Rozdział 96

470 24 20
                                    

-Kod czerwony! Chłopaki kod czerowny! Przyjedźcie do Starcout! Kod czerwony!-wydzierała się do krótkofalówki Max.
Moją jedyną myślą było: Przecież jest z nią El!

Porwałem buty i bluzę i już mnie nie było.
«««««»»»»»
Światło zapalało się i gasło.
Przerażona El zaciskała palce na mojej ręce.
Raz po raz przebiegały po niej dreszcze.
Ludzie stawali jak wryci lub chodzili niespokojnie po korytarzach a ja jak głupia darłam się do krótkofalówki.
Oczywiście kiedy trzeba to nikt się nie odzywa...
               «««««»»»»»
Byłam przerażona.
Zaciskałam i prostowałam palce a po moich plecach co chwilę przebiegały dreszcze.
Max próbowała mnie uspokajać.
Próbowałam już nawet głęboko oddychać, lub odwrócić myśli od tego co się tu działo, lecz nie mogłam. To było silniejsze ode mnie.
Tak samo jak on był ode mnie silniejszy.
Nie wiem czy tym razem dam radę mu się postawić...

Światła zapalały się i gasły. Ludzie byli zdezorientowani. Zapanował hałas i anarchia.
Za ramię złapał mnie niewysoki chłopak o jasnobrązowych włosach kręconych jak baranek i sporych okularach.
Moja przyjaciółka napięta do granic możliwości wstała i zaczęła coś do niego krzyczeć.
Nie rozumiałam wiele. Widziałam jednak okropny grymas wykrzywiający jej twarz.
-Co robisz lamusie?! Spieprzaj, nie dotykaj jej!
Widziałam jeszcze jak chłopak odszedł speszony.
-Może chciał pomóc...-powiedziałam niepewnie.
-Jedna marna pomoc już nam wystarczy-odparła wskazując trzeszczące pudełko z którego nie wydobywał się żaden głos.

-Max?-usłyszałam niski głos.
Dziewczyna odwróciła się w stronę dochodzącego dźwięku, a w jej oczach zabłyszczała radość.
-Lucas!-tym razem ja również się odwróciłam i ujrzałam długie, rude warkocze kontrastujące z czarnymi jak heban ramionami.
Chłopak z piekła rodem i dziewczyna czerwona jak wino wpadli w swoje objęcia.
Zaraz za nimi szli Will oraz Lillian.
Nie patrzyłam jej w oczy.

Podświadomie szukałam wzrokiem wysokiej, trupio bladej sylwetki oraz czarnych jak smoła włosów. Nie ujrzałam ich jednak.
Nie było go...

Przez moją głowę przebiegła myśl ze mogłam bardziej udawać. Zmusić się do pokazania ze jest dobrze.

-Widzę ze jaśnie książę się nie zjawił.
Odwróciłam się w stronę miękkiego głosu i ujrzałam powiewające złote włosy i zielone jak las oczy utkwione we mnie.
Rudowłosa posłała jej karcące spojrzenie i podeszła do mnie.
-Chodź El. Wstawaj-pomogła mi się podnieść i poprowadziła do reszty grupki. Zauważyłam nawet Nancy i Johnatana. Wisiało miedzy nimi niewysławialne napięcie.
-Dobra, mamy jakiś plan?-spytała Max rozglądając się wokoło. Rozpoczęła się żywa dyskusja, lecz ja nie miałam nic do powiedzenia. Odeszłam na bok.

Czułam się słabo. Wiedziałam ze tu był.
Ze tu jest...

Podeszłam do kosza na śmieci i zanurzyłam w nim rękę aż po ramię.
Wyjęłam puszkę coli.
Odeszłam jeszcze kilka kroków i postawiłam puszkę przed sobą.
Wyciągnęłam do przodu jedną rękę i skupiłam się na przedmiocie.
Przypominałam sobie jak robiłam to kiedyś.
Moje pole widzenia zaczęło się zawężać, a puszka drżeć.
Czułam jak ziarenko mojej mocy głęboko we mnie również drży.
Siły zaczęły opuszczać moje mięśnie.

Wtedy zdałam sobie sprawę ze to nie puszka drżała lecz moje dłonie...
Nic z tego nie będzie...

Na horyzoncie pojawiły się loki oraz ciemne oczy.
Na ten widok moje serce się zatrzymało.
Słomkowe loki odbijały się od muskularnych ramion, a złocista skóra błyszczała coraz bliżej za każdym razem gdy światła się zapalały.
Szedł w naszą stronę.

Milevens wayWhere stories live. Discover now