Ballada o Królowej Jabłek ( LL cz.12, KJ cz. 1 )

31 5 19
                                    

   Gdy tylko laska Władcy Ciem uderzyła w podłogę, przenosząc na nią całą nagromadzoną wściekłość swego właściciela, motyle wzbiły się wysoko w górę, szaleńczo łomocząc skrzydłami, jakby w obawie o własne życie zagrożone możliwością zgniecenia. Co prawda, żaden owad nie stracił jeszcze żywota w kryjówce złoczyńcy, jednak każdy zdawał sobie sprawę, że istnienie było właśnie kruche niczym motyle skrzydła. Nic więc dziwnego, że stworzenia hodowane przez Władcę Ciem w jego domowym zaciszu zawsze reagowały identycznie przy porażce swego pana.

- To było tylko szczęście nowicjusza - Władca Ciem przyłożył palce do skroni, przemawiając do oddalonego o kilka kilometrów dalej Siedmiokropka, jakby z nadzieją, że biedroni bohater usłyszy jego słowa - Jeśli jeszcze raz wejdziesz mi w drogę, nie uda ci się mnie pokonać tak łatwo. Ani tobie, ani twojej ognistej przyjaciółce - mężczyzna odjął palce od twarzy i z rozgoryczeniem obserwował wlatującego przez olbrzymie okno motyla - Na szczęście mam jeszcze Lady Lamp - powiedział znacznie spokojniej, uśmiechając się samemu do siebie.

   Tak... Lady Lamp mogła być jego arcydziełem. Co prawda, w żaden sposób nie umywała się do poziomu Królowej Stylu, ale skoro nadal nie została namierzona przez bohaterów, mogła bez żadnego trudu podkraść się do nich niezauważona i zaatakować znienacka, odbierając im ich miracula. Oczami wyobraźni widział już jak używał ich potęgi do wydarcia światu tego, co mu niesłusznie odebrano. Bardzo liczył na to, aby jego marzenie spełniło się jeszcze przed rozpoczęciem nowego roku.

- Liczę na ciebie, Lady Lamp - przemówił, wystawiając przed siebie rękę, dając tym samym białemu motylkowi przyzwolenie na spoczynek - Nie zawiedź mnie. 

- Znowu mówisz do jednego ze swoich clownów? - zapytało śnieżnobiałe stworzonko, unosząc łebek ku Władcy Ciem. 

   Zaskoczony mężczyzna rozwarł szerzej oczy, patrząc w niemym zdumieniu na motyla. Istotka w żaden sposób nie mogła przemówić. Odstępstwem od normy mogła być co prawda Wigilia, gdyż według ludowych podań zwierzęta w ową noc odzywały się ludzkim głosem, ale kalendarz jednoznacznie podawał datę 31 grudnia, dlatego opcja z bożonarodzeniowym cudem odpadała. Władca Ciem odwrócił głowę w tył, płosząc motylka. 

   Za jego plecami stała kobieta. Miała na sobie pomarańczową luźną bluzkę, zielonkawą  narzutkę oraz czarne, przetarte spodnie. Wszystko z jednej z kolekcji "Gabriel". Dopiero widząc tak swoją żonę, Władca Ciem zrozumiał krytyczne uwagi co do strojów jego autorstwa rzucane przez niektórych projektantów mody przyrównujących konkretne stylizacje do warzyw i owoców. Teriza wyglądała w tej kreacji jak mała dynia lub mandarynka, o którą bito by się z równym zapałem w zależności od pory roku. 

- To nie są clowni - odparł, czując żółć wypełniającą jego wnętrze.

   Nie gniew, nie wkurzenie, a właśnie żółć napełniającą go coraz bardziej od pewnego czasu. Irytującą żółć odbijającą się okresowo zgagą, która powoli zamieniała się w tło dnia codziennego i zawsze piekła bardziej, gdy na horyzoncie pojawiał się chociaż najmniejszy ślad Terizy, a właściwie Thérèse, jak kazała się zwracać do siebie ciemnowłosa kobieta. 

- Nie? No popatrz... A tacy podobni - westchnęła, poświęcając całą uwagę włączonemu tabletowi - Mają tak samo wymyślne stroje, są tak samo śmieszni w swoich próbach przyjęcia od grupki dzieci biżuterii tak jak ich kuzyni w cyrku. Brakuje im tylko czerwonych pomponów na nosach - oznajmiła kobieta, zagryzając jabłko - Wnioskując po twoim znęcaniu się nad podłogą, uznaję, że nadzieje, które związałeś z kolejnym nieistotnym "złoczyńcą" spełzły na niczym. Czy na pewno chcę wiedzieć, kogo tym razem zbajerowałeś złotymi górami?

- Powiedziałbym ci, gdyby cię to interesowało - odrzekł zimno Władca Ciem, zaplatając ręce na plecach. 

- Znowu dzieciak z klasy twojego synusia? - Thérèse uśmiechnęła się pogardliwie, nie odrywając wzroku od tabletu.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz