Sowia szkoła Fantômette

31 4 7
                                    

AIGLE/CLARISSE*

   Z impetem wleciałam przez otwarte okno, mając nadzieję, że przy okazji nie wyrwałam szyb z zawiasów, gdyż zaraz po przekroczeniu progu własnego pokoju okiennice zadzwoniły niebezpiecznie, uderzając kilkukrotnie w ścianę od zbyt silnego wiatru, będącego tworem moich własnych skrzydeł.

- Eegal, złóż skrzydła - powiedziałam, szybko się prostując, po czym bez zastanowienia zamknęłam okno, myśląc przy okazji, jakim cudem wytłumaczę tak niską temperaturę panującą w pomieszczeniu. 

   Wiedziałam, że pozostawianie otwartych na szeroko okien nie było zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza w styczniu, który słynął z minusowych temperatur, ale póki nocami wykradałam się do bazy, aby pilnować, czy do S.I.E.R.O.C.I.Ń.C.A. nie zabłąkała się żadna nowa, heroiczna duszyczka albo czy Blacky też nie postanowił wystawić mnie do wiatru, zdradzając Władcy Ciem lokalizację mojej kryjówki, musiałam zostawiać jakieś wejście "ewakuacyjne" do swojego pokoju, aby rankiem nikt nie odkrył, że dałam nogę w stylu Roszpunki. 

   W chwili, gdy po moim ciele przeszła smuga brązowego światła, zmieniając orli strój Aigle w szarą, trochę przydużą marynarkę i równie siwe, co angielskie poranki spodnie, drzwi do mojego pokoju otworzyły się, ukazując stojącą w nich sylwetkę Apollonii. Zwinnie okręciłam się wokół własnej osi, opierając się jednocześnie o parapet, po czym posłałam kobiecie jeden z moich najlepszych uśmiechów, mając nadzieję, że nie można było z niego wyczytać mojego zdenerwowania.

- Apollonia! - zawołałam dalej szczerząc się, jakby udało mi się znaleźć rzadki komiks na promocji - Co ty tu robisz o tak wczesnej porze? - spytałam, zerkając na zegarek - Jest dopiero piąta rano! 

- Czyżbyś zapomniała, że musisz załatwić dzisiaj wszystkie formalności w nowej szkole? - zza pleców Apollonii wysunęła się moja matka, na widok której odruchowo zamilkły wszystkie kanarki w moim pokoju, zaś słońce skryło się za chmurami.

- Nie zapomniałam, matko... - mruknęłam, spuszczając nieznacznie głowę.

   Wcale nie podobało mi się, że musiałam przenosić się do nowej placówki z tak głupiego powodu, jednak moja matka uważała, że chodzenie do szkoły publicznej, w której uczyli się zwykli ludzie, zapewne potomkowie plebejuszy, proletariatu i pańszczyźnianych chłopów, było uszczerbkiem na honorze Familii oraz jedną z najgorszych zbrodni. Tak więc, gdy dowiedziała się o tym prawdopodobnie od kogoś ze służby, postanowiła natychmiast zmienić obecny stan rzeczy i po raz pierwszy chyba na poważnie zainterweniowała w sprawie mojej edukacji, nie pytając się mnie w ogóle, czy by mi to pasowało.

- Jak ty wyglądasz? - spytała, podchodząc do mnie wolnym krokiem, po czym bezceremonialnie ujęła w trzy palce kosmyk moich włosów - Apollonio, masz na oku jakąś nową pracę, że tak zaniedbujesz swoje obowiązki? 

- Nie, madame... - szepnęła Apollonia - Zaraz się wszystkim zajmę - zapewniła cicho.

- Zaraz, zaraz... - mruknęła mama, wywijając oczami - Cały czas słyszę zaraz, a efektów jakoś brak. Gdyby nie to, że tak ciężko o dobrą służbę, już dawno bym cię wymieniła - oznajmiła, kierując się w stronę drzwi - Clarisse ma wyglądać perfekcyjnie, inaczej możesz się pakować i szukać szczęścia u kogoś innego, a najlepiej w innej profesji, bo nie mam zamiaru składać ci odpowiednich referencji. Jeszcze jedno... - mruknęła, zatrzymując się w drzwiach - Chcę, aby Clarisse miała na sobie okulary. Może dodadzą jej trochę inteligencji, w co szczerze wątpię - powiedziała, wychodząc na korytarz.

- Oczywiście, madame - Apollonia skinęła głową, zamykając za matką drzwi.

   Gdy zostałyśmy już same, kobieta obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od stóp do głów, po czym zmarszczyła brwi, zaś usta zwęziła w coś na kształt cieniutkiej linii, jej ręce natomiast wylądowały na biodrach, co jasno świadczyło, że Apollonia z całych sił starała się nie roznieść mnie na strzępy.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz