RUDY KOTEK*
- Macie rację, to informacje! - kobieta o krótko obciętych włosach w kolorze fuksji wyszczerzyła się radośnie, niemalże uderzając palcem w kamerę - W Paryżu pojawił się nowy złoczyńca - Decybeliks. Jak udało nam się ustalić, ogłusza ludzi za pomocą muzyki. Póki co, nie posiadamy więcej newsów, ale to tylko kwestia czasu!
- Często są tutaj takie ataki? - spytałem La Volpe, zakładając ręce na piersi i uważnie przyglądając się mówiącej coś jeszcze dziennikarce.
- Mieszkam tu od kilku dni - bohaterka wzruszyła obojętnie ramionami, jakby chcąc zaznaczyć, że została heroską nie dla walki, a dla pilnowania tego zacnego przybytku, jaki stanowił S.I.E.R.O.C.I.N.I.E.C.
- Panie Decybeliksie! Proszę udzielić nam krótkiego wywiadu do "Głosu złoczyńcy"!
Złoczyńca jak na złość głosu żadnego z siebie nie wydusił. Patrzył się przez chwilę mętnymi oczami na reporterkę, w których odbijały się świąteczne światełka zawieszone jak medale na jego szyi.
- Co pana motywuje do demolowania miasta? - spytała dama w granatowej kurtce obszytej futrem niezidentyfikowanego zwierza, podkładając antagoniście mikrofon pod sam nos, jednak zamiast odpowiedzi po okolicy rozległo się cichutkie "Christmas Tree Farm" - Może pan odpowiedzieć na to pytanie?
Coś jednak musiało powstrzymywać Decybeliksa od udzielenia sensownych wyjaśnień, albowiem opętany stał dalej bez słowa, patrząc się na dziennikarkę. Wreszcie odsunął mikrofon, podreptał chwilę nogami i schował ręce za plecami.
- Nie spocznę, dopóki świat nie poczuje się do sprawiedliwości, a winni nie zostaną ukarani - burknął ciężko - Już raz mi się nie powiodło, ale tym razem mam silniejszą moc.
- Silniejszą moc? Może nam pan objaśnić jej działanie i wyjawić, kto jest winny tej sytuacji?
- Za pomocą moich głośników jestem w stanie połączyć się ze stacjami radiowymi, telewizyjnymi, telefonicznymi i innymi i dzięki nim kontrolować przemysł muzyczny, który...
- Słyszała, Volpiś? - złapałem się za biodra - Mówią, że gość ogłusza za pomocą muzyki, a ci dziennikarze nie wyglądają na specjalnie ogłupionych melodią, którą słychać. Co to w ogóle za piosenka?
- To "Kolęda warszawska" - zamruczała La Volpe, strzygąc długimi, lisimi uszami, nie ignorując jednak nazwania jej "Volpiś", albowiem pomarańczowe usteczka wykrzywiły się jej w nieładnym grymasie.
- Jaka kolęda? - zaciekawiłem się.
- Warszawska.
- Hmmm... Wiesz... Podejrzewam, że rozgryzłem sztuczkę pana Decybeliksa - oznajmiłem, pocierając podbródek w akcie zamyślenia - Ten Kakofoniks nie atakuje tylko przy piosence, która jest choć trochę zbliżona charakterowo do świąt. Pomyśl... Najpierw "Christmas Tree Farm", teraz ta druga kolęda... Mam! - złapałem za pilota, który grzecznie leżał do tej pory na szklanym blacie okrągłego stolika i zmieniłem kanał na program taneczny.
Salon, w którym przebywaliśmy, momentalnie zatrząsł się w posadach z takim zapałem, że miska z popcornem spadła na podłogę i stłukła się ze smutnym brzękiem, a ze ściany spadł wielki obraz z sylwetką pani tego domu. Kątem oka udało mi się zarejestrować jak Lisica schowała dłonie w koronkowych rękawiczkach pod kaptur, aby uchronić przed niechybną kapitulacją swoje uszy. Sam czułem jak wrze mi mózg i buzuje w bębenkach. Na szczęście, ostatkiem sił udało mi się przełączyć z powrotem na wiadomości.
- Taa... - mruknąłem, chwiejąc się na drżących nogach - Zaczarowane jest wszystko, oprócz kolęd... Łatwo się będzie przed nim uchronić. La Volpe, masz na zbyciu słuchawki?
Czarnowłosa niewyraźnie kiwnęła głową i złapała za swój flet wyglądem przywodzący indiańskie klimaty. Dziewczę potrząsnęło instrumentem, z którego wypadła mała, zgrabna słuchaweczka, po czym w absolutnej ciszy, jak to miała w swym lisim zwyczaju, podała mi ją.
- Tylko jedna?
- Twoja broń też ma jedną - skwitowała krótko.
- Naprawdę? - zapytałem zdumiony.
Nie miałem pojęcia, że posiadałem jakąkolwiek broń. Na dobrą sprawę, przemieniłem się pierwszy raz, więc to powinno mnie usprawiedliwić. Odruchowo pomacałem się po krzyżu, wyczuwając w kieszeni coś drobnego o podłużnym kształcie. Wyciągnąłem to coś i kilkukrotnie zamrugałem. Latarka? Mam się bić latarką? Naprawdę?
- To są chyba żarty - jęknąłem, obracając przedmiot w palcach.
Latarynka miała intensywnie srebrną barwę, jakby ktoś niechcący wylał na nią fiolkę płynnego Ag. Dodatkowo zdobiły ją dwa małe guziczki i przejrzysty ekranik. Zawiedziony włączyłem urządzenie. Zgodnie z moimi lichymi oczekiwaniami mleczne światło rozlało się po pokoju. Gdyby nie kaptur naciągnięty na nos, z pewnością blask oślepiłby Volpisię, która zbierała z dywanu kawałki szkła.
Od niechcenia kliknąłem jeden z przycisków, uaktywniając tym samym czerwony promień podobny do tych, którym ogłupiało się koty. Gdy dotknąłem ekranu, ten rozbłysł, ukazując całe menu do wyboru. Bez namysłu przejrzałem wszystkie opcje, dzięki którym zdobyłem drugą słuchawkę, po czym włączyłem świąteczną playlistę. Gdy włożyłem odtwarzacze do uszu, usłyszałem płynącą spokojnie "Mistletoe".
- A ty nie będziesz potrzebować niczego? - spytałem bohaterkę, która zdążyła zebrać większość szczątków miski - Nie boisz się, że dopadnie cię Decybeliks?
- Nigdzie nie idę - burknęła - A ten zły nie ma dostępu do moich skrzypiec.
- Jak to nie idziesz? - obruszyłem się - Musisz mi towarzyszyć! Jesteś moją partnerką!
- Poproś Peahen - rzuciła od niechcenia.
- Peahen się leczy.
- Nareszcie - zauważyłem malujący się na twarzy da Tivoli szeroki uśmiech.
- Co masz na myśli?
- Nic - odparła, ostrożnie wstając z klęczek.
- Idziesz ze mną, Macavity - powiedziałem, tupiąc nogą.
- La Volpe da Tivoli - warknęła - Czy tak ciężko zapamiętać?
- Idziesz ze mną, bo...
- Chcesz jeszcze raz zobaczyć swoje koszmary od środka? - spytała beznamiętnie, kierując się do kuchni.
- Nie, to nie. Nie potrzebuję cię - mruknąłem, odwracając się na pięcie w stronę wyjścia - Sam sobie poradzę. Nie potrzebne mi są żadne napuszone, wredne Lisy.
...................................................
ADRIEN*
Wnętrze kawiarni pomimo braku zniszczeń, zmieniło się. Nie chodziło o sam wystrój. Po prostu cała miła i przyjazna atmosfera, jaka wcześniej panowała, zniknęła i jakby to Aigle ujęła, przeminęła z wiatrem. Muzyka, która wcześniej cichutko wypływała z głośników umieszczonych w kątach pomieszczenia przestała grać całkowicie, po tym jak odłączyliśmy ją dla własnego bezpieczeństwa. Jedynym słyszalnym dźwiękiem były jęki rannych osób. Najgorzej oberwała białowłosa iluzjonistka. Na jej śnieżnych kosmykach nadal było widać poczerwieniałe od krwi sklejone pasma.
Chyłkiem wycofałem się do łazienki, która szczęściem znajdowała się w kawiarance. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Wszyscy byli zajęci opatrywaniem rannych, nawet Nino, który raczej nie mógł się znać na pierwszej pomocy. Gdy zamknąłem drzwi na klucz, spod mojej koszuli wyleciał Plagg.
- Nawet nie doszliśmy do deseru - jęknął rozdzierająco.
- Przestaniesz wreszcie myśleć swoim żołądkiem? - westchnąłem - Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.
- Widziałem - kiwnął czarnym łebkiem - Moim skromnym zdaniem ten mężczyzna był pod wpływem akumy.
- To już sam zdążyłem zauważyć. Nie mam tylko pojęcia, czemu uwziął się na mnie.
- Może dlatego, że zamówiłeś kawę bezkofeinową? To ciężkie przestępstwo.
- Ha ha! Z każdym dniem stajesz się coraz bardziej zabawny... Plagg, wysuwaj pazury!
..................................................
RUDY KOTEK*
Stanąłem na dachu, łapiąc w locie latarkę, która zdążyła zmniejszyć się do odpowiedniego rozmiaru. Moja broń była absolutnym cudem techniki i już powolutku, małymi kroczkami zacząłem się do niej przekonywać. Całkowicie kupiła mnie tym zwiększaniem i zmniejszaniem gabarytów.
Schowałem latarkę do kieszeni i stanąłem na krawędzi dachówek jedną nogą, aby lepiej rozeznać się w terenie. Nadal nie do końca ogarniałem stolicę Francji, ale na szczęście dysponowałem czymś takim jak GPS. Podejrzewałem jednak, że takie namierzanie nie pokaże mi na ekranie lokalizację mrocznego kolędnika, który wziął się za terroryzowanie miasta.
Nagle w jednej z uliczek mignął mi czarny kształt. Zdumiałem się, że byłem w stanie zobaczyć go z tak daleka, ale byłem przecież teraz super kotem, więc musiałem nabyć zdolności tych uroczych milusińskich! Ponownie wyciągnąłem latarkę i zwiększyłem ją. La Volpe wspominała coś o tym, że mam broń niesamowicie podobną do broni Czarnego Kota i że w ogóle jestem do niego strasznie podobny. Zastanawiające, skoro Lisiczka non stop siedziała pod jeziorem, strzegąc bazy na polecenie Orlicy.
Przyłożyłem dłoń do czoła, aby wymierzyć odległość. Niezidentyfikowany, czarny obiekt biegający musiał być Decybeliksem i właśnie kierował się w stronę jakiegoś ważnego budynku, który bym znał, gdybym wychowywał się we Francji. Ale, że się nie wychowywałem, to i byłem zwolniony z wszelkiej wiedzy na temat frankijskich zabytków.
Szybko przeżegnałem się i modliłem w duchu o bezpieczne lądowanie, po czym odbiłem się od dachu i przefrunąłem pół stolicy na latarce. Kto przeżył coś takiego? Zapewne nikt. Wreszcie po kilkunastu sekundach znalazłem się w odpowiednim miejscu, lądując... Dość znośnie, jak na pierwszą, poważną misję.
- Dzisiaj w Paryżu, dzisiaj w Paryżu, wesoła nowina! Bo na ratunek, bo na ratunek, Rudy Kotek przybywa! - zaśpiewałem w rytm "Dzisiaj w Betlejem", otrzepując się z kurzu - Czekaj nie... Bo na ratunek, bo na ratunek, Rudy Kot przybywa! Tak, tak brzmi lepiej.
- Kim jesteś? - zapytał czarny kształt, zdradzając się z tym, że całkowicie olał moją wariację kolędy nieznanego autorstwa.
Zerknąłem po sobie, pokazałem łapą na okazały, lateksowy kombinezon z powiewającym mi na szyi brzoskwiniowym szalikiem, który utracił kratkę, zastępując ją białymi plamami, niemalże takimi samymi, jakie zdobiły mój brzuch, dłonie i buty.
