronie miasta, więc osoby te jakoś niespecjalnie wyglądały na przerażone czy coś w tym stylu. Zwyczajnie sobie szli, szukając w komórkach wieści na temat tego, co tym razem ich opętało i w jaki sposób, aby móc się tłumaczyć przed resztą rodziny, że skopanie radiowozu, kradzież lampionu Lady Liberty czy porwanie papieża nie było ich wymysłem, ani nie stało się w zgodzie z ich wolą. 

   Poszukałam wzrokiem moich milusińskich. Stali w oddaleniu od niedawnej armii Romantici (no co innego mogłoby to być?) i zajmowali się byłą antagonistką, która akurat przytulała zszokowaną Biedronkę. Eh... Biedaczka. Będzie musiała teraz wykąpać się w kwasie, aby pozbyć się z siebie resztek DNA agresywnego insekta. Bardziej przyjemnym widokiem dla mych oczu był jednak przytulas Czarnego Kota i Białej Pantery. Mrrr... Czyżby Irbisek sobie o wszystkim przypomniał? Musiałam to sprawdzić. 

   Z gracją zleciałam na chodnik i ustawiłam ciężar ciała na prawej nodze.

- Kogo ja widzę? Mój ulubiony ship! - zawołałam, sprawiając, że blondasek momentalnie oderwał się z chłodnych łapek Młodej.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz