Mała syrenka z Karaibów

47 10 11
                                    

- Wyczuwam niezwykle silne emocje. Emocje tak potężne, że będą w stanie nakarmić moją podłą akumę. Przeczuwam, że ten wieczór będzie początkiem mojego największego dzieła. Dziewczyna, której serce złamano i podeptano na miliard kawałków, chłopak, przed którym zbyt długo ukrywano wstrząsającą prawdę. Osoba wypalona przez ciągłą samotność, opuszczona przez wszystko i wszystkich. Oh... Czuję też właściciela miraculum, którym targa złość z powodu zdrady. A to... Nie miałem z tym jeszcze do czynienia. Niesamowite... Stworzenie cierpiące na traumę. Traumę wywołaną... Wiedniem. 

..................................................

   Adrien ze łzami w oczach osunął się na ziemię. Przez chwilę nie mógł złapać żadnego oddechu, coś skutecznie go przyduszało, w gardle rosła mu olbrzymia gula. Gdy mówił, że święta będą katastrofą, myślał, że stanie się to z powodu zamówienia niebieskich rurek. Jednak wiadomość o śmierci matki była znacznie gorsza. Była jak cios w serce albo strzał w tył głowy odbierający wszelką nadzieję. Chciał krzyczeć, ale zamiast tego ugryzł się z całej siły w dłoń, chcąc, aby fizyczny ból okazał się być potężniejszym od tego psychicznego. 

- Adrien, wszystko w porządku? - Plagg nieśmiało wyłonił się z wnętrza złotego pucharu, dzierżąc w łapkach kawałek serka. 

- Chcę... Zostać sam - szepnął cicho, połykając słone łzy. 

- Przecież... Jesteś sam. Wygoniłeś stąd te dwie panienki.

- Nie rozumiesz... Całkiem sam. Plagg, wysuwaj pazury - po tych słowach kwami zostało wciągnięte w srebrny sygnet, zmieniając jego barwę na czarną.

   Zamiast Adriena na środku pokoju klęczał już Czarny Kot owładnięty tak samo wielką żałobą jak jego alter ego. Jedyna różnica polegała na tym, że po policzkach Kota spływały kaskady ciągnących się kropel wody, a z jego ust wydobywał się stłumiony jęk gotowy wybuchnąć płomieniem.

.........................................................

   Lorine odłożyła gitarę na łóżko i bezmyślnie spojrzała na sufit. Minęły już cztery miesiące, odkąd sprowadziła się do Paryża, a ona wciąż nie czuła żadnej więzi z tym przeklętym miejscem. Mało tego, im dłużej w nim przebywała, tym czuła rosnącą irytację oraz złość. Paryż był dla Lorine synonimem straty. Straciła wszystko, co miała... Większość rodziny, przyjaciół ze szkoły, dobrze znany, bezpieczny świat. Paryż nie był Arkadią. Był mrocznym królestwem Hekate, karmiącym się bólem i szaleństwem. 

   Ciszę w ciemnym pokoju przerwały wibracje telefonu. Na wyświetlaczu komórki pokazała się uśmiechnięta twarz jakiegoś blondyna z niebieskimi oczętami, a pod avatarem ukazał się wielki napis "ADRIEN".

- Babski sołtys dzwoni. Nie odbierzesz? - mruknęła zaspana Belyy, podnosząc jedno oko w stronę niebieskiego światła z urządzenia.

- Nie... - odparła beznamiętnie Lorine. 

- Świetnie. To bądź tak miła i wyłącz telefon, bo przeszkadza mi w drzemce - westchnęło bielutkie kwami ponownie układając się do snu. 

- Belyy... - Lorine podniosła się z łoża i spojrzała na monitor, który właśnie pociemniał. 

- Śpię...

   Dziewczyna spuściła wzrok złotych oczu. Tak bardzo chciała z kimś porozmawiać, ale nie miała odwagi. Wszyscy ją olewali, nawet małe, irytujące irbisy. Westchnęła przeciągle, po czym z utęsknieniem odwróciła się w stronę okna, za którym błyszczała ulica tonąca w bożonarodzeniowym świetle z lampek. 

- Belyy, cętkuj - powiedziała jakby do siebie Lorine. 

- Popier... - pisnęło ze zdumieniem kwami, które nieznana siła wessała do magicznej bransoletki.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz