Rozdział 103

231 23 9
                                    

Szedłem szybkim krokiem przez miasto, a ciężkie buty miażdżyły opadające, jesienne liście. Moje myśli galopowały po szarych ulicach miasta, w poszukiwaniu rozwiązania zagadki zadanej mi przez dziewczynę.
„Najwyższe miejsce."
„Najwyższe miejsce."
„Najwyższe miejsce..."
Błądziłem gorączkowo palcem po mapie, przeczesując każdy zakamarek papierowego Brooks raz jeszcze.
Pytałem przypadkowych przechodniów, czy może wiedzą dokąd mam pójść.
Nikt nie wiedział.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, a ja nadal nie spotkałem się z Lil.
Zastanawiałem się co sobie teraz o mnie myśli.
Westchnąłem i zjechałem po twardej ścianie jakiegoś sklepu o który się opierałem, wprost na kamienny chodnik.
Złocisto fioletowe promienie wbijały mi się oczy i raziły swoim blaskiem.

Spojrzałem prosto w śmiercionośne światło i złapałem się za głowę.
-Will ty durniu!
Poderwałem się z miejsca i pobiegłem na najwyższe wzgórze Brooks...

Biegłem. Wyciskałem z mojego ciała wszystkie siły, a nogi popędzałem coraz dalej i dalej.
Czułem jak schowana do tylnej kieszeni spodni mapa chce wyfrunąć z wiatrem.
Wyfrunąć jak moja szansa...
Aleś ty głupi. Głupi. Głupi. Głupi. Głupi-powtarzałem.

Kiedy w końcu teren pod moimi stopami się wyrównał, a moje ręce drżąc wsparły się o wielkie, dobrze mi znane drzewo, ogarnął mnie strach.
Bałem się sprawdzić czy dziewczyna dalej tam jest.
Czy nie poszła.
Czy nie uznała ze nie przyjdę i zostawiła mnie.
Bałem się, ze za tym drzewem nikogo nie ujrzę...
Odepchnąłem się od wielkiego, starego dębu i obszedłem go ostrożnie dookoła.

Poczułem jak wzgórze gwałtownie opada więc cofnąłem się o krok.
Zetknąłem się plecami z drzewem, choć nie przypomniało tego, na którym wspierałem się przed chwilą.
Otworzyłem oczy.
Przeszły mnie ciarki i zrobiło mi się zimno.
Słońce zniknęło...
Nie byłem na wzgórzu...

Ale jednocześnie...nie byłem w Hawkins.
Ani po Drugiej Stronie...
Czułem się lekko otępiały, nie wiedziałem gdzie wszystko się zaczyna, a gdzie kończy.

Nie umiałem nazwać miejsca w którym się znalazłem. A potem wszystko...
Zniknęło.
Jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło.

Z powrotem wyczułem trawę pod stopami i odetchnąłem głęboko czystym powietrzem.

Kolana się pode mną ugięły, ale poczułem że nie tylko dlatego usiadłem na ziemi.
Drobne palce ściskały delikatnie ramię mojej bluzy. Znałem je.
Spojrzałem wprost w znajome oczy.
Kochane oczy...

Wpatrywałem się w dziewczęcą twarz w ciszy, a ona z troską skanowała moją.
Poczułem na policzku drobną dłoń. Spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy i prawie zatopiłem się w ich intensywności.
Prawie, ponieważ dziewczyna przyciągnęła mnie do sobie i zaczęła gładzić po głowie, jak wtedy w Zamku Byers'ów, przy naszym pierwszym spotkaniu.

Uspokajałem oddech, a dziewczyna gładziła mnie po włosach.
-Wszystko dobrze Willy?
W odpowiedzi pokiwałem jedynie głową.
-Tak...dobrze.
-Powiesz mi co widziałeś?
-Byłem w...
Wtedy zdałem sobie sprawę ze sam nie wiem gdzie byłem...
-W...-spojrzałem na Lili nie wiedząc co powiedzieć.
-A jak tam było?-odparła i przysunęła się w moją stronę.
-Strasznie.
Pokiwała głową i odwróciła ode mnie wzrok.
-Ładny zachód prawda?
Ładnie ozłacał jej włosy...

Ohhhhhhhhh...Will do cholery musisz zahamować takie myślenie...

Nie odpowiedziałem więc spojrzała na mnie wyczekująco. A raczej taki był jej zamiar, bo jej wzrok zatrzymał się na czymś za mną.
Na opaloną twarz mimowolnie wpłynął grymas. Odwróciłem się powoli, lecz zatrzymała mnie ruchem ręki.
-Nie rób tego Will. Posłuchaj mnie uważnie, wszystko co teraz zrobię nie ma znaczenia, dobrze? Pamiętaj-te słowa wypowiedziała głośniej niż poprzednie-Ze jesteś najlepszy Willy. Wiesz o tym tak?
-Tak.
-I kocham cię. O tym tez wiesz, racja?
Pokiwałem głową, choć trochę speszony.

Dziewczyna o zielonych oczach przysunęła się jeszcze bliżej i objęła mnie jakby chciała mnie przytulić. Również ją objąłem i w pewnym sensie odetchnąłem z ulgą, ponieważ myślałem ze stanie się coś gorszego.

I stało się...

Lillian przycisnęła do mnie swoje wargi. Poczułem jak lekko zaciska palce na moich bokach. Cały się spiąłem, a dziewczyna złapała mnie za policzek i poklepała lekko. Zaśmiałem się.
Zawsze w tragicznych dla mnie sytuacjach uwielbiała robić sobie żarty.

Miedzy nami nie doszło nigdy do niczego erotycznego, a dziewczyna uprzedziła mnie wcześniej ze cokolwiek teraz się dzieje nie ma najmniejszego znaczenia.
Mimo to czułem się do głębi przerażony...i trochę podekscytowany.

Kiedy po prostu siedzieliśmy na wzgórzu muskając się ustami usłyszałem z tyłu głos od którego mnie zmroziło.

-Will?!
Gdybym miał otwarte oczy, zapewne bym nimi wywrócił.
Dłoń na moim policzku zatoczyła uspokajające koło.
Jej właścicielka zdawała się mówić: zignoruj ją...
W odpowiedzi zacisnąłem palce na jej plecach, a Lili pokazała gest, na który brunetka ba długich nogach sapnęła oburzona, odwróciła się i odeszła sądząc po odgłosach.
Kiedy tylko jej kroki ucichły, złotowłosa odsunęła się ode mnie, odgarnęła włosy i wstała, a następnie pomogła mi się podnieść.
-Naprawdę przepraszam. Nic co teraz się wydarzyło nie było serio, pamiętaj. Dobranoc.

Nie wiedziałem jak zareagować, bo nie wiedziałem co się właśnie stało.
Za co ona przepraszała?
O czym mówiła?
Nie było na serio?
C0?

-Willy?
-Tak?
-Napewno wszystko jest okej?
Przyłożyła mi rękę do czoła.
-Nie jesteś chory?
Potrząsnąłem głową w odpowiedzi.
-Poradzisz sobie kiedy już wyjadę?
Chwila, czy...
-Wyjedziesz?
-Jutro mam pociąg do Lawrence.
-Jutro? Ale to strasznie szybko. Czyli...jutro już się nie zobaczymy?
Spojrzałem na kończące swoją wędrówkę po niebie słońce.
Jutro brzmiało jak zapowiedź końca świata...
-Hej. Będzie dobrze. Ale...mam jeszcze jedną prośbę. Zejdziesz ze mną żeby ta suka coś zobaczyła?-dziewczyna wskazała miasto poniżej zieleni wzgórza.
-Jasne Lili.

Nie oszukujmy się. Domyślałem się kim była „suka", lecz nie miałem pojęcia co miałaby w nas zobaczyć...

Kiedy zbliżaliśmy się do wysokiej sylwetki, która o dziwo rzeczywiście stała tam gdzie założyła to Lil, dziewczyna złapała mnie za rękę, a ja pomyślałem: Czemu by tego jeszcze bardziej nie wytłuścić?
Przełożyłem nasze splecione ręce nad jej ramieniem i przyciągnąłem do siebie.
Zielonooka uśmiechnęła się słodko, co chyba nie do końca było udawane.

Przy wpatrującej się w nas z rozdziawionymi ustami brunetce zatrzymała się i potrząsnęła moją ręką złączoną z jej.
-Widzisz? Zajęty!

Ze wszystkich sił walczyłem ze śmiechem uderzającym we mnie potężnymi falami.
Odeszliśmy dumnie trzymając się za rękę, sprzed oczu zrozpaczonej Sammy, a kiedy na dobre odeszliśmy od pagórka ze starym dębem oboje wybuchliśmy okropnym śmiechem.
-Lili, to było genialne!
-Kiedy obmyślałam to w głowie, nie miałam z tego aż takiej satysfakcji co teraz-odparła ze śmiechem.

-Willy? O której musisz wracać?-powiedziała już zupełnie poważnie, spoglądając ponad budynki miasteczka, na szarzejące niebo.
-A która jest?
-Nie wiem, ale już robi się ciemno.
-To chyba już.
-Tez tak myślę.
-Lilli?
Zielone jak sosna oczy zwróciły się na mnie.
Zniżyłem się do niej i objąłem mocno raz jeszcze.
-Przyjeżdżaj często i na długo. Na wszystkie święta i okazje. I dzwoń na krótkofalówce.
-Obiecuję-odparła i przytuliła mnie ze zdwojoną siłą.

Teraz wiedziałem jak czuje się Mike czy El...

Milevens wayWhere stories live. Discover now