Rozdział 7

911 59 4
                                    

Przyprowadziłem ją do jakiejś sali na końcu szkoły, byle dalej od tego potwora. Posadziłem ją w ławce i okryłem moją kurtką. Było tam naprawdę zimno, a El dodatkowo była wyczerpana. Ja jakoś wytrzymam. Powinienem jeszcze znaleźć jej coś do jedzenia, lecz nie mogę jej zostawić samej, a zabrać ją ze sobą też było bardzo ryzykownie...
-Przyjaciele nie kłamią...-powtórzyła ciszej, gdy ja ścierałem z niej krew moim rękawem. Nie dbałem o to że się ubrudzi, teraz liczyła się głównie dziewczyna przede mną.
-...a obietnica to coś czego nie można złamać. Nigdy.-dokończyłem.
Była taka...inna. I to nie tylko dlatego, że miała zgolone włosy, czy przenosiła się do innych wymiarów. Po prostu działała na mnie jak magnes. Miała w sobie coś w czym po prostu się...zakochałem. Kiedy tak sobie rozmyślałem o niej, Śnieżnym Balu i o niej razem ze mną na Śnieżnym Balu, wyrwał mnie z zamyślenia jej głos.
-Ale i tak jestem na ciebie zła!-powiedziała naburmuszonym tonem
-Co? Jesteś na mnie zła? Dlaczego? Co zrobiłem nie tak?-„urodziłeś się Wheeler" pomyślałem. Ale nieeee, przecież ona tego nie powie. Napewno nie.
Ale...O ho.
Szykuje się niezła lawina słów, już widzę jak robi się czerwona...
-Nie powinieneś wtedy ze mną iść, przez ciebie zginę nie tylko ja, ale i ty oraz całe Hawkins, jeśli nie powstrzymam tego potwora. A dzięki tobie, on nadal jeszcze oddycha!- zakończyła wściekła.
Szczerze? Wmurowało mnie.
-Nie El, nie. Nikt tutaj nie zginie. Nie pozwolę na to...
-To jak zamierzasz to zrobić? Jak zamierzasz zabić demogorgona, zanim on zabije ciebie?!
-Nie wiem, ale napewno nie zabije ciebie!
-Nie Mike, wiem że ostatnio byłam słaba. Ale teraz już nie jestem. Wiem co muszę zrobić i zrobię to. Bez żadnych innych ofiar niż ja! -ostatnie słowa wykrzyczała mi prosto w twarz, a łzy napłynęły do jej oczu. Podczas jej wywodu wstała z krzesła na którym siedziała i podeszła do mnie, więc nie musiałem się do niej zbliżać by wziąć ją w objęcia. Tak po prostu. Nie obchodziło mnie czy jest zła, czy mnie nienawidzi, czy właśnie idzie tu demogorgon.
Po prostu dałem jej ogromnego, szczerego przytulasa, w którego władowałem wszystkie moje emocje i pozostałe mi ciepło. Nastka była tak zdziwiona, że odwzajemniła uścisk, choć myślę że tego właśnie najbardziej potrzebowała. A ja musiałem jakoś odpokutować największe gówno jakie zrobiłem w całym moim życiu.
-El...- uwielbiam się do niej tak zwracać-...nie będzie żadnych ofiar. Obiecuje.-miałem nadzieje że to zadziała.
Wiedziałem że to zadziała.
-Obiecujesz?-JEST! ZADZIAŁAŁO!! TAKKK!
-Obiecuje.- mój głos, podobnie jak jej się załamał. Mógłbym trwać w tym uścisku wieczność. Jednak kiedyś czar musiał prysnąć.
Prysł po pół minucie.
Po pół minucie, kiedy usłyszeliśmy szmery z końca korytarza. To był zły znak.
Bardzo, bardzo, bardzo zły znak. Musieliśmy uciekać i to natychmiast!
Złapałem dziewczynę za rękę i wybiegłem z sali jakimś tylnym wyjściem. W pewnym momencie poczułem, jak El puszcza moją rękę. Spojrzałem na nią zdumiony, a ona tylko wyszeptała
-Nie Mike, przepraszam.-no nie wierzę, ta dziewczyna naprawdę chciała się zabić. Nie! Nie ma takiej opcji, żebym stracił pierwszą i jedyną osobę na której mi zależy z powodu cholernej bestii, która się za nami włóczy. Lecz wtedy przyszedł mi do głowy chory plan, który mogłem przypłacić życiem.
Wahałem się chwilę, lecz w końcu postanowiłem go wprowadzić w życie.
Zatrzymałem Eleven, i leciutko, ledwo wyczuwalnie pocałowałem ją w usta. Po czym zrobiłem jedną z najgłupszych rzeczy jakie mogłem zrobić.
Puściłem jej rękę, nagle odczułem na niej okropny chłód. Lecz ignorując go powiedziałem
-Żegnaj El.
Był jednak haczyk. Mój chory plan, mogłem przypłacić życiem nie tylko ja.

Mogła to zrobić również El.

Milevens wayΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα