rozdział 9

100 19 0
                                    

Byłam w Malfoy Manor przez cały czas licząc na jakikolwiek ruch z jej, lub jego strony. Wiedziałam, że to niemożliwe, ale nietraciłam nadzieji. Oni muszą być częścią jej planu. Tylko jakiego? Byłam na skraju wytrzymałości i łatwo wyprowadzało się mnie z równowagi. Przez to tworzyły się  anomalie pogodowe, jak i niszczyłam różne przedmioty. To był już w pewnym stopniu stan psychiczny, który powodował rozwój moich mocy na wszelką miarę. Trudno było je kontrolować.

Teraz jednak, zresztą jak co dzień, byliśmy w salonie na gościnności Scorpiusa, któremu też wcale łatwo nie było. Blaise i Fawley, starali się być opanowani, jednak nie zawsze im to wychodziło.

- Dobra, wiadomo, że oni nie są w naszym czasie i w dodatku zniknęli nasi sławni Gryfoni. - chodziłam po pokoju nerwowymi krokami.

- Skąd wiesz, że nie są w naszej rzeczywistości? - zdziwił się Albus, który zamieszkał na moment z nami, razem ze swoim rodzeństwem i kuzynką, do której Scorp robił maślane oczka i kuzynem.

- Wiem, że użyto mojego Zmieniacza Czasu, którego trochę... ulepszyłam. Nie wiadomo jedynak gdzie, a raczej kiedy są i co mają zrobić. - mówiłam lekko załamana. - Może próbują zmienić nas, żebyśmy byli... inni.

- Co to znaczy? - spytał Erick, stojąc przy kanapie, gdzie nie było miejsca, by usiąść.

- No nie wiem, mogą wykorzystać nas jako ich słabości i... nas zmienić na lepsze, albo gorsze. - zawiesiłam się na moment. - Możliwe, że jak wrócą nie będzie już świata, którego znamy. W tym przypadku nawet nie przydadzą nam się zwolennicy, ani cokolwiek innego. Tego już nie będzie.

Mówiłam to najspokojniej jak tylko potrafiłam, ponieważ nie chciałam narażać dzieci na stres. Choć i tak pewnie już jest im ciężej niż powinno. Sądząc po ich kwaśnych minach i smętnych zachowaniach, nawet czasami, aż rozpaczliwym. Było mi ich żal i to strasznie. Zagryzłam wargi i usiadłam na fotelu. Chyba gorzej być nie może.

P.O.V Draco

Szedłem korytarzem, próbując unikać Cassiopei, która zdawała się być wszędzie. Krok w krok tam gdzie ja, ona i ten jej charakter, który wyjątkowo na mnie działał. I tym razem też tak było.

- Malfoy! - usłyszałem z drugiego końca korytarza i zaczęła szybciej iść w moją stronę. - Co z tobą? - zaśmiała się, wymijając mnie i zagradzając drogę ręką. - Czyżbyś nadal się mnie bał? - spytała szeptając mi do ucha.

- Przestań. - warknąłem, co ona do mnie miała, lub ma, chodzi za mną i prowokuje.

- Ty umiesz mówić? - wybuchła śmiechem, co z nią jest nie tak?!

- Przepuść mnie. - rozkazałem jej, próbując oddzielić jej rękę od ściany, ale jedynak ta cały czas wracała na swoje miejsce.

- Nikt nie mówi mi co mam robić, a szczególnie ty, blondyna. - syknęła.

- Jak mnie nazwałaś? - zmarszczyłem brwi.

- A co cię to obchodzi Blondi.

- Nie igraj z ogniem, sk... Różyczko. - ostrzegłem ją czując, że zaraz zrobię coś głupiego.

- Już się boje. - parsknęła i zaczęła udawać, że się śmieje.

Pokręciłem głową ze zrezygnowania i przerzuciłem ją przez ramię.

Jej włosy lekko gilgotały mnie po plecach.
Kruczowo trzymała krótką spódniczkę, by ta nie odsłoniła jej majtek. Natomiast nogami uderzyła w mój tors. To było trochę słodkie.

- Puszczaj mnie! - pisnęła, jak mała dziewczynka.

- Ani mi się śni. - powiedziałem.

Skierowałem się do jej dormirtorium. Po drodze minąłem Dafne i Pansy, które posyłały mi zdziwione spojrzenia.

Zamknąłem za sobą, a raczej nami, drzwi i położyłem ją na jej łóżku. Udałem się do stołu, by nalać nam coś do picia. Kiedy ktoś rzucił się na moje plecy.

- Ty chory... - urwałem jej zbyt gwałtownym ruchem.

Nie moja wina, że nie potrafię panować nad tym co czuję, kiedy jest obok. W dorosłym życiu mogę ją obserwować, przytulać.. a tutaj niestety. Dlatego z braku jej bliskości choć w małym procencie, po prostu wariuje. A tą chwilę chce zatrzymać na zawsze.

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now