Rozdział 77

476 31 32
                                    

Ból.
Czuję jedynie ból.
Tylko i wyłącznie ból.

Światło boleśnie przebija się przez moje powieki. Poddaje mu się.
Poddaje się wszystkiemu.
Przestaję walczyć.

Słyszę rozmowę, trzaśnięcie drzwiami.
Wyszła.
Wiem to.
Po chwili słyszę kroki.
-Will?
Poznaję głos.
-Mamo?
Z mojego gardła wydostaje się jedynie żałosny jęk.

-Już dobrze synku, już jesteś w domu-powiedziała i usiadła na moim posłaniu, tuż przy mnie.
Tez była ciepła.
To taka miła odmiana po zimnie panującym po Drugiej Stronie.
-Mamo...-rzężenie dobiegające z mojego wnętrza uparcie stawiało opór normalnej mowie-Mamo. Mamo!

Z mojego gardła wciąż nie wydostało się ani jedno poprawnie wyartykułowane słowo.
Kobieta dotknęła delikatnie mojej nogi, o której nie byłem pewien czy nadal ją mam.

Uffff...jest na miejscu.

Naraz przypomniałem sobie o ładnej, opalonej dziewczynie.
O brązowych kręconych włosach do obojczyków.
O czekoladowych oczach, pełnych troski i zmartwień. Oczach niosących ciężar cięższy niż ktokolwiek powinien.
O krwi spływającej po zmatowiałej skórze.

Zacząłem gorączkowo rozglądać się za ładną dziewczyną, szukać i obserwować...
Łudziłem się ze może jednak nie odeszła...
Ale jej nie było...

Jak się ma?
Gdzie jest?
Czy nie jest ranna?

Poruszyłem się nieco, a moje ciało przeszyły potężne fale bólu oraz torsji.
Mama podsunęła mi szybko stojące obok łóżka wiadro, a gdy skończyłem wymiotować odstawiła je z powrotem pod drewniane łóżko.
W mojej głowie zrodziła się pewna wątpliwość, ale odepchnąłem ją i skupiłem się na słowach, które wypowiedziała do mnie drobna brązowowłosa kobieta z podkrążonymi oczami w brudnych ubraniach, siedząca przede mną. Słowach, które również dały mi do myślenia.

-Nie ma jej. Wyszła chwilę temu. Chciałem się znaleźć tam, gdzie poszła. Chciałem do niej pójść. Musiałem się z nią spotkać. I z wszystkimi moimi przyjaciółmi.
Wyciągnąłem rękę w stronę drzwi na znak, ze chce wyjść. Wyjść do nich. Do przyjaciół.
Wiedziałem ze słowa mnie zawiodą. Pozostały tylko gesty.
W odpowiedzi dorosła kobieta o kasztanowych włosach odkryła okrywający mnie koc i ukazała moją nogę.
-Nigdzie nie wyjdziesz Will. Przez trzy tygodnie nie możesz wstawać na nogi. Był tu lekarz...-do jej oczu napłynęły łzy. Nie wiedziałem dlaczego-Powiedział, ze masz ogromne szczęście.

Trzy tygodnie.
Trzy tygodnie.
Nie mogłem tego pojąć.
Trzy tygodnie.
Trzy tygodnie.
Nie docierało do mnie.
Trzy tygodnie.
To jak po Drugiej Stronie.
Nie, nie...gorzej. Bo wtedy nie mogłem się dostać do przyjaciół.
A teraz mogę...
Tylko zakazuje mi jakiś je*any gościu w białej sukience!!

-Will. Will. Will, słyszysz mnie?
-Czego!-chciałem warknąć. Chciałem.
-Nie możesz. Twoja noga musi się zagoić. Jeśli chcesz, za trzy tygodnie możesz nocować u Mike'a, jeśli się zgodzi. Nie ma innego sposobu by się z nimi spotkać.

Wszystko we mnie kipiało, ale studziły to fale bólu pochodzące przez moje ciało, gdy tylko się poruszyłem.

Więc leżałem w miejscu jak larwa,
Jak konający, czekający na litościwe objęcia śmierci.
A ostatnie, dogasające we mnie promyczki nadziei powoli umierały, nie podtrzymywane żadną durną wiarą.

Moje życie stało się nudne, męczące.
Codziennie siedziałem w łóżku, jadłem, piłem, załatwiałem się i zasypiałem. Jedyną nowością były torsje, oraz to z jaką zaciętością się mnie trzymały.
Najbardziej nurtowało mnie to, ze były...czarne.

Milevens wayWhere stories live. Discover now