Pierwiastki matematyczne, chemiczne oraz magiczne

47 10 6
                                    

AIGLE*

   Wleciałam do pokoju przez otwarte okno i od razu wyciągnęłam z kieszeni szczelnie zakorkowaną fiolkę z krwią Czarnego Kota. Miałam nadzieję, że jego ciekła tkanka nada się do niecnych celów mej kochanej babuni, bo inaczej musiałabym ponownie zasuwać z Włoch do Francji i z powrotem. Fioleczkę położyłam delikatnie na stoliku nocnym, tak aby mi czasem nie spadła i się nie potłukła, a sama dokonałam transformacji i rzuciłam się z westchnieniem na łóżko. 

- Thor, Zeus, Maria... Kto by pomyślał, że przefrunięcie takiego dystansu może być męczące? 

- Nie wiem, ale szczerze powiedziawszy, wolałbym zostać w Paryżu... - jęknął Eegal ukryty gdzieś w czeluściach kołdry. 

- A to niby czemu? - rzuciłam, zerkając w jego stronę, a raczej w stronę, gdzie powinien się znajdować. 

- Tam nie było twojej ciotki Vienny... - szepnął to takim tonem, że dało się wyczuć, iż do jego oczu napływają łezki. 

- Błagam cię, przestań już... Akurat u ciotuni jedynym, co ma związek z twoją traumą i całą Austrią, jest imię. Myślisz, że kogoś obchodzi, jak ona się nazywa? I tak wszyscy tutaj mówią do niej "siostro"!

- Skoro tak mówisz... - Eegal odwrócił się do mnie plecami, po czym również opadł na miękkie posłanie. 

- Słuchaj, kolego... Ale my nie mamy czasu na takie luzy. Babcia pewnie czeka na mnie z wypiekami na twarzy - uśmiechnęłam się pod nosem i podźwignęłam się do pozycji siedzącej.

   Przygładziłam lekko włosy, chowając za uszy niesforne kosmyki i odwróciłam głowę, aby wyciągnąć rękę do Eegala, gdy moje oczy zarejestrowały na pościeli starą, podniszczoną księgę.

- Skąd to się wzięło? - spytałam na głos, sięgając po przedmiot.

- Ale co? - zamruczało kwami, podnosząc do góry łebek.

   Książka ewidentnie pamiętała lata amerykańskiej wojny siedmioletniej i zapewne od tego czasu nie była też używana. Jej okładka była szorstka w dotyku, a sama księga pachniała likierem orzechowym. Otworzyłam ją bez wahania. 

   Na pierwszej kartce znajdowała się postać jakiejś bohaterki, ubranej w coś, co miało symulować suknię, choć w rzeczywistości nią nie było. Nogi postaci były niemalże wrośnięte w ziemię i gdy mówię, że wrośnięte, wcale nie przesadzam, ponieważ ciało owej heroski do brzucha stanowiły poplątane, zdrewniałe korzenie. Z jej rąk wyrastały ostre pazury, a z włosów wystawały kwiaty. Na następnej stronie widniał rysunek ukazujący długą, zielonkawą szarfę pokrytą runami. Pod ilustracjami były jakieś informacje, ale dziwny alfabet uniemożliwiał mi ich odczytanie. 

- Kto to? Albo co to? - zapytałam, a  Eeagl, który usiadł mi w tym czasie na ramieniu, uważnie przypatrzył się szkicowi. 

- Clar, to jest jedna z zaginionych ksiąg ze Świątyni! Mistrz Fu ma w domu kopię jednego z grymuarów! 

- Potrafisz to odczytać? 

- Chyba tak... Czekaj... - zleciał na książkę i zaczął mruczeć coś pod nosem - Tu jest napisane... Miraculum...

- Tego to się spodziewałam, wiesz? - parsknęłam ze śmiechu.

- Nie przerywaj mi, bo się pomylę! - pisnęło stworzenie - Rocky... Balboa...

- Co? Chcesz mi powiedzieć, że to miraculum Rocky'ego Balboi? I co mi niby daje? Moc bokserskiej pięści?

- Wybacz, źle przeczytałem. Tu jest napisane miraculum Askafroi. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz