Rozdział 64

422 33 1
                                    

Bawiłem się z nią.
Złośliwie się z nią bawiłem.
Specjalnie użyłem imienia, którego zakazała mi używać.
A ona bezmyślnie dała się złapać na moją pułapkę. Mimo to, nie odczuwałem satysfakcji z tego co zrobiłem.
Nie okłamałem jej.
Naprawdę chciałem ją pocałować.
Bardzo...

Wróciłem do domu Dustina i wyjąłem spod łóżka swoją torbę. Spojrzałem na zdezorientowaną dziewczynę o blond włosach i zielonych oczach.
-Nocuję tu. My wszyscy tu nocujemy-wyjaśniłem.
-Chciałabyś też? Pożyczę ci coś do ubrania-zaproponowała rudowłosa.
-Możesz spać w mojej za dużej koszulce-znikąd pojawił się gospodarz.
Byłem zdziwiony że w ogóle proponuje coś takiego. Byłem jeszcze bardziej zdziwiony, kiedy Lillian uśmiechnęła się promiennie i powiedziała.
-To bardzo miłe, ale chyba powinnam sprawdzić co z Jane.
-El-sprostowałem, lecz po chwili przypomniałem sobie, ze dziewczyna kazała się tak zwracać do siebie tylko mi. Było to swego rodzaju wyróżnienie.
-A co z tym niebieskookim przystojniakiem, który tak się nią interesował-spytała z zaciekawieniem Max.
-Jack jest w domu. Pewnie już zajął się Jan...znaczy El-na samą wzmiankę o tym
niebieskookim padole cały się spiąłem.
Poczułem na ramieniu czyjś uspokajający dotyk i zobaczyłem że to Lucas, który również był napięty do granic możliwości.

Lecz wcale mnie to nie uspokoiło.
Wręcz przeciwnie.
Już wolałem by El była sama niż z tą łachudrą. Nie wiadomo co teraz robią.
Teraz żałowałem że jej nie pocałowałem.
Zostawiłbym przynajmniej jakiś ślad po tym ze tu byłem. Że ją dotykałem.
Może ten lamus, kiedy by się z nią lizał kolejnym razem wyczułby to i zapłonął ze złości.

Sam teraz płonąłem ze złości.
Miałem ochotę wybiec stąd tak jak teraz, pobiec tam i przywlec El z powrotem tutaj.
Choćbym miał ją na rękach przynieść.
A później padłbym przed nią na kolana i błagał o wybaczenie, ze nie poszedłem z nią.
Ze skazałem ją na samotną wędrówkę w ciemnościach, pośród wiatru i deszczu. W dodatku bez kurtki, ani cholernego parasola.

Teraz było mi okropnie głupio.
Czułem się jak ostatni kretyn.
W ramach rekompensaty mojej głupoty powiedziałem.
-Lillian, jeśli chcesz podwiozę cię pod domek Hoppera i z powrotem. Obrócimy w góra 15 minut.
Dziewczyna entuzjastycznie pokiwała głową, ale dodała, już ciszej.
-Ale zanim wyjdę mogłabym prosić was o jakieś okrycie? Nie chcę przemoknąć do suchej nitki...
Ledwie skończyła zdanie a Dusti zasypał ją bluzami, kurtkami i parasolami. Wszystkim jego oczywiście. Uśmiechnąłem się pod nosem i zastanowiłem.
Czy ja również robię z siebie takiego kretyna przy El?
Lucas zapewne myślał to samo o Max.
Mozna było to wyczytać z jego twarzy.
Ocknąłem się kiedy złotowłosa pstryknęła mi palcami kilka razy przed oczami.
-Chodź casanovo, idziemy-zarumieniłem się nieco na ro przezwisko i na to w jakim kontekście zostało użyte, a raczej w kontekście do kogo zostalo użyte, ale nikt nie miał prawa go zobaczyć, bo szybko się odwróciłem i odszedłem za Lillian.
Ubrałem szybko jakąś pierwszą lepszą kurtkę, wyszedłem w deszcz i podniosłem mój rower.
Na jego widok blondwłosa dziewczyna o szmaragdowych oczach zrobiła oczy jakby zobaczyła zjawę.
-Czego się spodziewałaś, księżniczko-zaśmiałem się drwiąco.
Niechętnie podeszła do roweru i spytała.
-Gdzie mam usiąść?-spytała trochę przerażona.
-Nigdzie, poniosę cię jak pannę młodą-mówiłem sarkastycznym tonem, lecz moja twarz była nieporuszona.
Dziewczyna spojrzała na mnie jak na ostatniego debila, którym byłem.
-El nigdy nie narzekała-dalej mi nie wierzyła.
Podsunąłem się na siodełku trochę do przodu i powiedziałem.
-Na bagażnik.

Lillian ostrożnie podeszła do tyłu roweru i przełożyła jedną nogę wysoko nad rowerem.
Chyba dużo się rozciągała.
Następnie usiadła jak najdalej ode mnie, lecz mimo to pewne fragmenty naszych pleców się stykały. Poczułem jak wspomnienia powracają. Na moje usta mimowolnie wkradł się uśmiech.
Odgoniłem go jednak i ruszyłem w ciemność.

Prawie całą trasę pokonaliśmy w ciszy. Kiedy wjechaliśmy w las odparłem cicho.
-Nie kłamałem.
-Słucham?
-Nie kłamałem. El naprawdę lubiła tutaj jeździć-dodałem nieco głośniej.
-W Lawrence, kiedy ją poznałam, opowiadała o tobie naprawdę wiele. Codziennie przenosiła się tu w swoim umyśle. Patrzyła na ciebie, obserwowała. Bardzo tęskniła i nie mogła pogodzić się z tym, ze musiała wyjechać. Przeżywała to...
-Jakoś nie okazywała tego kiedy mnie zobaczyła-burknąłem.
-Spodziewała się nie wiadomo co zobaczyć. Nie spodziewała się zobaczyć...tego czegoś-niemal czułem jak się skrzywiła-Liczyła raczej na coś takiego jak przed chwilą.
-Czyli na jedno wyszło, bo i tu i tu wyszedłem na kretyna-skwitowałem-Myślisz ze dlaczego teraz tu jestem? Jadę naprawić to co spieprzyłem.

Chwilę później zatrzymałem się pod niewielkim domkiem, a dziewczyna zasiadła pospiesznie z roweru. Tez się do tego zamierzałem, lecz zatrzymała mnie.
-Zostań tutaj-powiedziała-Wiem co chcesz zrobić, ale to może nie być odpowiedni moment. Lepiej będzie jeśli pójdę sama. Obiecuję ze jeszcze się z nią zobaczysz, ale nie teraz.
Przez moją twarz przemknął grymas złości, ale zostałem na miejscu.
Odprowadzałem wzrokiem złotowłosą i myślałem nad jej słowami.

To może nie być odpowiedni moment.
Lepiej jeśli pójdę sama.
Obiecuję że się z nią zobaczysz ale nie teraz.

Co ta dziewczyna bredzi?!
Przecież ja znam El dłużej od niej!

Już chciałem zsiadać z roweru i biec do chatki, lecz wtedy wypadła z niej złotowłosa o zielonych oczach z jakąś malutką torbą i wsiadła prędko na rower.
-Jedziemy-oznajmiła.
Ruszyłem tak jak stałem, ale przed oczami mignęła mi drobna sylwetka.
Odwróciłem wzrok w stronę okna w którym ją widziałem i moim oczom ukazała się piękna dziewczyna, o morelkowej skórze i kasztanowych włosach, która wpatrywała się we mnie czekoladowymi oczami.

Lecz jej wzrok nie był zaszklony...
W jej oczach świecił żal.

Milevens wayWhere stories live. Discover now