Rozdział 12

729 47 1
                                    

Szliśmy z Johnatanem blisko siebie, bo po zmroku robiło się zimno. Nie wiedzieliśmy czy w ogóle zastaniemy Hoppera na posterunku, ale co. W końcu do odważnych świat należy, czyż nie? Szliśmy na żywioł. W ogóle nie miałam pojęcia jak mu wyjaśnić całą sprawę.
Czułam się...zupełnie zagubiona.
-Johnatan?
-Tak Nan?- wow, chyba naprawdę zaczynałam lubić to przezwisko. Było takie...urocze.
Ale po przyjacielsku. Tylko przyjaciele.
-Co powiemy Szeryfowi, jeśli w ogóle zastaniemy go na posterunku?
-Prawdę.
-Co?-zupełnie go nie rozumiałam-Wbijemy tam z buta i krzykniemy: Ej Hopper, mój brat i jakaś dziewczynka z paranormalnymi mocami, którą znalazł w lesie zniknęli po drugiej stronie, gdzie ukrywa się również Will.- Johnatan się zaśmiał, a ja razem z nim. Dopiero po chwili zrozumiałam co powiedziałam.
-O mój boże, Johnatan przepraszam. Strasznie przepraszam, nie wiedziałam co mówię.
-Spokojnie Nancy, dobrze jest mówić o tym, jak o czymś normalnym. To...taka nowość. Martwię się o niego, i nie chciałem tego, ale nie chcę również litości i współczucia innych.
-A co do tego posterunku?- spytałam nieśmiało
-Nancy, a po co mamy kłamać. Sprawa jest takiej wagi, co zaginięcie Willa. Czy myślisz, ze moja mama, kiedy przyszła do Hoppera zdruzgotana, myślała żeby owijać w bawełnę? Nie, po prostu przyszła, walnęła wszystkim co miała w stół z całej siły, żeby Szeryf ją zauważył i zaczęła się drzeć na niego-znów się zaśmiał.-Wiem, bo mi opowiadała.-teraz to ja się zaśmiałam. Wyobraziłam sobie Joyce Byers drżącą się na komisarza i jego zdezorientowaną twarz, kiedy słyszał że jej zmarłe dziecko rozmawiało z nią z innego wymiaru przez lampki świąteczne.
No to przynajmniej jest przygotowany na takie wrażenia.
Weszliśmy na posterunek policji i na szczęście starsza pani w budce powiedziała nam, że Szeryf jest u siebie.
Czym prędzej pobiegliśmy do jego biura i wparowaliśmy tak gwałtownie, że aż sam Hopper podskoczył na swoim fotelu.
-Mamy sprawę, Szeryfie-powiedział twardo Johnatan
-Co się stało dzieciaki?-spytał nie odrywając się od swojej jakże fascynującej lektury, jaką był jakiś dokument śledczy.
-Ale my mamy naprawdę ważną sprawę!- powiedziałam dobitniej, kładąc rękę na dokumencie i zmuszając go do popatrzenia na mnie.
Poirytowany odłożył papiery na bok i skupił się na nas
-No co jest dzieciaki?
-Mike znalazł pewnego dnia w lesie jakąś dziewczynkę i wziął ją do siebie. Wiem że to brzmi absurdalnie, ale zrobił jej mieszkanko w piwnicy i nikt, ale to nikt o niej nie wiedział. Zaprzyjaźnił i mocno związał się z nią...-i w ten sposób w jasny, klarowny sposób opowiedziałam mężczyźnie całą historię zgodnie z prawdą, jak polecił mi Johnatan, ale za razem tak by zrozumiał to, nieuczestniczący w tym całym gównie dorosły. W czasie, gdy ja opowiadałam Hopper wpadł w pewnego rodzaju zadumę, choć jego wyraz twarzy nic nie zdradzał. Kiedy skończyłam moją opowieść, skwitował ją krótkim: aha, i potwierdzeniem że rozpatrzy tą sprawę.
Kiedy wychodziliśmy, oboje wiedzieliśmy że jesteśmy na przegranej pozycji, i że Hopper nam nie pomoże.
Choć ja miałam jeszcze jednego asa w rękawie.
-Do zobaczenia i ave Jopper!-powiedziałam entuzjastycznie, na co on otworzył buzie ze zdziwienia. Powiedział jeszcze do krótkofalówki coś czego już nie zrozumieliśmy bo byliśmy już na korytarzu.
-Ave Jopper?-spytał mnie zdezorientowany Johnatan
-Później ci wyjaśnię.
Już wychodziliśmy, kiedy zaczepiła nas tamta starsza pani z budki i poprosiła byśmy zostawili swoje dane.
Czyli może jest choć cień nadziei na pomoc...

Milevens wayWhere stories live. Discover now