Czerwone rurki nową więzienną modą

38 8 8
                                    

BLACKY*

   Blackwood'owi, krótko i niepoetycko mówiąc, szczęka opadła na ziemię z takim hukiem, że nawet nie musiał zerkać w dół, aby wiedzieć, że zęby rozbiły mu się o podłogę jak maminy, strasznie brzydki wazon, uderzony niechcący piłką.

   Pomieszczenie, w którym się znaleźli, nie było może epicko duże, ale było przynajmniej przytulane i własne, a to już jakaś odmiana po latach życia spędzonych w jednym pokoju ze starszą siostrą, która zawsze przyciągała większą uwagę rodziców, niż należało. 

   Ściany izby miały burą barwę, na głównej wisiała wielka, lekko podarta mapa świata. Pod tą mapą stało wąskie, jednoosobowe łóżko utrzymane w tym samym ziemistym kolorku pokryte futrzanymi i podłużnymi poduszkami. Po prawej stronie mieściło się pokaźne, ciemne biurko z czarną lampą naftową, laptopem i słynną czaszką Warneńczyka ( a właściwie jej kopią, bo jak głosiły plotki, prawdziwa głowa znajdowała się gdzieś w tatrzańskich odmętach drewnianego kościółka, gdzie cześć oddawali jej arabscy górale ). Nad biurkiem wisiały półki wypełnione książkami o geografii i różnych, ciekawych lub trochę mniej regionach oraz zabytkach poprzeplatane z tymi o sporcie i biografiach ludzi wiernie mu oddanym. Naprawdę, niewiele tam było, ale Blacky'emu oczy pojaśniały na ten widok, a już najbardziej szczęśliwy był, gdy zobaczył piłkę do koszykówki oraz zawieszony kosz na jednej ze ścian. Bardzo kochał tę grę, kiedyś nawet był członkiem jednej z lokalnych, nowozelandzkich drużyn, ale musiał jej zaniechać z powodu dorosłego życia, chociaż czasem lubił jeszcze poodbijać piłką i pokazywać młodszym od siebie, co to znaczy "dobra gra". 

- I pojawi się tu wszystko, o czym pomyślę, tak? - zapytał stojącej obok La Volpe, która lekko opierała się o framugę drzwi i w odpowiedzi kiwnęła mu lisim łebkiem. 

   Blacky zamknął więc oczy, zastanawiając się, co mógłby dodać do owego skromnego umeblowania, aż wreszcie do głowy przyszło mu wspomnienie pewnego fresku, który dogłębnie go zachwycił i wywarł na nim spore wrażenie. Nie było to jednak dzieło Michała Anioła zdobiące wnętrze najsłynniejszej bazyliki świata czy florenckie bohomazy Giotta. Whitaker był myślami w niepozornym ormiańskim kościele i z podziwem dyskretnie rzucał oczami na boki, aby popatrzeć sobie na "Pogrzeb świętego Odilona", nie przerywając jednocześnie wiernym modlitwy odbijającej się szeptem od grubych murów świątyni. Chłopak podniósł powieki, dopiero gdy usłyszał obok siebie przeciągły gwizd Lisicy, brzmiący bardziej jak skrzek orła niż ptasia melodia.

- Byłam tam - zaczęła - To Katedra Or... - La Volpe jednak nie dokończyła zdania, gdyż rozdzwonił się telefon Blackwood'a, wydający z siebie jakieś niezrozumiałe okrzyki wojenne.

- Tak? - Blacky przyłożył słuchawkę do ucha, nawet nie zwracając uwagi na zdumione oblicze dziewczyny - Rozumiem, zaraz będę - odparł, rozłączając się - Wybacz mi, Lisie z Tivoli, ale praca wzywa. Rozumiem, że dostanę się tu potem bez problemu?

- Tak - kiwnęła główkę czarnowłosa. 

- Super! Świetnie! To ja lecę! Do zobaczenia! - krzyknął, w trymiga wybiegając na korytarz.

..................................................

   Po około godzinie zdyszany Blackwood zjawił się pod kabaretem, gdzie czekała już na niego zniecierpliwiona Teriza. Dziewczyna stała przy samochodzie, spoglądając przy tym na zegarek i tupiąc nóżką odziany w wysoki kozak. Zziajany Whitaker oparł się o maskę auta, przypominając sobie, że chyba zostawił u La Volpe szalik oraz kurtkę, ponieważ dopiero teraz poczuł szczypiący go w policzki mróz.

- Gdzieś ty był? - spytała zimno jak grudniowe powietrze Ciara.

- Prze...Przepraszam, ale przybyłem najszybciej, jak się dało. Nie sądziłem, że zadzwonisz tak prędko - wysapał.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz