Rozdział 47

466 38 11
                                    

Siedzimy razem na zimnej podłodze.
Letnie słońce wpadające przez okno praży moje plecy, lecz mnie przeszywają dreszcze.

Miałam plan.
Miałam plan, a ten plan miał szanse.

Lecz pewien chłopak będący kilkadziesiąt kilometrów stąd, skutecznie go zniszczył.
Skutecznie mnie zniszczył.

A jednak wciąż odczuwałam pragnienie by go odwiedzić, silne niczym głód.

Pragnienie by go zobaczyć, dotknąć, usłyszeć.

Nic mu nie zrobiłam, a on za każdym razem wbija mi sztylet w serce...
Dlaczego?

A może to moja wina?
A może to ja za bardzo się angażuje i sama nastawiam się na te pociski?
Może powinnam odpuścić?

Wydawało mi się to słuszne, lecz coś we mnie, jakaś malutka cząstka, wciąż ciskała się i wrzeszczała bym tego nie robiła.
Bym nie poddawała się.
Bym nie odpuszczała...

-Jane? Wszystko dobrze?-usłyszałam łagodny głos, kiedy przeszyła mnie kolejna fala dreszczy.
-Nie. Nie, nic nie jest dobrze-powiedziałam po prostu. Nie miałam sił by to dłużej dusić.
By dłużej udawać...
-Już dobrze. Spokojnie-powiedziała dziewczyna i zgarnęła mnie w uścisk-Powiedz mi proszę co tam zobaczyłaś.
Nie. Nie, nie, nie. Wszystko tylko nie to.
Nie chcę do tego wracać.
Pokręciłam tylko głową w odpowiedzi.
-Jane, nie mogę ci pomóc jeśli nie wiem w czym tkwi problem-zwracała się do mnie cicho, łagodnie, cierpliwie.
-Jane.
Jane. To imię. Jane. Ja jestem Jane.
Ja jestem Jane, ale czy napewno?
Ja jestem Jane, prawda?
-Jane...
-Tak. To ty. To ty jesteś Jane. El już nie ma..-
Odpowiedziała na pytanie zawarte zapewne w moich oczach.
Jane.
Ja jestem Jane.
El odeszła.
A Mike nie może zranić Jane.
Nikt już nie zrani Jane.

Podjęłam decyzję i uśmiechnęłam się lekko.
Prawie poczułam jak drzwi do życia Eleven się zamykają. Na dobre.
W moich oczach zapłonęła pewność. Wiedziałam to.
Czułam to.
Ale mimo wszystko, musiałam ostatni raz cofnąć się do ostatnich wspomnień El i przywrócić ostatnie bolesne spotkanie El i nieświadomego tego spotkania Mike'a.

Musiałam to zrobić. Dla siedzącej przede mną dziewczyny.
Nie, nie musiałam.
Chciałam.
Jane nic nie musi.

-Jane? Już dobrze?
-Tak-powiedziałam tylko. Jedno słowo.
Jedno głupie, nieistotne słowo.
A przypieczętowało moją przyszłość.
Moją osobę.
Już nie będę skakać z ciała do ciała.
Z życia do życia.
Ja jestem Jane.
Wiem i kontroluję to kim jestem i kiedy nim jestem.

-Powiesz mi? Jeśli nie chcesz nie musisz teraz.
-Ale ja chcę.
W odpowiedzi Lillian wyprostowała się i wpatrzyła we mnie intensywnie. W jej oczach lśniła ciekawość.
-Przeniosłam się do Hawkins. Chłopcy siedzieli na dywanie. Rozmawiali, rozmawiali, ale jednocześnie byli bardzo smutni. Kiedy wsłuchałam się w ich rozmowę, dowiedziałam się ze umarł jeden z naszych przyjaciół. Z ich przyjaciół-poprawiłam się-Zrobiło mi się przykro, bo miałam im pomoc kiedyś odnaleźć tego chłopaka. Na tym opierała się cała nasza znajomość. Oni mieli dać mi schronienie, a ja miałam im pomóc. Tym bardziej zabolało mnie, kiedy...kiedy...-do moich oczu napłynęły słone łzy, ale odpędziłam je. Będę silna. Muszę być silna.
-Kiedy Mike powiedział coś okropnego...znowu-dokończyła za mnie przyjaciółka. Byłam jej niezmiernie wdzięczna za to. Pokiwałam głową na potwierdzenie.
-Powiedział, ze to moja wina. Ze to ja miałam go znaleźć. Ze przeze mnie zginął...Ze mnie wini...-powiedziałam i opuściłam głowę. Dziewczyna choć widziałam na jej twarzy złość, przysunęła się i ponownie mnie przytuliła.
-To nie twoja wina, Jane! Nigdy! Mike jest dupkiem skoro tak powiedział! Jak on w ogóle mógł?-Starałam się z nią zgodzić.
Przekonać samą siebie ze Lil ma rację.
Ale pozostawał jeszcze jeden fakt.
-Ale ja obiecałam...
-Co z tego?! Jak miałaś tego dokonać? Jak miałaś uratować tego chłopaka przed śmiercią! Mike to dupek i tyle!-nie zaprzeczyłam. Nie.
I nie wykrzesałam z siebie takiej wściekłości jak Lillian, ale w moim kruchym sercu również zapłonęła iskierka złości...

Milevens wayDär berättelser lever. Upptäck nu