- Wydaje mi się, że kimś, kto przybył cię pokonać, Decybeliksie! Ha, broń się! - krzyknąłem, próbując nastraszyć złoczyńcę latarką, której nie miałem - Moment - mruknąłem, sięgając po przedmiot, który leżał grzecznie tuż obok mych stóp - Teraz się broń!
- Nie wiem, kim jesteś, ale wpadłeś na bohatera - zaśmiał się - Czarny Kot. Ukłoniłbym ci się z gracją, ale nie jesteś piękną panną. Taki przywilej spotyka tylko nowe, śliczne heroski.
- La Volpe na pewno poczuła się zaszczycona - mruknąłem, patrząc się ciekawie na strój sławnego Kota.
- Nie znam żadnej La Volpe, ale musi być niesamowitą osobą.
- Bo jest. Dzisiaj wysłała mnie do krainy koszmarów za pomocą zaczarowanego fletu. Jej niesamowitość jest jeszcze bardziej niesamowita, gdy dojdzie do wniosku, że ona wie o tobie bardzo dużo.
- Nic dziwnego. Jestem ubóstwiany przez dziewczęta - błysnął ząbkami blondyn - Ty też możesz mnie ubóstwiać, ale rób to dyskretnie.
- Yhmm... Postaram się, ale obawiam się, że nie jesteś w moim typie.
- Jakoś to przeżyję... Rudy Kot, tak? - spytał nagle, udowadniając jednak, że zbyt pochopnie oceniłem go jako bezczelnego ignoranta - Miło mi. Jestem Czarny Kot - powiedział, wysuwając do przodu dłoń.
- Mi również, ale wolałbym, abyś mówił Rudi. Wtedy unikniemy niepotrzebnej pomyłki. Więc, Czarny Kocie... Rozumiem, że również śledzisz złowieszczego Decybeliksa?
- Tak i mam zamiar go pokonać. Jednak z oczyszczeniem akumy musimy poczekać na Biedronsię.
- Nie mam zielonego pojęcia, o czym mówisz, ale brzmi dobrze.
- Nie znasz Biedronki? - zdziwił się zielonooki heros.
- Nie, osobiście nie, ale co nieco słyszałem, chociaż to były raczej niepochlebne opinie.
- Typu?
- Typu, że jest przemądrzała i pozjadała wszystkie rozumy.
- Jesteś od Aigle, prawda? - zaśmiał się Kot - Co u niej słychać?
- To skomplikowane. Nie jestem od Aigle, ale wynajmuję u niej mieszkanie. A raczej od La Volpe, która dla Aigle pracuje.
- Fascynujące. Czyli nie wiesz, co u Aigle?
- Nie wiem.
- Szkoda. Kto mnie teraz będzie swatał z Białą Panterą?
- Przykro mi z powodu Białej Pantery - mruknąłem zakłopotany, pocierając się po karku.
- Skąd o niej wiesz? - zapytał, przybierając nagle srogi wyraz twarzy.
- Od Aigle?
- Aigle nie ma.
- Od La Volpe?
- Jakoś przestałem ci ufać... - syknął, mrużąc dziwnie oczy.
- Ufać mi nie musisz. Naszym jedynym zadaniem jest złapać i pokonać Decybliksa, zanim wszyscy w Paryżu stracą słuch - odparłem, czując lekkie wyrzuty sumienia - Pamiętaj, naszą ochroną przed nim są świąteczne piosenki. Śpiewaj "Last Christmas", a być może nie będą to nasze ostatnie święta - zaśmiałem się, wkładając w uszy słuchawki - Gotowy na ratowanie świata?
- Zawsze.
Witam, witam! Jak tam mijają Wam wakacje? Mam nadzieję, że nie wynudziliście się w domach przez taki szmat czasu, ale aby jakoś rozwiać nudę, podarowuję Wam świeżutki rozdzialik. Nadal pachnie nowością! Widzimy się jutro!
♥ GaMa ♥