Rozdział 33

415 42 4
                                    

-Żegnaj Mike...
Półtora roku temu...

-Żegnaj Mike...
Trzy miesiące temu...
Idzie przed siebie...
Nie ogląda się...
Proszę, choć raz obejrzyj się wstecz.
Obejrzyj się na mnie.
Zobacz jakiego mnie zostawiasz.
Zobacz w jakim stanie mnie zostawiasz.
W jakim stanie zostawiasz moje serce...
Potłuczone na milion kawałków.

-Eleven, idę z tobą.
-Mike, przepraszam. Muszę iść sama. Muszę uciekać. Ale wrócę, obiecuję.
-Obiecujesz?
-Obiecuję- przycisnęła delikatnie swoje usta do moich.
Naprawdę żałuje ze dane nam było tak mało czasu.
-Przepraszam...-powiedziała i odeszła.

Nie wróciła do tej pory...
Nie ma jej już 90 dni.
90 długich dni.
Bolesnych.
I pełnych tęsknoty.

Otwieram oczy.
Nie wiem czy zlany jestem potem czy łzami.
Pewnie oboma.
Normalnie poszedłbym do fortu i dzwonił do El.
Ale nie mam fortu.
Nie mam krótkofalówki.
Mam jedynie wspomnienia.
Bolesne wspomnienia, których nie mogę wyrzucić z głowy.
Których nie chcę wyrzucać.

Patrzę na zegar.
02:05
Zbyt późno żeby się położyć.
Zbyt wcześnie żeby wstać.
I wtedy to słyszę.
Jak miesiąc temu, w szkole.
Oraz dwa miesiące temu, w piwnicy.
Słyszę ją.
-Mike...
Nie wiem czy to twór mojej wyobraźni.
Czy tez jest tu.
Żywa.
Prawdziwa.
Moja...
El.
-El! El gdzie jesteś?! Elll!
-Mike...
Słyszę w odpowiedzi.
-Tęsknię...wróć
Mówię i czuję na policzku świeżą łzę.
Mój głos się załamuje.
Już nie mam sił by ją otrzeć.
I wtedy czuję.
Coś, jakby niewidzialna ręka dotyka mnie...
Gładzi po policzku.
Przejeżdża palcem całą drogę łzy dezerterki.
I kolejnych.
-Przepraszam...-słyszę-Wrócę, obiecuję...
-Kiedy? Eleven kiedy!!
Wpatruję się w nieskazitelną czerń nocy.
Zamykam oczy.
Kolejna łza.
Bezwiednie spływa po moich wychudzonych polikach...
Lecz ta nie jest moja...

-Przepraszam. Wrócę, obiecuję...
Te słowa mnie prześladują.

Przepraszam. Wrócę, obiecuję...
Przepraszam. Wrócę, obiecuję...
Przepraszam. Wrócę, obiecuję...
Przepraszam. Wrócę, obiecuję...

Znów dopada mnie nostalgia i przygnębienie.
Moi najlepsi przyjaciele.
Do tej pory oni jedyni mnie nie opuścili.

Wszyscy mówią, żyj.
A co ja robię?
Czy ja umieram?
Nie?
Więc żyję...
Codziennie wstaję, idę do szkoły, po szkole odrabiam zadania zadania domowe...
Chodzę, jem, piję, oddycham,
żyję...

To w dzień.
Ale to na noce czekam zawsze najbardziej.
Kładę się w łóżku, zamykam oczy i widzę ją...
Wyobrażam sobie co właśnie robi.
To zawsze mnie uspokajało.

Wyobrażam sobie jakby właśnie leżała koło mnie, i mówiła.
Mówiłaby cokolwiek.
Nie obchodziłoby mnie co...
Wpatrywałbym się w jej śliczne czekoladowe oczy...
W przecudne loczki...
W pięknie poruszające się usta...
A później powiedziałbym coś, co mówiłem już tak wiele razy, a z każdym wypowiedzianym razem jest to piękniejsze...
Kocham cię, El.
I wypowiadam to.
-Kocham cię, El.
Lecz w miejscu gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się dziewczyna, czuję pustkę.
Jakby coś mi odebrano.
Zabrano jakąś część.
Czego?
Kocham cię, El.
Lecz tylko El.
Żadne inne imię nie mogłoby stanąć na tym miejscu.
Jest ono zarezerwowane tylko dla niej.
Dla dziewczynki z laboratorium.
Dla dziewczynki, której tak wiele krzywd wyrządzono, a ona się nie złamała.
Dla dziewczynki, która pokazała mi jak żyć...

Dla mojej dziewczynki...

Milevens wayWhere stories live. Discover now