Rozdział 50

426 34 28
                                    

Wybija godzina 15.00.
Dziś kończę szybciej pracę, co oznacza ze będę miał więcej czasu na wyjaśnienie małej mojego planu.

Planu powrotu.

Przyjechałem jak to zwykle pod dom, wszedłem, zdjąłem buty, zawołałem by zeszła nas dół.
Odpowiedziała mi cisza.
Grobowa wręcz cisza...

Poszedłem na górę i ostrożnie zapukałem do jej drzwi, uchyliłem i ujrzałem...nic.
Dosłowne nic.

Sam czysty pokój.

Znowu uciekła, smarkula!

Wyszedłem wściekły przed dom, by wsiąść do samochodu i ruszyć w świat na poszukiwania, kiedy zza domu wyłoniła się drobna sylwetka, o brązowych oczach i prostych brązowych włosach.
W towarzystwie innej, wyższej, czarnowłosej sylwetki.
Nie trzymali się za ręce, ale szli ramię w ramię, niczym prawdziwa, najprawdziwsza para.

O, nie! Mike się załamie.

-Mała! Gdzieś ty łaziła? Szukam cię!-wrzasnąłem bardziej rozwścieczony obecnością owego chłopaka obok niej, niż samym jej zniknięciem.
-Jack odprowadził mnie do domu-powiedziała spokojnym, niewzruszonym głosem.

W odpowiedzi wskazałem jedynie palcem na drzwi domu, a dziewczyna odwróciła się do, jak już wywnioskowałem, Jacka, przytuliła się i powiedziała cicho.
-Dziękuję za dzisiaj, jesteś najwspanialszym, najlepszym przyjacielem.
Po twarzy chłopaka przemknął grymas, którego najwyraźniej El...Jane, nie zauważyła.
Mimo to uśmiechnął się lekko, pocałował ją w policzek, na co moje oczy zagroziły wypadnięciem z obecnego położenia, przytulił raz jeszcze po czym odszedł.

Kiedy już przetrawiłem to co zobaczyłem, nie mogłem ukryć półuśmiechu, w którym kryła się niemała satysfakcja.

Przyjaciel. Tylko przyjaciel.
A ja dopilnuję, by nie był nikim więcej.

W tej chwili mój plan, który jeszcze przed chwilą trząsł się w posadach, gdy zobaczyłem tę dwójkę razem, nagle nabrał takiej pewności, ze miałem ochotę spakować walizki i wyjechać już teraz.

Do Hawkins...

Zamknąłem drzwi za młodą Hopper i skrzyżowałem ramiona na piersi.
-Przyjaciel, hmmmmm?
-Tak, najlepszy. Zaraz po Lil.
-Nie wyglądało to na przyjaźń. Nie pomyślałaś jak poczułby się Mike?

Cholera. Chlapnąłem. Cały plan w pi*du.
A tam plan! Ona poszła w rozsypkę.
Zbyt brutalnie poruszyłem ten temat...

-Mike...Kiedy zamierzałeś mi o tym powiedzieć? Zamierzasz wrócić tam. Wrócić do Hawkins, prawda? Kiedy chciałeś mi powiedzieć?-zmierzyła mnie wściekłym wzrokiem-Kiedy?!
-Wkrótce...-odpowiedziałem bezradnie.
Nie byłem przygotowany na taki atak.
-Kiedy będzie wkrótce?!
Złapałem ją za ramiona, bo miałem nieodparte wrażenie ze ta młoda dziewczyna zaraz wybuchnie ogniem piekielnym, lub wywoła eksplozję na miarę wybuchu wulkanu.

Złapałem ją za ramiona i przykucnąłem przy niej. Wpatrywałem się chwilę w jej mądre oczy, po czym ją przytuliłem.
Tak po prostu.
Mogła się rzucać, miotać i charczeć, ale nie robiła tego. W zamian ja, dałem jej zwykły ojcowski uścisk, jakiego potrzebowała.

-Kiedy?-zapytała ponownie-Kiedy go zobaczę?-spytała i pociągnęła nosem.
W jej oczach perliły się srebrne łzy.
-Wkrótce...Już nie długo-odparłem i otarłem błyszczące łzy.
Łzy nadziei?
Szczęścia?
Smutku?
Zniecierpliwienia?

Nie miałem pojęcia.
Ale gdy jeszcze raz spojrzałem w jej oczy, dostrzegłem inną możliwość.
Grozy.

-Boję się Hopper-powiedziała w tym samym momencie.
-Czego się boisz skarbie?-
Wspomnienia uderzyły we mnie niczym fala tsunami.

Dokładnie te same słowa, wypowiedziane kilka lat wcześniej.

-Boję  się tato.
-Czego  się boisz, skarbie?

Dokładnie te same słowa.
Dokładnie trzy dni później tragedia....

Nigdy nie zwróciłem się do Jane tym zwrotem.
Czy nigdy wcześniej na to nie wpadłem?
Czy może byłem zbyt zajęty lub dumny by o tym pamiętać.
By pamiętać ze przede mną wciąż jest dziecko...

-Czego się boisz, Jane? Mike'a?-zapytałem ponownie. Odpowiedzią na moje pytanie, było jedynie pokręcenie głową.
-Więc czego?
-Boje się tego, co tam zastanę. Kiedy...kiedy byłam w Hawkins-tu wskazała swoją głowę-widziałam i słyszałam różne rzeczy. Niekoniecznie dobre i przyjazne. Tego się boję.
Podrapałem się bezradnie po karku.
-Nie wiem jak ci pomóc, dziewczynko.
-Mogę chociaż zabrać przyjaciół?
Zastanowiłem się nad tym porządnie i odparłem.
-Ale jadą autobusem.
Ta, zaklaskała w dłonie i przytuliła mnie raz jeszcze.

-Dziękuję tato-i odeszła.

Tato.
Tato.
Już nie Hopper.
Tato.
I rzeczywiście czułem się jak tato.
Jak prawdziwy ojciec...

Milevens wayWhere stories live. Discover now