Crap catus - nowy gatunek kota ( dostępny w dwóch kolorach ) ( D cz. 5 )

Start from the beginning
                                    

   W tym samym momencie z szoku wywołanego bliskim spotkaniem ze ścianą, otrząsnął się Rudy Kotek. Idąc w ślad swego czarnego konfratra, wyciągnął z kieszeni coś srebrnego i natarł wściekle na złoczyńcę. Decybeliks jak rosyjska baletnica skoczył w bok, pozwalając Rudiemu zobaczyć wiśnię z bliska, od której ciemnowłosy się odbił, wywinął i ponowił walkę. Typ, jakby nigdy nic, oparł się przy okazji o parapet i przebiegle podłożył pod nogi bohatera kijaszek Czarnego Kota. Rudy, rzecz jasna, wpadł na przedmiot, poślizgnął się, tańcząc niczym zła balerina i wylądował na ławce. Nie brakowało mu jednak hartu ducha, bo szybko zerwał się ponownie z widoczną irytacją wymalowaną na twarzy. Niestety, kolejna potyczka nie trwała długo. Wystarczył oszczędny rzut świetlistym łańcuchem, aby kocia latarynka podzieliła los kociego kijka. 

   Kotowate zaczęły wściekle prychać i syczeć jak rasowe, zezłoszczone kocięta. Do Rudego dołączył w końcu Czarny, krzywiąc się leciutko przy ruchach lewej ręki, ale zjednoczeni w szlachetnym boju chłopcy rzucili się na Decybeliksa, powalając go na chodnik. Zbir warknął ogłuszająco, wybełkotał coś niezrozumiałego, po czym strząsnął herosów z siebie za pomocą fali uderzeniowej, która wylała się z głośników. Bohaterowie jednak nie dawali za wygraną i po chwilowym oszołomieniu znowu przywarli do złoczyńcy, który szarpnął się jak ofiara pająka lub ryba wyrzucona na brzeg. W przypływie niewypowiedzianej wściekłości wroga, chłopcy znaleźli się ostatecznie w jego ramionach, a następnie w środku herbaciarni, do której wrzucił ich opętany. 

   Wyprostowałam się, wciąż czując ból, paraliżujący mi połowę ciała. Mim wszystko musiałam walczyć, zwłaszcza, że moje Koty poniosły sromotną klęskę i cichutko jęczały teraz w ruinach lokalu, błyszcząc nie z powodu chwały, a od kawałków szkła z rozbitej szyby, które znalazły się na ich kostiumach. Zamachnęłam się, wyrzucając yo-yo ku złoczyńcy. Nie trafiłam. Krążek uderzył tuż obok głowy zbira, zwracając tylko jego uwagę. Niewiele myśląc, Decybeliks złapał jedną z ocalałych doniczek pelargonii i rzucił nią we mnie. Upadłam na chodnik, czując na sobie zapach ziemi i kwiatów. Mężczyzna zarechotał triumfalnie i podszedł do mnie wolnym krokiem.

- Rewolucja zawsze pożera własne dzieci - szepnął mi do ucha, pochylając się nade mną. 

- Żądam oszczędzenia ludzkiej krwi! - krzyknęło coś słabo, dezorientując złego za pomocą następnej doniczki, która rozprysła się o głowę Decybeliksa, wcześniejszego obrońcy roślin.

- Jeszcze wam mało? - syknął zbir, odsuwając się ode mnie.

   Korzystając z okazji, że mężczyzna stracił wszelkie mną zainteresowanie, zarzuciłam yo-yo o coś odległego, umykając mu. 

.......................................................................................

   Zdyszana zapukałam do drzwi kamienicy, na których nadal wisiały wyblakłe plakaty informujące o zniżkach na wszelakie masaże, zaczynając od tych wykonywanych po chińsku, a kończąc na tajskich. Ku mojemu zdziwieniu, otworzył mi nie Mistrz, a jego wnuczka, mierząc mnie krytycznie wzrokiem, jakby w poszukiwaniu najmniejszej skazy na moim ubraniu.

- Potrzebuję... Potrzebuję - wysapałam ciężko, próbując złapać dech.

- Hm? - kobieta uniosła wyżej brwi.

- Czy jest Mistrz? - spytałam, co sprawiło, że czarnowłosa obejrzała się do tyłu, aby sprawdzić, czy dziadek faktycznie gdzieś się nie kręcił.

- Niestety, obawiam się, że możesz wejść - mruknęła niechętnie, na co skrzywiłam się z niesmakiem.

   Nie wiedzieć czemu, odnosiłam dziwne wrażenie, że słynna krewna staruszka w charakterystycznej hawajskiej koszuli za mną nie przepadała. Być może było to spowodowane tym, że z dezaprobatą odnosiła się do każdego pomysłu Mistrzu, czasem kwestionując nawet jego istnienie, a być może została już przekupiona przez Aigle. Każda z opcji wydawała się być prawdziwa. Nie mając pewności co do słuszności którejkolwiek z nich, nie mogłam zachowywać się bezczelnie, choćbym miała ku temu ochotę. Gdybym to zrobiła, zraziłabym do siebie Gabrielle Marie, a tak nadal posiadałam niewielkie szanse na poprawę jej stosunku do mnie. 

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Where stories live. Discover now