Crap catus - nowy gatunek kota ( dostępny w dwóch kolorach ) ( D cz. 5 )

31 5 5
                                    

BIEDRONKA*

- Proszę, proszę... Biedronka i Czarny Kot - uśmiechnął się obleśnie Decybeliks, opierając cały ciężar ciała na lewym kolanie - Znowu się spotykamy! Jednak tym razem nie będziemy walczyć o krajową florę... Dla niej nie ma już ratunku! 

   Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie, o czym złoczyńca prawił. Flora, flora... Kto wykorzystywał do walki rośliny? I kiedy? Chyba nikogo takiego nie było. Jedyna moja styczność z tymi organizmami żywymi nastąpiła prawie dwa lata temu, gdy chciałam wyhodować piękny kwiatek dla Adriena, ale nic z tego nie wyszło, ponieważ Czarny Kot z nieznanych mi przyczyn zniszczył różowy krzak. Co prawda, dał mi w ramach przeprosin kulę piwonii, ale to niczego zmienić nie mogło.

- Teraz, moi mili, zawalczymy o coś zupełnie innego. Będziemy się bić o tradycję i stare wartości. Ja ich będę bronił, a wy możecie się łaskawie poddać!

- Obawiam się, że jednak staniemy po stronie rewolucji - twarz Kotka rozjaśnił szeroki uśmiech.

- Zawsze chciałem zobaczyć na własne oczy rewolucję francuską - dodał drugi Kot, uśmiechając się identycznie do swej czarnej wersji, a nawet ustawiając się w takiej samej pozycji.

- Chłopcy - wyciągnęłam yo-yo - Paryż wart jest mszy.

- Owszem, Biedronko, ale jeszcze nie dzisiaj. Obawiam się, że możemy wygrać to starcie - mruknął blondyn, rzucając mi słuchawkę - Może ci się przydać.

   Kiwnęłam mu głową, on odkiwnął. Kiwnął również Rudy, podłapując sekretny sygnał do rozpoczęcia ataku. Wszyscy jak na komendę rzuciliśmy się ku złoczyńcy, spychając go wkrótce z dachu w wąską uliczkę, w głównej mierze zajętą przez uroczą herbaciarnię "La Vie a Rose". Fasada budynku miała ładny, pudrowy odcień, szyby lokalu były ociupinkę jaśniejsze, a na parapecie dumnie pyszniły się rozmaite pelargonie, duma narodowa Francji. W razie potrzeby, ich doniczki mogły posłużyć nam do samoobrony. 

   Koty bez żadnych ceregieli pochwyciły Decybeliksa od tyłu, przytrzymując przemienionego mężczyznę za ramiona. O dziwo, zbir wcale się nie szarpał, nie krzyczał, nie lamentował, ani nie groził wizytami na miejscowej komendzie. Stał grzecznie, czekając na nasz ruch. Albo tak mi się wydawało, ponieważ gdy cisnęłam nim czerwonym krążkiem w czarne kropki, który trafił w jeden z głośników, protegowany Władcy Ciem z rozmachem godnym młodzieńca uderzył mnie z wykopu prosto w pachwinę z taką siłą, że krzyknęłam, zwijając się w kłębek. Musiał posiadać jakieś specjalne, żelazne buty...

   Przestępca w tym czasie wyrwał się Czarnemu Kotu i cisnął nim o żelazną poręcz, prowadzącą po schodkach wprost do herbaciarni babci Rose. Zrobił to tak szybko, że zielonooki bohater nawet nie zdążył się zorientować w sytuacji. Następnie odwrócił się i zaatakował Rudiego. Heros nie był tak znowu kompletnie nieprzygotowany. Przecież widział przed chwilą, co bandyta uczynił ze mną i Kotem, więc osłaniając się gardą, starał się wytrzymać natrętne ciosy przeciwnika. Jego błąd polegał na tym, że w końcu postanowił przejąć inicjatywę, odsłaniając w tym czasie bok. Decybeliks nie próżnował i posłał ciemnowłosego na ścianę budynku, w którą ten trzasnął głową z takim impetem, że aż go ogłuszyło. 

   Po chwili Czarny podniósł się z kolan, poprawił włosy, które zakryły mu oczy i wysunął przed siebie kij, trzymając go sztywno i pewnie. 

- Zaraz pożegnasz się ze swoją akumą - syknął, nurkując ku podbrzuszu Decybeliksa. 

   Opętany posiadał jednak coś, czego wielu ludziom brakowało - rozum i zdrowy rozsądek, więc zamiast czekać na atak Kota, po prostu odskoczył. Mimo wszystko, blondas i tak go trafił, o czym świadczyło delikatne wgniecenie w kostiumie zbira i złowrogi świst powietrza jeżdżącego po lateksie. Kicia uszczęśliwiona tak błyskotliwym ciosem, odwinęła się i zamierzyła na twarz złoczyńcy, jakby uderzenie go w ten głupi łeb miało przynieść światu jakąś korzyść. Nikomu jednak nie było dane dowiedzenie się, czy taki akt terroru faktycznie byłby zbawienny dla cywilizacji, albowiem protegowany Władcy Ciem ( albo jak by go nazwała Aigle - Motylkowego Księcia ) ponownie odskoczył niczym rasowy tygrys, złapał Czarnego Kota za ramię, jakby w ramach odwetu i wykręcił mu rękę tak potężnie, aż ta znalazła się na plecach Koteczka.  Po ulicy rozległo się coś na kształt ryku i żałosnego jęku, zmieszanego z metalicznym odgłosem upadającej na chodnik laski. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz