Aigle nielegalnie pożycza szafki

28 4 3
                                    

CLARISSE*

- Nie mogę uwierzyć, że wykorzystujecie tyle wody... - mruknęłam pod nosem, dolewając przezroczystą ciecz do poidełka przyczepionego do klatki - Eegal, przyznaj się, że po prostu mnie sabotujesz i codziennie wylewasz to, co ja wlałam. 

- Oczywiście, a potem jeszcze wyjadam karmę - odparło kwami, bujając się na huśtawce z dzwonkiem przywieszonym wstążeczką do podłużnego drewienka. 

- Wiedziałam - powiedziałam z uśmiechem - I co teraz tym zrobimy?

- Będziemy udawać, że ta rozmowa nigdy nie miała miejsca - zaproponował orzełek, huśtając się znacznie szybciej niż chwilę wcześniej, aby móc wykonać na koniec spektakularny przewrót, który stał się już jego popisowym numerem.

- Jestem za - parsknęłam śmiechem, zamykając wieczko poidełka - Ale błagam cię, uważaj... Jeszcze uderzysz któregoś ze swoich braciszków, a obawiam się, że Paryż nie dysponuje dostatecznie dobrymi weterynarzami. 

- Czy ja kiedykolwiek kogoś uderzyłem? - spytało nabzdyczone kwami.

- Tak. Nie pamiętasz już jak pięknie znokautowałeś kiedyś Williama? - spytałam z uśmiechem, zerkając na najbardziej żółtego kanarka siedzącego na najwyższej z półek - Biedaczek nie ćwierkał potem przez cały dzień. 

- Jakoś sobie tego nie przypominam... - mruknął Eegal, zwalniając prędkość huśtawki.

- Oczywiście... - wywróciłam rozbawiona oczami - Na szczęście masz panią, która absolutnie wszystko pamięta - powiedziałam, odchodząc od klatki.

   Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się tak gwałtownie, że ze strachu wypuściłam kubeczek służący mi do uzupełniania stanu wody w poidełku dla kanarków, zaś same kanarki, włącznie z Eegalem, zamilkły wystraszone w bezruchu. Zaskoczona nawet nie miałam czasu sprawdzić sobie pulsu ani żadnych innych funkcji życiowych, gdyż ma własna matka niczym rozwścieczona walkiria z rozwianym blond włosem dopadła mnie ze złością wymalowaną na twarzy, machając wściekle jakimiś kartkami.

- Mamo, wolniej... Nic nie rozumiem z twoich krzyków! - zawołałam, próbując jakoś uciszyć własną rodzicielkę, której podniesiony głos był pewnie słyszany na drugim końcu Francji, przekraczając tym samym dopuszczoną liczbę decybeli.

   Gdy tylko skończyłam wypowiadać to zdanie, poczułam silne uderzenie rozcinające mi skórę na policzku. Cios zaiste był tak potężny, że zamiast patrzeć na wkurzoną kobietę w szaro-szarej marynarce w kratkę, miałam nagle przed oczami toaletkę wypełnioną najróżniejszymi kosmetykami, zaś w uszach rozległ się gwizd należący albo do wiatru, albo do Chucka Norrisa z uznaniem podziwiającego zdolności mej matki. 

- Co to ma być?! - krzyknęła mama, dalej wymachując papierami, jakby były co najmniej dokumentami pozbawiającymi ją prawa wykonywania zawodu.

   Oszołomiona dotknęłam piekącego policzka, krzywiąc się nieznacznie od pulsującego w uszkodzonym miejscu bólu. Tak jak się spodziewałam, na palcach zostały szkarłatne, niemalże czarne ślady krwi. Nie zdążyłam jednak na to zareagować, gdyż po chwili zostałam przywrócona do pionu przez silne szarpnięcie za włosy.

- Powiesz mi, co to jest? - warknęła matka, przysuwając mi papier pod nos. 

- Kartka papieru - syknęłam poddenerwowana, czując napływającą złość, za co tylko mocniej mi się dostało.

- Clarisse Athe...

- Wiem, jak mam na imię! Nie musisz za każdym razem go powtarzać! - krzyknęłam, lekko się krzywiąc od nagłego dźgnięcia między żebra.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz