Siedzimy razem na zimnej podłodze.
Letnie słońce wpadające przez okno praży moje plecy, lecz mnie przeszywają dreszcze.Miałam plan.
Miałam plan, a ten plan miał szanse.Lecz pewien chłopak będący kilkadziesiąt kilometrów stąd, skutecznie go zniszczył.
Skutecznie mnie zniszczył.A jednak wciąż odczuwałam pragnienie by go odwiedzić, silne niczym głód.
Pragnienie by go zobaczyć, dotknąć, usłyszeć.
Nic mu nie zrobiłam, a on za każdym razem wbija mi sztylet w serce...
Dlaczego?A może to moja wina?
A może to ja za bardzo się angażuje i sama nastawiam się na te pociski?
Może powinnam odpuścić?Wydawało mi się to słuszne, lecz coś we mnie, jakaś malutka cząstka, wciąż ciskała się i wrzeszczała bym tego nie robiła.
Bym nie poddawała się.
Bym nie odpuszczała...-Jane? Wszystko dobrze?-usłyszałam łagodny głos, kiedy przeszyła mnie kolejna fala dreszczy.
-Nie. Nie, nic nie jest dobrze-powiedziałam po prostu. Nie miałam sił by to dłużej dusić.
By dłużej udawać...
-Już dobrze. Spokojnie-powiedziała dziewczyna i zgarnęła mnie w uścisk-Powiedz mi proszę co tam zobaczyłaś.
Nie. Nie, nie, nie. Wszystko tylko nie to.
Nie chcę do tego wracać.
Pokręciłam tylko głową w odpowiedzi.
-Jane, nie mogę ci pomóc jeśli nie wiem w czym tkwi problem-zwracała się do mnie cicho, łagodnie, cierpliwie.
-Jane.
Jane. To imię. Jane. Ja jestem Jane.
Ja jestem Jane, ale czy napewno?
Ja jestem Jane, prawda?
-Jane...
-Tak. To ty. To ty jesteś Jane. El już nie ma..-
Odpowiedziała na pytanie zawarte zapewne w moich oczach.
Jane.
Ja jestem Jane.
El odeszła.
A Mike nie może zranić Jane.
Nikt już nie zrani Jane.Podjęłam decyzję i uśmiechnęłam się lekko.
Prawie poczułam jak drzwi do życia Eleven się zamykają. Na dobre.
W moich oczach zapłonęła pewność. Wiedziałam to.
Czułam to.
Ale mimo wszystko, musiałam ostatni raz cofnąć się do ostatnich wspomnień El i przywrócić ostatnie bolesne spotkanie El i nieświadomego tego spotkania Mike'a.Musiałam to zrobić. Dla siedzącej przede mną dziewczyny.
Nie, nie musiałam.
Chciałam.
Jane nic nie musi.-Jane? Już dobrze?
-Tak-powiedziałam tylko. Jedno słowo.
Jedno głupie, nieistotne słowo.
A przypieczętowało moją przyszłość.
Moją osobę.
Już nie będę skakać z ciała do ciała.
Z życia do życia.
Ja jestem Jane.
Wiem i kontroluję to kim jestem i kiedy nim jestem.-Powiesz mi? Jeśli nie chcesz nie musisz teraz.
-Ale ja chcę.
W odpowiedzi Lillian wyprostowała się i wpatrzyła we mnie intensywnie. W jej oczach lśniła ciekawość.
-Przeniosłam się do Hawkins. Chłopcy siedzieli na dywanie. Rozmawiali, rozmawiali, ale jednocześnie byli bardzo smutni. Kiedy wsłuchałam się w ich rozmowę, dowiedziałam się ze umarł jeden z naszych przyjaciół. Z ich przyjaciół-poprawiłam się-Zrobiło mi się przykro, bo miałam im pomoc kiedyś odnaleźć tego chłopaka. Na tym opierała się cała nasza znajomość. Oni mieli dać mi schronienie, a ja miałam im pomóc. Tym bardziej zabolało mnie, kiedy...kiedy...-do moich oczu napłynęły słone łzy, ale odpędziłam je. Będę silna. Muszę być silna.
-Kiedy Mike powiedział coś okropnego...znowu-dokończyła za mnie przyjaciółka. Byłam jej niezmiernie wdzięczna za to. Pokiwałam głową na potwierdzenie.
-Powiedział, ze to moja wina. Ze to ja miałam go znaleźć. Ze przeze mnie zginął...Ze mnie wini...-powiedziałam i opuściłam głowę. Dziewczyna choć widziałam na jej twarzy złość, przysunęła się i ponownie mnie przytuliła.
-To nie twoja wina, Jane! Nigdy! Mike jest dupkiem skoro tak powiedział! Jak on w ogóle mógł?-Starałam się z nią zgodzić.
Przekonać samą siebie ze Lil ma rację.
Ale pozostawał jeszcze jeden fakt.
-Ale ja obiecałam...
-Co z tego?! Jak miałaś tego dokonać? Jak miałaś uratować tego chłopaka przed śmiercią! Mike to dupek i tyle!-nie zaprzeczyłam. Nie.
I nie wykrzesałam z siebie takiej wściekłości jak Lillian, ale w moim kruchym sercu również zapłonęła iskierka złości...
DU LÄSER
Milevens way
TonårsromanerA co gdyby wtedy, gdy El przenosiła się do Upside Down Mike w ostatniej chwili złapał ją i przeniósł się tam razem z nią....