Volpe Artica da Tivoli ( Lady Lamp cz. 2 )

Zacznij od początku
                                    

- Niby jaka? Czy odbierając sobie życie, nie zostaniesz odrzucona przez Westę? 

- Nie. Westyni są święci w chwili narodzin, zaś samobójstwo jest postrzegane jako szybsze złączenie się z boginią. Jesteśmy wieczni, nieśmiertelni - wyjaśniłam, wycierając czerwoną chusteczką szkarłatne strumyczki krwi. 

- Właśnie sobie zaprzeczasz - mruknęło kwami, rozsiadając się wygodnie na biurku - Jak możesz być nieśmiertelna, próbując się zabić?

- Ciało kiedyś zamieni się w popiół, ale dusza pozostanie żywa. Znajdzie się wreszcie tam, gdzie osiągnie spokój. Będzie wygrzewać się w cieple Wiecznego Ogniska wraz z innymi świętymi, którzy medytują wraz z Westą, podtrzymując istnienie świata, za który jesteśmy odpowiedzialni. Oznaką naszej świętości jest bogactwo. Tę prawdę objawił nam Kalwi... - przerywałam, gryząc się w język. 

   Jan Kalwin przestał istnieć w chwili, gdy sprzeciwił się Familii. Jego proces był długi i żmudny, ale dla samego reformatora szczęśliwy. Wyszedł z niego obronną ręką, a co ważniejsze, wyszedł z niego żywy. Żywy dla świata, nie dla La Volpe, wpisując się w karty historii jako twórca nowego wyznania. Jego ród oficjalnie nie istniał, ostatnią osobą przynależącą do tej linii była moja ciotunia, Emma Cron po poślubieniu zmarłego już potomka płci męskiej. Mimo wszystko, nadal wymawianie imienia Kalwina było surowo zabronione.

- Yhm... Trochę to głupie i samolubne, ale jest nawet do zaakceptowania. 

- Zastanawia mnie jedno... - mruknęłam, odkładając srebrny nożyk na czystą chustkę - Dlaczego nie próbujesz mnie powstrzymać przed samobójstwem? Eegal dawno narobiłby rabanu, a ty siedzisz i się przyglądasz. 

- To twój wybór. Kim ja jestem, aby ci czegokolwiek zabraniać? - spytało obojętnie kwami - Nigdy nie zakazałem niczego żadnej z moich właścicielek. Jedynie doradzałem, jednak decyzję zawsze zostawiałem im. 

   Kiwnęłam głową, zawieszając wzrok na leniwie wypływającej z ran krwi. Kolejne blizny do kolekcji... To nie będzie miało żadnego znaczenia, gdy mnie znajdą i spalą. Nikt nie będzie wypytywał nikogo o przyczyny mojego zgonu, nie będzie szukał listu, nie będzie wnikał. Zaakceptują to i może nawet zgloryfikują, ciesząc się, że trafiłam w objęcia Westy. Jedyną, która będzie mieć do mnie żal, może być moja matka za zmniejszenie szans na zgarnięcia spadku w wielkiej, rodzinnej grze o pieniądze babci. 

   Nagle Trixx podskoczył jak oparzony, zerkając z mieszaniną przerażenia i wyrzutu na brzęczącą komórkę, grającą w rytm "Lady od worlds", które miałam ustawione na dzwonek. Jakże chciałabym być panią światów... Marzenie niemożliwe do spełnienia. Westchnęłam i odebrałam przychodzące połączenie, ustawiając tryb głośnomówiący. 

- Hej, Ptaszyno! - rozbrzmiał z telefonu głos Mad.

   Zerknęłam niepewnie na Trixxa, jakby kwami miało mi zdradzić przyczynę niespodziewanej rozmowy. Po co Mad dzwoniła? Jaki miała w tym cel? Co się takiego mogło wydarzyć, że postanowiła zawracać mi głowę akurat w tym momencie? 

- Hej, coś się stało? - spytałam niepewnie.

- Chciałam zapytać, czy idziesz na Sylwestra. Widziałam, jak Kot skacze po dachach i rozdaje zaproszenia - powiedziała dziewczyna.

- To już dzisiaj? - spojrzałam zdumiona na kalendarz, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, jaki właściwie był dzisiaj dzień.

   Od rana byłam w jakimś amoku. Z niecierpliwością czekałam, aż Blacky wyjdzie wreszcie do pracy, abym mogła w spokoju się zamordować nie niepokojona przez nikogo. Data śmierci nie miała dla mnie specjalnego znaczenia. O to bardziej musieli się martwić patolodzy, którzy chcieliby poddać mnie ewentualnej sekcji zwłok.

Orli zryw |Miraculous| (Chwilowo zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz