Zamach na papieża i nowa moda w Watykanie

109 9 8
                                    

   Stefano y Garcia i Stefano y Tarcia mogli uważać się za niesamowitych farciarzy, którzy w życiu mieli znacznie więcej szczęścia niż rozumu. Tak właściwie, rozumu nigdy nie posiadali. Znaczy, oprócz Stefano, ponieważ ten to był akurat chłopak inteligentny, nie w ciemię bity. Niestety, tych słów nie można już było przykleić do drugiego Stefano, gdyż y Tarcia był po prostu kretynem. 

   Obaj mężczyźni siedzieli na twardych, plastikowych krzesełkach, które specjalnie wyciągnęli z piwnicy, szczelnie opatuleni grubymi, wełnianymi szalikami i dwiema parami czapek. Na rękach, rzecz jasna, nosili solidne rękawice, które zajumali kiedyś alpejskiemu bacy. Tak przygotowani, od kilku godzin ślęczeli na Piazza San Pietro w oczekiwaniu na pojawienie się w oknie, chociażby cienia biskupa nad biskupami. Stefano był już tak zniecierpliwiony, że przyłożył sobie lornetkę do oczu, aby móc lepiej stalkować papieża.

   Nagle coś świsnęło w powietrzu i uderzyło w y Garcię z takim impetem, że nie dość, iż chłopak poleciał wraz z krzesłem do tyłu, to jeszcze mu się uszatka na nos nasunęła. Jednak y Tarcia tego nie zauważył. Nawet gdyby mu orszak koronacyjny króla Słońce przemknął pod nosem, też by tego nie spostrzegł. Nie... Y Tarcia był zbyt zajęty śledzeniem ruchu firanek w prawym skrzydle Bazyliki.

   Stefano jęknął z boleścią, patrząc się z niedowierzaniem na swego przyjaciela, którego całkiem pochłonął już monitoring, po czym podźwignął się z ziemi i podniósł z bruku przedmiot, który spadł mu z nieba. Ku zdziwieniu mężczyzny, był to biały odtwarzacz MP3 z dołączonymi w pakiecie słuchawkami. W małych głośniczkach wciąż brzmiała jeszcze muzyka, która cicho nadawała "trouble, trouble, trouble". Stefano nie mógł uwierzyć własnym oczom, więc dla pewności uszczypnął w ramię swego towarzysza. 

- Stefano... - kiedy uszczypnięcie nie przyniosło oczekiwanych rezultatów, szarpnął ręką mężczyzny.

- Cicho... Bo go przestraszysz... - jednak Stefano odepchnął swego ziomka lekceważącym ruchem dłoni. 

- Kogo?

- Franciszka.

- Stefano, spójrz... Spójrz, co wypadło z sań świętego Mikołaja!

- Święty Mikołaj nie istnieje.

- Łżesz! - oburzył się - Mówisz tak tylko dlatego, bo w tamtym roku nie dostałeś pod choinkę zestawu młodego chemika!

- Sza! - syknął y Tarcia - Patrz lepiej tam! To... To on! -  wskazał palcem na balkon przyozdobiony małymi lampeczkami - Papież we własnej osobie! Jak zwykle gustownie odziany! I to w brązową sutannę!

- Brązową?

- Tak, brązową! Nie wiedziałeś, że to najmodniejszy kolor sezonu?

- Stefano... Księża nie noszą takich barw... W Adwencie króluje fiolet...

- Nie znasz się, patafianie! To nie ty pisałeś licencjat z teologii!

- Ekhm... - kaszlnął znacząco y Garcia - To wcale nie tak, że poszedłeś do seminarium jedynie po to, aby dostać w spadku majątek babci. Ekhm... Nie... I to wcale nie tak, że to ja napisałem ci ten licencjat i że cię stamtąd ostatecznie wykopali!

- Nie wykopali. Sam odszedłem.

- Wybacz. Faktycznie! Jak mogłem o tym zapomnieć?

- Bo jesteś głupi.

   Stefano y Garcia jednak nie odpowiedział. Zamiast tego uważnie wpatrywał się w okno papieskiego pokoju, w którym akurat zgasło światło...

AIGLE*

   Do dziwnego skrzypnięcia dołączyło jeszcze rytmiczne stukanie obcasów. Zwęziłam oczy, zaniepokojona zamieszaniem. Przecież nikogo o tej godzinie tu nie powinno być! Tylko ja i widok na Piazza San Pietro! No i ten nieliczący się sztuczny tłum na dole! Odwróciłam się gwałtownie, wyszarpując z koka swój bumerang i przybierając pozę godną prawdziwej półbogini z Obozu Herosów. Drzwi otwierały się w zwolnionym tempie jak w niskobudżetowym filmie akcji albo w tanim horrorze. Uniosłam broń i zastygłam, czekając na odpowiedni moment. Gdy skrzydła uchyliły się na tyle, że dało się zauważyć zarysy nieproszonych gości, rzuciłam i od razu pożałowałam swej decyzji.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz