Mazury - egzotyczna wyspa prezydentów

61 8 0
                                    

AIGLE*

W podziemnej komnacie panował półmrok rozświetlony jedynie blaskiem kilku zniczy, które nieśmiało paliły się przy kamiennych grobach czterech najwybitniejszych członków Familii. Nikt z obecnych nie uronił słowa, wszyscy milczeli. Mroczną i tajemniczą atmosferę, oprócz śmiertelnej ciszy, wprowadzał sam wygląd uczestników, skrywających twarze pod karmazynowymi kapturami połączonymi z płaszczami w tej samej barwie. Każdy z nich nosił dodatkowo jedwabny szal przeszywany złotymi nićmi oraz bursztynową broszkę w kształcie siedzącego lisa.

Nigdy nie widziałam tego pomieszczenia, chociaż wiele o nim słyszałam. Przynajmniej, tak jak w opowieściach, na środku stał długi ołtarz, a za nim marmurowa, kobieca rzeźba, trzymająca w prawej dłoni pochodnię. U jej stóp leżało kilka olimpijskich zniczy i złotych drachm. Oczy posągu zerkały na nas z mieszaniną łagodności, ale i stanowczości.

Nagle po komnacie rozległ się dźwięk buzuki. Rozejrzałam się nerwowo w poszukiwaniu źródła, aż wreszcie ujrzałam rudowłosą postać ukrytą w kącie, szarpiącą drobnymi palcami struny instrumentu, który powinien wyjść z użycia w świecie cywilizowanych ludzi. Po chwili z tłumu wyszła jakaś kobieta.

- Kto to jest? - pociągnęłam mamę za skrawek szaty.

- Cicho - syknęła jedynie matka, a ja niewiele myśląc, zastosowałam ten sam trik na tacie.

- To Madeleine van der Waals-Weels-Wiils - odparł szeptem, aby nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi - Zawsze odśpiewuje "Odę do Westy", rozpoczynając tym samym ceremonię podsumowania.

- To to nie jest ceremonia przyjęcia? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Jest, ale przyjęcie zawsze odbywa się w trakcie podsumowania. To trochę tak jak chrzest w czasie mszy - wyjaśnił, patrząc się na drobną Madeleine, która akurat nabrała w płuca powietrza - Zaczyna się. 

   Ojciec miał rację. W pomieszczeniu zrobiło się jeszcze ciszej ( o ile to w ogóle było możliwe ), a sama van der Waals-Weels-Wiils napowietrzyła się jak przerażona ryba fugu, co w sumie do niej pasowało, bo lico miała tak samo szkaradne. Gdy melodia płynąca z buzuki grała już z dobrą minutę, kobieta wydała z siebie wysoki dźwięk.

Spójrzcie na płomienną twarz

Zasłoniętą rubinowym całunem.

Te skryte oblicze to drogowskaz nasz.

Podążą za nim wybrani...

Ich serca oznaczone Westy runem.

Madeleine chwyciła w ręce dwa krzemienie, które potarła o siebie, zaprószając iskry wpadające do ceramicznego naczynia z jakąś mazią, która momentalnie zapłonęła, po czym ponownie poczęła zawodzić.

Jądro ciemności oświetlone blaskiem słońca.

Powierzone nam dary nigdy nie uświadczą końca.

Wieczny ogniu, prowadź nas swą nieomylną ręką,

A tych, co wątpią, ludzi niegodnych, skaż okrutną męką.

Staruszka podreptała w stronę posągu, kładąc płonącą misę pod stopami kamiennej Westy. Następnie zanurzyła w ogniu łuczywo, którym podpaliła resztę zniczy i pochodnię. Do naczyń wrzuciła jeszcze kilka monet i pierzastych płatków goździków, wciąż śpiewając wysokim altem:

Gdy rozkażesz, zagrzebiemy świat w popiołach

Legendarni jak feniksy, niewidzialni jak lisy

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz