Rozdział 72

474 31 30
                                    

Siedziałam na kocu w moim domku i popijałam melisę w jednej chwili.
W drugiej już byłam w ciemnym, mrocznym, dobrze znanym mi miejscu.

Przeszłam kilka kroków dalej i już znajdowałam się gdzie indziej.
Było tam klejąco i ohydnie.
Było tam...niebieskawo.

Usłyszałam chrapliwy oddech.
Skierowałam się w jego stronę i od razu w głowie utworzyło mi się jedno słowo.

Will.

Weszłam wgłąb ohydnego świata i poczułam znajomy skręt w żołądku.
Odważnie stawiałam krok za krokiem i powtarzałam to sobie w głowie.

Krok za krokiem.
Krok za krokiem.
Krok za krokiem.

Szłam przed siebie, a niesamowity odór wwiercał się w moje nozdrza.
W pewnym momencie zatrzymałam się nagle, a moje ciało odmówiło posłuszeństwa.
Nie. Nie. Nie.
Do moich oczu napłynęły łzy.
Kolana się ugięły.
Mimo ze nic już nie widziałam, obraz przede mną zakorzenił się głęboko w mojej głowie.
Pomimo zamkniętych oczu widziałam to.
Widziałam go.

Leżał tuż przede mną.
Kasztanowe włosy potargane i zbyt długie.
Ubranie za małe i obklejone ohydną mazią.
A brązowe oczy, rozwarte szeroko, wpatrzone we mnie z nadzieją i przerażeniem.
Blade usta szeptały bezgłośnie.
-Pomocy...

Jedyne co mogłam zrobić, to złapać przerażonego chłopaka o brązowych oczach, pod ramię i zawlec tak daleko stad jak tylko możliwe. Kiedy byłam już na tyle wyczerpana, jak chłopak, który nie mógł ustać samodzielnie na nogach, choć był ode mnie o pół głowy wyższy, po prostu położyłam go ostrożnie na brudnej ziemi i opadłam na kolana tuż przy nim.

Płakałam.
Płakałam.
Płakałam.
Płakałam nad nim.
Płakałam nad tym ze na to pozwoliłam.
Płakałam nad tym ze wcześniej mu nie pomogłam.
Płakałam nad tym ze do tego doprowadziłam...

Kiedy skończyły mi się łzy, a obraz przede mną trochę wyostrzył, rozejrzałam się dookoła. Przecież nie mogę przez wieczność siedzieć i ryczeć zamiast mu pomóc.
Pomimo ciemności zauważyłam podłużne cienie padające na brudną ziemię.

Przyjrzałam się bardziej i cienie okazały się być filarami...nie, nie. Konarami.
A więc to las!

Naraz przypomniało mi się jak uciekałam z Mike'iem z Upside Down.
Czyli gdzieś tu musi być przejście!
Odszukałam to drzewo i pociągnęłam chłopaka w jego stronę.

Puściłam go, a wtedy poczułam zimne dłonie zaciskające się na mojej kostce.
Spojrzałam na przerażonego chłopaka o czekoladowych oczach i spostrzegłem ze perliły się w nich łzy.
-Zostań-szeptał.
Poczułam się wtedy jak tydzień temu z Mike'iem.
Poczułam się winna, ze chce odejść.
-Zostań. Nie zostawiaj mnie tu. On wróci...
Jedną dłonią złapałam jego chude, przerażająco chude, prawie przezroczyste palce, a drugą otarłam łzy ze skrzywionej grymasem bólu i strachu twarzy.

-Wtedy ja też wrócę. I już nie odejdę. Nie będziesz sam, Will. Nie pozwolę na to.

Przez jego twarz przemknęło coś na kształt nostalgii na dźwięk imienia nie słyszanego od prawie roku. A ja pogładziłam go raz jeszcze po kościstym policzku i otworzyłam oczy...

Otworzyłam oczy, a ostre światło zaczęło boleśnie przebijać się przez moje powieki.
Znów byłam w moim domku.
Pierwsze co zobaczyłam to twarz pięknego chłopca o skórze bladej jak mleko i włosach czarnych jak heban, twarz Mike'a.
Klęczał nade mną, a w ciemnych oczach błąkała się troska i przerażenie.
Tuż obok niego wisiały dwie kolejne głowy, jedna piegowata, jak Mike'a, o szafirowych oczach i czerwonych jak wino włosach, oraz jedna o złotych, długich rozpuszczonych włosach i oczach zielonych jak wiosenna trawa, o oliwkowej skórze, opalonej na prażącym słońcu Lawrence.
Za nimi, jedna za mną i jedna koło moich nóg, wyłoniły się jeszcze dwie głowy, czarna, uprażona przez ognie piekielne, z czarnymi oczyma i kręconymi krótkimi włosami w kolorze sadzy, oraz jasna o czekoladowych oczach i burzy blond loków.

Milevens wayWhere stories live. Discover now