Modowa katastrofa w Françoise Dupont

47 5 15
                                    

CLARISSE*

   Wdrapałam się na wyższe piętro, dziękując w duchu rodzicom za to, że dzięki codziennemu wchodzeniu na piąte piętro, które obrali sobie za idealne lokum do spędzania czasu, nabrałam nieco kondycji i wspinaczka na następny poziom szkoły nie stanowiła dla moich płuc najmniejszego problemu.

   Będąc już na szczycie schodów, wyciągnęłam z teczki plan lekcji i zerknęłam na pierwszą rubryczkę z najbardziej ulubionym przez wszystkich dniem tygodnia. Według rozpiski musiałam udać się do sali zajmowanej przez madame Bustier, moją nową wychowawczynię, która zapewne nie mogła być tak fajna jak mademoiselle Café. Miałam tylko nadzieję, że kobieta okaże chociaż trochę zrozumienia dla mojej osoby i jeśli zaplanowała na dzisiejszy dzień jakiś sprawdzian, to w ramach wyjątku zwolni mnie z pisania. 

   Wzięłam głęboki wdech i ruszając przed siebie, zaczęłam szukać wzrokiem odpowiednich drzwi z numerem 23, które obrała sobie kobieta za "dom drugiej rodziny", jak czasami nazywano klasy. Na szczęście, sal nie było aż tak dużo, jak się spodziewałam i dochodząc do końca korytarza, znalazłam się na miejscu. Niestety, nie sama... 

   Pod drzwiami pomieszczenia stał już pewien chłopak z czerwoną czapką z daszkiem na głowie, która zapewne stanowiła dla niego atrybut taki sam, jak dla Gabriela Agresta jego słynne rureczki. W sumie, miało to sens, obie rzeczy były wszak czerwone. Oprócz tego, mulat, bo na to wskazywał odcień jego skóry, nosił niebieską koszulkę z nadrukiem przedstawiającym coś przypominającego robotyczne oko, zwyczajne, wytarte i znoszone już jeansy oraz sportowe buty błagające o wymianę. Patrząc na nastolatka, przeżyłam ciężki szok...

   Nie tak wyobrażałam sobie uczniów ( co prawda, ten chłopaczyna był oficjalnie pierwszym spotkanym przeze mnie uczniem ) Collège Françoise Dupont. Sądziłam, że skoro była to prywatna szkoła dla dzieciaków bogatych i poważanych ludzi, którzy zamiast poduszek używali do spania pieniędzy, ubytki w zębach uzupełniali złotem, a ubrania wprost świeciły im się od klejnotów, to owe pociechy również będą lśnić jak gwiazdy na niebie w bezchmurną noc. 

   Tymczasem chłopak stojący pod salą nie dość, że wyglądał... normalnie, to jeszcze jego zachowanie w żaden sposób nie zdradzało wielkiego majątku, który po prostu musiał mieć. No... Chyba, że dostał się tu dzięki znajomościom. To byłoby całkiem możliwe, ale wtedy tym bardziej powinien chcieć dopasować się do otoczenia. Nieznajomy tymczasem nie dość, że nie rozpaczał nad brakiem odpowiedniej garderoby, to jeszcze zdawał się w ogóle nie interesować tym, co działo się wokół niego. 

   Myśląc nad konsekwencjami swoich działań, zrobiłam krok w stronę mulata, co pozwoliło mi odkryć sekret jego niebywałej obojętności. Chłopak miał na uszach czarne słuchawki z kolorowymi wzorkami. To one, przeprowadzając szturm na jego kosteczki słuchowe, sprawiały, że nastolatek totalnie odleciał. 

   W sumie... Całkiem możliwe, że przychodził do szkoły tak wcześnie tylko po to, aby słuchać muzyki. Dźwięki wylewające się z jego słuchawek ewidentnie wskazywały mi na Youssouphę, a rap w końcu nie był przeznaczony dla bogatych i wpływowych. Tak przynajmniej twierdziła moja matka. 

   Najwolniej i najdelikatniej jak tylko się dało, położyłam dłoń na ramieniu nastolatka, który mimo to wrzasnął i podskoczył, gwałtownie otwierając oczy. Na mój widok pospiesznie ściągnął z uszu słuchawki.

- Ziom! - zawołał, wyciągając z kieszeni jeansów telefon - Ale mnie wystraszyłaś!

- Zapewniam, że nie miałam takiego zamiaru - mruknęłam, marszcząc brwi. Typ nazwał mnie ziomem... To nie wróżyło niczego dobrego - Nazywam się Clarisse Athénaïs Rosaline Sophie Océane Mireille d'Violon-Violin, ale możesz mi mówić Clarisse. Miło mi cię poznać - oświadczyłam trochę zbyt oficjalnie i wysunęłam przed siebie rękę. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz