Lisy z białego dymu

36 5 0
                                    

PERSPEKTYWA TRZECIOOSOBOWA*

   Blondynka po raz kolejny w trakcie trasy poprawiła misternie zdobioną, pomarańczową sukienkę z falbankami, na których połyskiwał  lis wyrwany żywcem z herbu Familii. Zwierzę prężyło się, eksponując swą majestatyczną kitę podobną do fryzury dziewczyny, która specjalnie upięła włosy w taki sam sposób, aby sprawić przyjemność swemu dziadkowi. Przez całą drogę uśmiechała się do starszego pana i szczebiotała radośnie, próbując jakoś go rozruszać, lecz z marnym skutkiem. Menendez siedział wpatrzony w szybę swego wariacko drogiego samochodu w kolorze vantablack. 

   Jego przyjazd do Paryża miał swój cel. Siedząca obok niego trzynastolatka była przekonana, że powodem wyprawy do stolicy Francji miało być zapewnienie jej towarzystwa na Sylwestrze organizowanym w Ratuszu, na którym główną atrakcję stanowili Biedronka i Czarny Kot. Ojciec dziewczyny, który wraz ze znaczną większością rodziny przebywał w posiadłości w Tivoli, oddając się odwiecznej tradycji palenia osiągnięć i porażek minionego roku w lampionach, a następnie puszczaniu ich w rozgwieżdżone niebo był wręcz pewien spisku, zaś żona Ignatiusa całym sercem cieszyła się po prostu z faktu, że jej mąż żył. Żadne z nich nie wiedziało jak bardzo się myliło. 

   Białowłosy mężczyzna nie przyjechał do Paryża dla zabawy. Nigdy niczego nie robił dla próżnej rozrywki. Tym razem też nie było inaczej. Ta noc przede wszystkim miała zapewnić mu garść nowych informacji. Mogła być przełomowa, chociaż na to akurat nie liczył. Zbieranie sojuszników wśród tak pokaźnej liczby herosów, która miała zjawić się na przyjęciu byłoby samobójstwem. Nie na darmo "wstał zza grobu", aby teraz kłaść się do niego ponownie. Chciał po prostu obserwować. Marzył o tym, aby stać oparty o ścianę, przypatrywać się tańczącym i zapisywać swe spostrzeżenia do notatnika niczym Stanisław Wyspiański w 1900 roku na weselu w Bronowicach.

- Dziadku, słuchasz mnie? - dotarło do jego uszu, sprawiając, że wykreowana w głowie przyjemna scena rozprysła się jak bańka mydlana po kontakcie z dziecięcym palcem. 

- Mogłabyś powtórzyć? Dziadek się zamyślił - odparł z przyklejonym do ust uśmiechem, zerkając na poczerwieniałą ze złości dziewczynkę.

   Blondynka była tak podobna do jego synowej, że czasem wręcz wstydził się jej wyglądu, który uważał za zbyt mało "familijny". Nigdy nie powiedział tego na głos, ale przeszkadzały mu kosmyki w kolorze słomy ułożone na wzór ogona kitsune, brązowo-niebieskie tęczówki wskazujące na jakąś wadę genetyczną, która w jego rodzie była niedopuszczalna, jasna cera... No i ten niepraktyczny, irytujący optymizm. Dziecko w niczym nie przypominało Menendeza, co zawsze niezmiernie go bolało, albowiem to właśnie ona miała w przyszłości przejąć cały rodzinny biznes. Od dłuższego czasu Ignatius zastanawiał się, czy nie lepszym wyborem byłoby przekazanie swego majątku Kassandrze - osobie bezgranicznie mu ufającej, wiernej jego sprawie, zawsze kompetentnej i skrupulatnej. Musiał jeszcze nad tym pomyśleć.

- Pytałam, czy możemy zostać dłużej w mieście. Odwiedzilibyśmy Clarisse... - mruknęła blondyneczka, wlepiając wzrok w dywanik, na którym iskrzyły się jej białe pantofelki. 

- D'Violon-Violin są w Lozannie - przypomniał jej chłodno, czując w głębi duszy ukłucie zazdrości na myśl o mieszkającej tam Emmie, z którą nie mógł się widywać, a do której z pewnością przybyli Francuzi. 

- Nie wiedziałam, przepraszam... - szepnęła dziewczyna, racząc się wreszcie zamknąć.

   Dziecko nie odzywało się już przez resztę trasy, za co Menendez w głębi swej duszy oddał jej wieczną cześć i chwałę. Teraz ponownie mógł skupić się na własnych myślach, które zajmowały go bardziej od realnego świata. W ogóle czy jego świat można było nazwać realnym? Urodzony w rodzinie wywodzącej się z francuskich hrabiów Foix oraz hiszpańskich biskupów Urgel, którzy po złączeniu swych rodów utworzyli własne, wciąż istniejące państwo, a później jedną z gałęzi Familii La Volpe - teraz najbogatszej i najbardziej znaczącej, zmiatając z podestu d'Violon-Violin wraz z ich frankijskim przekonaniem o swej wielkości i wspaniałości, które jak nowotwór wgryzały się w myśli każdego z ich przedstawicieli, uwydatniając się coraz bardziej u najmłodszych członków ich zepsutego rodu... 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz