Rozdział 37

436 34 20
                                    

Chodzimy po parku.
Ja i Jack.
Rozmawiamy.
Zauważyłam na jego ręku zegarek, prawie taki sam jak Mike'a.
Prawie.
Bo taki zegarek miał tylko Mike.
I nie chodziło o wygląd, tylko wspomnienia wiążące się z zegarkiem.
Zaintrygowana urządzeniem przypatrywałam mu się intensywnie.
-Która godzina?-spytałam wskazując je palcem.
-Jest teraz 10:26. Jeszcze wcześnie. Lecz wkrótce będzie już południe.
-Wkrótce...kiedy jest wkrótce?
-Wkrótce to pojęcie względne. Wkrótce może być za chwilę, lecz wkrótce może być również za kilka lat. Wkrótce możesz powiedzieć komuś bliskiemu w trakcie rozłąki, kiedy nie wiesz kiedy się z nim zobaczysz.
-Mike...-szepnęłam.
-Kim jest Mike?
-Mike to...to...chłopak z Hawkins. Ja...jak byłam mniejsza byłam zamknięta w laboratorium...kiedy z niego uciekłam Mike i dwójka jego przyjaciół znaleźli mnie w lesie i otoczyli opieką, dali mi dom...zżyłam się z nimi...a najbardziej z Mike'iem...-było mi bardzo trudno opowiadać, lecz nie popłakałam się. Byłam silna. Tak jak sobie obiecałam.
A obietnica to coś, czego nie można złamać...
-Mimo wszystko, dlaczego ten Mike jest tak wyjątkowy? Co czyni go dla ciebie tak ważnym?-spytał Jack. Rozumiałam jego ciekawość. Moja historia była pełna zagadek i niejasności.
-Był pierwszą osobą, która pokazała mi co to przyjaźń, następnie miłość. Był pierwszą osobą którą pokochałam...-łzy mimowolnie zaczęły spływać po policzkach, a w sercu rozszalała się letnia burza na zarazem przykre i cudowne wspomnienia z chłopakiem.
Jack zauważył to, zatrzymał mnie i obrócił w swoją stronę, a następnie złapał mnie jedną ręką za brodę a drugą otarł spływające krople łez. Później ręką którą trzymał mnie za podbródek, złapał moją i pocieszająco zacisnął.
To było miłe...
Przez resztę parku szliśmy trzymając się za ręce.

Lillian już do nas nie dołączyła, za co zrobię jej awanturę...później, narazie byłam zbyt pochłonięta rozmową z Jackiem.
Rozmawialiśmy o swojej przeszłości i była to pierwsza osoba, przy której czułam się bardzo swobodnie. Mogłam rozmawiać z nim o laboratorium, Hawkins, wszystkim właściwie i nie czułam żadnej nostalgii, strachu, czy skrępowania.

No...prawie o wszystkim. Był jeden temat, który nie był wprawdzie tabu, lecz nadal nawiedzały mnie przy nim przykre wspomnienia, łzy uderzały do oczu, a burza w sercu wzbierała i uderzała ze zdwojoną siłą...
Ale on chciał rozmawiać głównie na ten temat.
Na temat Mike'a.
Tłumaczyłam sobie, ze muszę to z siebie wyrzucić, ze będzie mi wtedy lżej...
I mówiłam.
Wyrzucałam z siebie wszystko co zalegało w mojej pamięci i umierało.
A ja razem z nim.
Przez co ja również umierałam.
Gniłam.
Psułam się.
Co kolidowało w stworzeniu normalnego życia.
Zaczęcia od nowa.

W pewnym momencie owa letnia burza nas spotkała. Schowaliśmy się pod pierwszym napotkanym dachem, lecz to nie przerwało naszej rozmowy o Hawkins, o wspomnieniach.
To schowanie się pod dachem, również nie spowodowało, ze moje włosy się nie skręciły.
Znów wyglądałam jak dawniej...
Jak El...

To wszystko spowodowała letnia burza...

A Jack był letnią burzą.
Z początku gwałtowną i bolesną, gdy cię dotknie,
lecz mimo to ciepłą i oczyszczającą...

Milevens wayΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα