Dziennikarz potrzebny od zaraz

35 4 9
                                    

AIGLE*

   Leciałam nad miastem, starając się ominąć co większe chmury gotowe do wyplucia z siebie kolejnych ton śniegu. Doskonale pamiętałam, jak prawie miesiąc temu narzekałam na idealnie niebieskie, bezchmurne niebo oraz cieplutką pogodę w Paryżu i to jak namawiałam Irbisicę do użycia jej mocy, abyśmy mieli jakąś uciechę z prawdziwie białych świąt. Jak się okazało, był to błąd, bo jak tylko dziewczyna sypnęła nam miękkim puchem, tak do tej pory padało i nie przestawało. Normalnie jak w "Krainie lodu". Ciekawe, czy Irbisek miał jakąś szurniętą siostrę, która uświadomiłaby jej olbrzymią potęgę miłości?

   Nie miałam pojęcia, która to już była moja rundka wokół stolicy, ale powoli zaczynał mnie nudzić ten długi, niekończący się lot wśród śniegu i szarpiącego wichru. Mignęłam już pod Wieżą Eiffla i Łukiem Triumfalnym, niechcący uderzyłam w Fontannę Zwycięstwa, więc pewnie będą się tam szykować jakieś wiekowe remonty, śmignęłam przez Plac Zgody i Plac Wogezów, zrobiłam zwiad na Katedrze Notre-Dame i Bazylice Najświętszego Serca, a także polatałam chwilę nad Luwrem, ale śladu po moim sprzymierzeńcu nie było. Jakby się pod ziemię zapadł... Teoretycznie mógł skorzystać z metra, ale ja jeszcze tak nisko nie upadłam, aby sprawdzać takie obskurne zakamarki. Podirytowana zmarszczyłam brwi i zawróciłam, dochodząc do wniosku, że to ostatnie kółeczko i jeśli typa nie znajdę, to naślę na niego później Eegala wystraszonego Wiedniem.

   Ostatecznie zrobiłam jeszcze trzy rundki i złapałam mojego ulubieńca pod piekarnią "Tom&Sabine", gdzie stał pod zakładem tak długo, aż pani stojąca za ladą się nad nim zlitowała i wyszła z torebeczką pełną DARMOWYCH wypieków, aby facet nie zamarzł im na kość pod drzwiami piekarni, nie umarł i nie zepsuł reputacji. 

   Jeśli ktoś myślał, że byłam na tyle miła, aby zatrzymać się na balkonie Marinette, popatrzeć z góry na zasypany Plac Wogezów i poczekać, aż mój ulubiony Polak zje w spokoju croissanta, to grubo się mylił. Może byłabym tak wspaniałomyślna w letnich miesiącach, ale na miłość Thora, Zeusa i Marii, był styczeń, mnie dopadła chyba odwrócona menopauza ( akurat cofanie się w rozwoju przy tak długim obcowaniu z Biedronką i Czarnym Kotem mogło dać takie skutki ) i latałam po mieście tak długo, że dorobiłam się krzaczastych brwi od szronu, dlatego po prostu złapałam typa w locie i porwałam go aż na Cmentarz Niewiniątek, gdzie znajdowało się tajne wejście do mojego własnego, podziemnego Stark Tower. 

- No już, nie ma co tak dramatyzować - powiedziałam, puszczając Polaka, który oparł się ciężko o jeden z nagrobków, ledwo co mogąc ustać na własnych, trzęsących się nogach - Przyznaję jednak, że było to najdłuższe "k*rwa", jakie kiedykolwiek słyszałam, a mieszkałam w Polsce dwa razy! Gościu, rozciągnąłeś je na pół Paryża! Należą ci się moje gratulacje! - oznajmiłam wesoło, klepiąc faceta po ramieniu.

- Do reszty cię już postrzeliło? - jęknął mężczyzna, siadając na grobie niejakiego Bernarda de Dormansa, który najpewniej się w tym dole przekręcił z niezadowolenia i braku okazanego mu szacunku.

- Aż tak mocno to się rzuca w oczy? - zaśmiałam się rozbawiona - Ale hej! Gdy cię werbowałam, to wiedziałeś na co się piszesz!

- To było porwanie, wariatko! Jakim cudem ty wolno po świecie chodzisz? - żachnął się, przecierając ręką czoło - Zwariowałaś! Na zawał ze strachu paść mogłem!

- Ale nie padłeś! - krzyknęłam - Poza tym, ja po świecie nie chodzę tylko latam, jeśli jeszcze nie zauważyłeś!

- Mów, czego chcesz i odstaw mnie pod tamtą piekarnię - powiedział mężczyzna dość opryskliwie, siadając już na grobie, co musiało pewnie pana Bernarda rozwścieczyć jeszcze mocniej.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz