Adrien i takie tam selfie z Wiednia

52 9 4
                                    

   Mimo iż było popołudnie, na ulicach Paryża powoli zaczęło robić się ciemno. Klimatu nie poprawiał również silny, porywisty wicher, który z głośnym świstem szarpał kolorowymi światełkami ozdabiającymi okolicę. Żaden racjonalnie myślący człowiek nie wyściubiał nosa z domu, aby nie dać się porwać siłom przyrody. Znaczy... Prawie żaden. 

    Przez pogrążoną w mroku ulicę królowej Kornelii brnęła malutka, skulona postać w długim, czarnym płaszczyku furkoczącym bezsilnie na wietrze. Pod pachą trzymała sporych rozmiarów paczkę w świątecznym papierze w choinki, a z prawego ramienia zwisała jej różowa torebeczka. Nagle dziewczyna zachwiała się i chaotycznie zatańczyła na oblodzonym chodniku. Przez krótką chwilę dzielnie trzymała się na nogach, ale miniaturowe lodowisko okazało się być zbyt potężnym przeciwnikiem dla biednej Marinette, która po chwili zaliczyła potężnego orła.

- Auu... - jęknęła granatowowłosa, gładząc ręką obolały bok. 

- Nic ci nie jest? - dobiegł z torebki piskliwy głosik, a z jej wnętrza wychynęła czerwona główka z dużą kropką na czole. 

- Nie... Nic. GDZIE PREZENT DLA ADRIENA?! - krzyknęła z przerażeniem Marinette, rozglądając się dookoła siebie. 

   Pakunek leżał kilka metrów dalej tuż przy kratce od studzienki kanalizacyjnej. Błękitnooka uśmiechnęła się szeroko na jego widok, po czym na czworakach zaczęła pełznąć w stronę prezentu.

- Spójrz! - zawołała Tikki, wskazując na coś małą łapką.

   Marinette zadarła wyżej głowę, odgarniając włosy nachodzące jej na twarz. Po niebie mknęła w zabójczym tempie jakaś dziwna kometa, zostawiając za sobą ślad podobny do smug kondensacyjnych wytwarzanych przez samoloty. Kształt przefrunął bezgłośnie nad jej głową, zatoczył kółko wokół Katedry Notre Dame, po czym poleciał dalej.

- Co Aigle robi tu o tak późnej porze? - zapytała sama siebie Dupain-Cheng.

- Może ktoś zaatakował miasto? - podsunęło jej kwami.

- Nie, wątpię. W przeciwnym razie byłaby przecież jakaś informacja. Od razu dostałabym powiadomienie o specjalnym wydaniu wiadomości. 

- Wypadałoby jednak sprawdzić. Może Aigle dowiedziała się o czymś wcześniej?

- Tikki, nie mam na to czasu. Muszę dać Adrienowi prezent.... GDZIE JEST TA PACZKA?! 

- Tam... - mruknęło kwami załamane zorientowaniem swojej właścicielki. 

   Marinette przybliżyła się do podarunku, po czym z błogą miną przycisnęła go do piersi, kołysząc nim jak tuzin ciotek nowo-narodzonym dzieckiem. Nie mogła się już doczekać chwili, aż wręczy swojemu ukochanemu paczuszkę, ten poprosi ją o chodzenie, a potem wylądują na ślubnym kobiercu w otoczeniu płatków róż i bielutkich gołąbków. Oczami wyobraźni widziała już siebie i Adriena oraz trójkę wymarzonych urwisów wraz z psem i chomikiem. Westchnęła rozmarzona na myśl o tak nierealnym marzeniu.

- Tym razem mi się uda! - rzuciła do siebie wesoło, po czym ruszyła w dalszą drogę.

............................................

- Myślisz, że mu się spodoba? - spytał Adrien, kładąc na kanapie owiniętą szarym papierem przesyłkę.

   Słowa zostały skierowane do Plagga, ale efekt ostatecznie był taki sam, jak gdyby chłopak rozmawiał ze ścianą na temat sensu piosenki początkowej z "Gumisiów". Kwami było zajęte przystrajaniem pokoju na zbliżającą się Wigilię i naprawdę nie obchodziło go to, co komu się spodoba, a co nie. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Where stories live. Discover now