Rozdział

219 17 3
                                    

-Dzień 353, miałem dziś zły dzień...

Nie...
Nie wierzę...
Zbliżam się powoli do źródła dźwięku tak, by go nie spłoszyć.
Chcę go nadal słyszeć...

-Cały czas mam wrażenie ze tu jesteś. Chcę tego...

Bo jestem-chcę powiedzieć.
Widzę go...
Siedzi skulony na moim dawnym posłaniu. Jest tak daleko...
Ubrany w kostium, z potarganymi kruczoczarnym włosami i ciemnymi jak noc oczami wpatruje się intensywnie w krótkofalówkę.
Nie zmienił się.
Nadal go kocham...

Im bliżej podchodzę tym więcej czającego się obłędu widzę w tych pięknych oczach.
Tu spójrz, na mnie.
Podnieś piękny wzrok i spójrz na mnie...

-Jeśli tam jesteś, proszę daj mi jakiś znak...
Kucam przy nim.
Jestem tak blisko...

I nagle obsydianowy wzrok podnosi się na mnie...
-Mike...
Nie wierzę ze to się dzieje...
-Eleven?

Wyciągam ku niemu drżącą dłoń, powoli i delikatnie, chcę go dotknąć poczuć...
Chcę by poczuł mnie tak, jak ja jego.
Jestem milimetry od niego i...
I Mike odchodzi...
Obraz zamazuje mi się przez łzy.
Nie wierzę...

I wtedy zrozumiałam dlaczego nie wierzyłam w to co się działo.
To się nie działo...

Chłopak mnie nie widział...
Przez cały ten czas...

Usłyszałam nierówne skrzypnięcia gołych stóp o podłogę. Szepty...
Nie wiedziałam czy to dalej sen, czy może już powinnam otworzyć oczy.

Coś całym ciężarem ciała naparło na moje łóżko a ja poruszyłam się niespokojnie.
Chciałam uciec od tego.

-Obudzisz ją kretynie!

Zacisnęłam powieki z całej siły i przywołałam szczątki melatoniny krążącej w moim mózgu.

Stukot cichł.
Oddalał się.

Jeszcze chwile leżałam w łóżku, ciesząc się ciepłem jakie otaczało mnie z wszystkich stron.
Niczym mur.
Ciepły i łagodny dla mnie.
Ale twardy i niedostępny do zdobycia dla wszystkich ludzi i problemów.

Chciałam tu zostać już na zawsze...
W pewnym momencie z lekkiego światła przebijającego przez powieki, zapanowała całkowita ciemność.
Otworzyłam oczy i ujrzałam te same czekoladowe oczy, które zbudziły mnie kilka dni temu.

Teraz jednak były osamotnione.

Nie towarzyszył im ten przerażająco radosny uśmiech.
Kiedy o tym myślałam, mój uśmiech tez chował się jak najgłębiej w najczarniejsze zakątki mnie.

-Wstawaj El.
To jedyne co od niego usłyszałam tego ranka...

Jednak mimo ze milczał nie odchodził.
Po prostu siedział na moim łóżku czekając cierpliwie aż się zwlokę i pójdę za nim do kuchni gdzie Johnatan i Mike zastawiali już stół a ciotka robiła tosty.
To miała być chyba jakaś parodia gofrów.

Kiedy przyłączyłam się do układania talerzy i sztućców, nikt nie powiedział ani słowa.
Chłopak o czarnych jak sadza włosach posłał mi spojrzenie, którego zawartości nawet nie zarejestrowałam.
Uznałam ze tak będzie lepiej dla nas obojga.
Zdrowiej.
A zwłaszcza dla mnie...

Kiedy po śniadaniu weszłam do pokoju, zastałam tam wysoką niesamowicie chudą sylwetkę o roztrzepanych, lekko skręconych włosach.
Stał tyłem do mnie lecz założę się ze mnie słyszał.

Tu, spójrz na mnie.
Podnieś piękny wzrok i spójrz na mnie...

-Tu, spójrz na mnie. Podnieś piękny wzrok i spójrz na mnie...
Nie wiem co we mnie wstąpiło.
Po jego plecach przebiegł lekki dreszcz, widoczny pomimo odległości.
Odwrócił się niepewnie z milionami emocji w czarnych oczach.

I nagle obsydianowy wzrok podnosi się na mnie...

Czujność, niedowierzanie, troska...
Zdezorientowanie.
Sama czułam się podobnie...
Podeszłam kilka kroków w stronę okna.
W stronę chłopaka.

Jestem tak blisko...

-Mike...
Nie wierzę ze to się dzieje...
-Eleven?

Wyciągam ku niemu drżącą dłoń, powoli i delikatnie, chcę go dotknąć, poczuć...
Chcę by poczuł mnie tak, jak ja jego.
Jestem milimetry od niego i...
I Mike nie odchodzi...
Obraz zamazuje mi się przez łzy.
Nie wierzę...

Obchodzę go i schylam się po moje rzeczy.
Zrobiłam źle i wiem to.
Ale nie jestem w stanie tego przerwać.
Muszę ochłonąć.
Musimy ochłonąć...

Ocieram oczy i wychodzę.
_______________________________
Happy 21k!❤️

Milevens wayWhere stories live. Discover now