Modnie umierająca Tamiza pełna mleka

44 7 4
                                    

BLACKY*

   Blackwood siedział na krześle w szpitalnym korytarzu i gapił się z zainteresowaniem na chodzących wokół ludzi; na zasmarkane dzieciaki czerwone od gorączki, na zakaszlanych, trzęsących się, bladych staruszków, na znudzonych dorosłych całych w szramach po wypadkach z pracy. Mimo tych wszystkich cierpiących, samo miejsce prezentowało się dość schludne. Podłogi błyszczały od środków czyszczących, w powietrzu unosił się miły zapach z bufetu, a pomiędzy pacjentami, co i raz przechodzili lekarze i pielęgniarze wyglądający bardziej jak modele niż mężna służba zdrowia.

   Blacky zastanawiał się, czy powinien podejść do kogoś i zapytać, gdzie położono jego pracodawczynię, ale uświadomił sobie, że to nie będzie wcale takiego proste, albowiem nie posiadał umiejętności porozumiewania się po francusku. Znał język angielski, maoryski a nawet nowozelandzki język migowy, ale francuski? 

   Mimo wszystko, podszedł na trzęsących się nogach do recepcji i spojrzał z przerażeniem na młodą, blondwłosą dziewczynę w niebieskim fartuchu. Kobita uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i zapytała o coś, co mogło znaczyć mniej więcej "W czym mogę służyć?", ale równie dobrze i "Chcesz lud podburzyć?". Blacky przełknął głośno ślinę i postanowił nie dać się zwieść własnym myślom, dotyczącym tego, że Francuzi to przecież taki rewolucyjny naród, po czym w iście bohaterskim stylu wyciągnął z marynarki słowniczek i począł go prędko wertować. Gdy znalazł już odpowiednie słówko, uśmiechnął się triumfalnie pod nosem i oznajmił dumnie "Szukam". No i wtedy przypomniał sobie słowa Kassandry, która twierdziła, że francuski to wcale nie taki prosty język, gdyż należy uważać, jak kładzie się w nim akcent. To jedynie sprawiło, że chłopak zestresował się jeszcze bardziej.

- Szukam... Szukam... - wydukał, dalej przerzucając karteczki.

- Tak? - blondynka uśmiechnęła się najsłodziej jak umiała, ale jej szare oczęta jasno krzyczały, iż błagała, aby ktoś pomógł jej z tym szalonym Jankesem, bo ona sama angielskiego ni w ząb nie rozumiała. 

- Szukam... Remizy... Bąk... - wystękał z głupim uśmieszkiem Blackwood, mając nadzieję, że jego akcent był prawidłowy i nie naopowiadał jakiś niemożebnych głupot. 

- Remizy? - blondi zamyśliła się nad słowami Whitakera i w myślach zaczęła badać mapę miasta w poszukiwaniu remizy strażackiej, która byłaby w jakiś sposób związana z bąkami. 

- Przepraszam! Tamizy! - zreflektował się szybko ciemnowłosy, jednak nadal miał poczucie, że coś jednak w tej rozmowie poszło nie tak.

- Tamizy? To taka rzeka, prawda? 

- Co mleka? 

   Blacky i blondwłosa recepcjonistka patrzyli się na siebie przepraszająco i uśmiechali się w iście idiotyczny sposób, jakby każde chciało zaznaczyć, iż to nie jego wina, że sprawa wygląda tak, a nie inaczej i oboje byliby wdzięczni, gdyby to drugie nagle się roześmiało i krzyknęło "Ale cię nabrałem/am! Tak naprawdę jestem poliglotą i perfekcyjnie znam francuski/angielski. Chciałem/am po prostu się z ciebie pośmiać!". Jednak żadne nie wybuchło tym śmiechem, więc stali tak dalej i gapili się na siebie, a za Blackwood'em utworzył się już pokaźny sznurek równie przerażonych całą sytuacją Francuzów. 

   Nagle ciemnowłosy poczuł jak coś ciągnie go za rękaw marynarki. Odwrócił się, ale to nie pokaźny klocu z siwą brodą jak u pirata, atakował bezczelnie jego śliczne ubranie. Może to dlatego, że sam miał śliczniejsze? A może to też dlatego, że jednak rozmyślił się, co do swej znajomości języka angielskiego i umiejętności tłumacza? Tymczasem tajemnicze ciągnięcie ponowiło się, w dodatku, jeszcze zaczęło chrząkać.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz