Rozdział 53

420 34 4
                                    

-Mike nie patrz się tak na ten klif. Zejdź z tamtąd.
-Jak dla mnie to niewysoko.
-Mike!
Postawił najpierw jedną nogę na ziemi, później drugą. Następnie z wielkim trudem dźwignąłem się na swoje długie nogi.
Rozłożył ramiona na boki odwracając się do dziewczyny.
-Jestem. Stoję, nie skoczyłem.
-Myślisz ze nie było widać jak bardzo chciałeś to zrobić?
W tym momencie cis we mnie trzasnęło. Słyszałam to.
-A ty nie chciałabyś tego wszystkiego zakończyć na moim miejscu? Nie chciałabyś Max? Co byś zrobiła, kiedy Lucas po wylewnym i czułym pożegnaniu odszedł na prawie pół roku, po czym po pięciu miesiącach odezwał się z wiadomością, jak to nie chce wracać i ze pewnie już poznał tam innych, fajniejszych przyjaciół, a na dodatek nie odezwał się z tym do ciebie tylko do twoich przyjaciół. Co byś zrobiła Max, gdyby Lucas wyznał ci ze cię kocha, a później odszedł bez słowa? Jakbyś się czuła, gdyby on w końcu ci to wyznał?

Stoję tam. Jestem tam, nad tym klifem.
Stoję tam, o włos, o szept wiatru od niego.
Mogłam go dotknąć, mogłam go złapać i odciągnąć, a mimo to nie zrobiłam tego.
Stałam i słuchałam.

A w mojej pamięci zapisywały się kolejne słowa.

-Myślisz ze nie było widać jak bardzo chciałeś to zrobić?
-A ty nie chciałabyś tego wszystkiego zakończyć na moim miejscu?

Co byś zrobiła, gdyby wyznał ci ze cię kocha, a później odszedł bez słowa? Jakbyś się czuła...

Nie, nie, nie! To nie tak! To nie tak miało zabrzmieć!
Mike, to nie tak...-krzyczało moje serce, lecz ja milczałam.
Z moich cholernych ust nie wyrwało się ani jedno słowo, które tak głośno wrzeszczało w mojej duszy.

Widziałam ich piknik pod dębem.
Widziałam ich, bez Willa.
Bez Mike'a.
Wpadłam wtedy w panikę.
Później w furię.
Istotniejsze dla nich było co się ze mną działo, niż to ze jednego z ich przyjaciół nie ma z nimi.

Widziałam ich piknik.
Ich nową grupkę.
Oraz jego.
Stał tam, na pagórku, wsłuchiwał się dokładnie w każde moje słowo.
Na widok jego wyrazu twarzy coś we mnie pękło. Ponownie.

Pękło, gruchnęło, strzaskało się, rozpadło...
Tak mocno ze aż skręciło mnie od środka.
To przeze mnie?
To przeze mnie tak cierpi?

Kiedy urządzenie ostatecznie przestało charczeć i skrzypieć, chłopak puścił się pędem w stronę lasu.
Zerwałam się i pobiegłam za nim.
Nie mogłam dopuścić by znów mi uciekł.
Do tego samego wniosku doszła chyba rudowłosa, która biegła za mną.
Na początku biegli tez Dustin i Lucas, wołali, krzyczeli by Mike się zatrzymał, lecz ten zupełnie ich olał. Po chwili stanęli, aż w końcu zawrócili.
Co za przyjaciele...
Jedynie Max wciąż biegła.
Aż dobiegłyśmy nad klif.

Wspomnienia uderzyły jak nawałnica.
Wszystkie dobre i te złe. Wszystkie.

Tak właśnie znalazłam się w tym miejscu co obecnie. Klatka piersiowa bolała niemiłosiernie, lecz stałam tam razem z nimi i słuchałam.
Nie. To nie może się tak skończyć.
Już chciałam coś zrobić, cokolwiek, kiedy ta Max się odezwała.

-Co? Mike...ale...ale ja nie...
-Biegnij do niego. Nie mów nic. Słowa to źródło nieporozumień.
Na to czerwonowłosa odwróciła się i pobiegła w stronę z której przyszła.
Wtedy chłopak zdjął z twarzy sztuczny, życzliwy uśmiech.

Westchnął i jakby zdjął maskę normalnego, nie przygnębionego życiem chłopaka.
Zrobiłam jeszcze jeden krok ku niemu, bo gdy się podnosił z klifu nieco się ode mnie oddalił.
Już otwierałam usta by się odezwać, kiedy mnie wyprzedził.
-Oh, El. Gdybyś tylko tu była. Nawet nie wiedz ja mnie zabolały twoje słowa. Tak strasznie tęsknię.

Z moich oczu popłynęły łzy.
-Mike...przepraszam-powiedziałam i delikatnie bardzo delikatnie dotknęłam jego policzka.
Wzdrygnął się cały, kiedy poczuł mój dotyk.
Poczułam się wtedy jakby ktoś z całej siły mnie spoliczkował.
Nie, nie ktoś...Mike.

Moje usta zawisły milimetry od jego skóry, ale zawahałam się. Zmroziło mnie zupełnie.
Dopiero teraz poczułam ten chłód i pustkę bijącą od niego...

Porzuciłam mój wcześniejszy zamiar. Cofnęłam się.
-Przepraszam Mike-powiedziałam i cofnęłam się znów.
Czekałam na jego reakcję, ruch, spojrzenie, słowo. Cokolwiek.
Michael stał nieruchomo jakby jego również zmroziło.
Jakby był górą lodową.
Piękną, dumną i nieporuszoną.

Opuściłam głowę ze smutkiem.
-Kocham cię Mike. Ale miłość nie polega na byciu smutnym i zadawaniu tego smutku drugiej osobie. Na przeżywaniu bólu i zadawania go wzajemnie...

I odeszłam w ciemność.

Milevens wayWhere stories live. Discover now