rozdział 17

394 24 2
                                    

- Moja droga! Cieszymy się, że jednak nic się z tobą nie stało! Zmartwiliśmy się wszyscy o ciebie Cassiopeio. Teraz krótki test, który zdecyduje o pańskim wystąpieniu w Turnieju i sobie już idziemy! - mówił, bardzo radośnie i hucznie.
- Dobrze. - odpowiedziałam wyrywając dłoń, którą trząsł chaotycznie z jego stalowego uścisku i rozmasowując.
- To tak. Proszę panienkę o przejście od wejścia do ściany na wprost. - poprosił lekarz.
Wykonałam to bez trudu nie tak jak, gdy próbowałam pójść po swój notatnik.
- Bardzo dobrze, a teraz proszę o pięć przysiadów i podskoków pierw na dwóch nogach potem na jednej. - powiedział polecenie, jak dla mnie dość specyficzny doktor.
Wykonałam zadanie poprawnie, gdy ten poprosił mnie o wyczarowanie patronusa.
Nie wytrzymałam już i zapytałam.
- Przepraszam, pana bardzo, ale co czary mają do mojego stanu fizycznego?  Rozumiem wszelkie poprzednie zadane mi wysiłki, bo mógł pan sprawdzać czy na przykład nie mdleje.
- Stan psychiczny jest ważny. Poza tym czary też mogą się odbić na stanie fizycznym. Jeśli się nie mylę to Druzgotki poraniły twoje ręce, prawda? - odpowiedział dyplomatycznie pracownik służby zdrowia.
- Prawda. - burknęłam.
Wyciągnęłam różdżkę z rękawa i wyczarowałam Feniksa - mojego patronusa.
- Zawsze pani chowa tam różdżkę? - zadał pytanie sprawdzający mnie, które wydało mi się dziwne i w tej chwili nie zamierzałam być miła.
- Raczej to moja sprawa gdzie chowam różdżkę. - zmrużyłam oczy.
- Myślę, że wystarczy tego sprawdzianu. - wtrącił się Dumbledore czując wyraźną nadciągającą kłótnie. - Jaki wynik?
- Pozytywny. - udzielił szybkiej odpowiedzi.
- To był zaszczyt cię znów zobaczyć i spotkać. - powiedział Barty w skowronkach. - Panie Crouch, widzieliśmy się zaledwie dwa tygodnie temu na zadaniu w Turnieju Trój Magicznym. - oświadczyłam zdziwiona jego zachowaniem.
- Oczywiście, ale wtedy nie mieliśmy okazji do pogaduszek, moja droga. - powiedział cały czas się szczerząc.
- Mamy ją teraz? Pan nigdy nie rozmawiał ze mną no chyba, że na jakieś uroczystości w Ministerstwie Magii. - coraz bardziej zaskoczona jego zachowaniem przypomniałam mu.
- Trzeba to zmienić. - odrzekł krótko i wyszedł razem z podejrzanym lekarzem jak i swoim zachowaniem.
- To było lekko przerażające.- skomentowała Hermiona, stojąca teraz obok mnie i przyglądająca się całemu zajściu.
- Lekko. - powtórzyłam razem z Harrym.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie i wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ćwiczysz do kolejnego etapu? - zapytałam Pottera.
- Nawet się nie domyślam co będzie następne. - mruknął.
- Coś czego jeszcze nie było. - odpowiedziałam żartobliwie.
- Bardzo śmieszne. HA HA HA. - dodał komentarz mój przedmówca.
- No, a jak? - powiedziałam z Hermioną.
- Kto ci pomagał w wcześniejszych zadaniach? Na przykład pomysł z miotłą. - spytałam.
- W pierwszym głównie Moody. Potem skrzelo-ziele dał mi Zgredek. Dlaczego pytasz? - odbił piłeczkę.
- Dosyć długo siedziałeś w jeziorze,  przy smoku omal się nie rozbiłeś. Więc pomyślałam o tym, że pomagał ci jakiś żółtodziób. - odrzekłam.
Zegar wybił osiemnastą, a my musieliśmy się rozdzielić do swoich dormirtormi. Odprowadziłam Golden Trio pod obraz Grubej Damy i pobiegłam schodami w dół, by zniknąć w lochach za jedną ze ścian.
Po mimo wczesnej pory w Pokoju Wspólnym świeciło pustkami, gdzie zazwyczaj jest pełno ludzi.
- Gdzie byłaś? - zapytał wiecznie drwiący głos.
Odkąd się obudziłam i usłyszałam jak wyzwał Hermione nie jaką Szlamą. Udałam, że go nie znam i stałam się wobec niego bardzo podejrzliwa. Nigdy nie powinnam utrzymywać z nim kontaktów. Powiedział, że już nigdy nie wyzwie nikogo z moich przyjaciół. Złamał to, to ja złamałam prośbę Greengrass, która powiedziała bym była dla Ślizgona miła i spróbowała zaprzyjaźnić.
- Nie powinno cię to obchodzić, Malfoy. - wysyczałam.
Odwrócił gwałtownie twarz w moją stronę i zerwał z kanapy. Ogień oświetlał jego prawy profil. Miał oczy pełne nienawiści i kpiący i typowy dla niego uśmieszek, który miałam ochotę zetrzeć.
- Przechodzimy do nazwiska? Proszę bardzo, Live. Jak tam pozwolili sierotce brać udział w Turnieju?
Wtedy zrozumiałam, że on nigdy się nie zmieni i dobre czasy są skończone. Chciałam wyjąć różdżkę i dać nauczkę tej paskudnej Fretce. Wtedy mnie olśniło. Przecież jak byliśmy w zgodzie mówił mi o wszystkim, a w niezgodzie jedynie co się dowiem to to co o mnie sądzi jego ciemna strona. Uśmiechnęłam się miło powtarzając sobie w głowie mugolskie powiedzenie;
Pokorne ciele dwie kozy ssie.
- Oj daj spokój na żartach się nie znasz? - przytuliłam się do niego nie szczerze. Zaśmiał się cicho i powiedział.
- Myślałem już, że mówisz to na poważnie.
- Skąd?! Chyba mnie jeszcze nie znasz. - ~i nie poznasz~ - idę do dormirtorium. Dobranoc. - pożegnałam się i pobiegłam szybko powiadomić o swoich planach Harre'go.
Napisałam do niego krótki list i podałam go swojemu Feniksowi. Zaczęłam rozmyślać,  kładąc się na łóżku.
~Może niepotrzebnie osądzałam Moody'ego. Przecież pomaga Potter'owi, ale dlaczego mnie nienawidzi?  Co wnioskuję po jego zachowaniu. Jeszcze przed otrzymaniem pozycji nauczyciela czyli w ubiegłe lato,  normalnie rozmawiał ze mną w Ministerstwie. Bez zbędnych złośliwości. Co do Ministra. On zaskoczył mnie najbardziej, a raczej jego zachowanie. Prowadził ze mną taki dialog jakby był sto lat pod ziemią i teraz dopiero ze mną mógł pogadać i te jego wygłodniałe, wielkie, oczy szaleńca. Gorsze od tego oka Alastora. W zeszłą środę obiecałam sobie, że nie będę rozprawiać o tym no, ale ja inaczej nie mogę. Wracając i ten lekarz z tym dziwnym pytaniem. (Czy pani zawsze tam chowa różdżkę? ) Co to w ogóle było?  Nie rozumiem. Muszę jak na razie odpocząć, bo ponownie będzie mi się śnić coś popapranego. Ale jak tu odpocząć? Po głowie nadal mi biegała myśl o tym, że Voldemort powrócił. W sumie to nic dziwnego, jakby się zastanowić. W końcu na moich własnych oczach po wybijał mi calutką rodzinę. Od małego pragnę, by spotkał go ciężki i marny los. Jedyne co mogę zrobić to go osłabić, tak jak ostatnio. Bez wybrańca za wiele nie wskóram. Od zawsze wiem, że to Harry. Tak wiem jaki Dumbledore. Przecież to po to trzynaście i pół lat temu wybrał się do Doliny Godryka i próbował zabić młodego Pottera, lecz zamiast tego zabił wyłącznie jego rodziców. Na szczęście wybraniec przeżył, w czym miałam swój wkład. Dotarłam tam przed przybyciem Voldemorta. Schowałam i czekałam na odpowiedni moment. Niestety nikt idealny nie jest. Zasnęła i obudził mnie krzyk zabijanej Lily Potter. Serce mnie ścisnęło. To była przyjaciółka i przyjaciel moich rodziców. Inaczej moja ciocia. Zaklęcie odbiło się od niej i ugodziło Lorda Voldemorta, jak głosi plotka, lecz on jeszcze miał siłę, by zamordować Harre'go. Do akcji musiałam wkroczyć ja. Wyszłam do niego i rzuciłam w niego zaklęciem. Zniknął. Poczekałam na kogoś z Zakonu. Przybył Hagrid i zabrał młodego Pottera, a ja teleportowałam się do swojego domku na drzewie. Zażywałam eliksiru postarzającego, by nikt się nie domyślił kim jestem. Rodzina mi kazała, przez co straciłam dzieciństwo. Jeju... Scena ze snem podczas mordu naaaprawdę była śmieszna ale i niebezpieczna, bo przecież ktoś mógł, by mnie znaleźć. Na szczęście Potterowie należeli do Zakonu Feniksa.
Zmęczona rozmyślaniem przebrałam się, umyłam i kręciłam się długo w łóżku chcąc znaleźć wygodną pozycję do snu.
Po dłuższym czasie na moje powieki zmrużył sen.
                                        •••
Hej, rozdział po długiej przerwie tak jak obiecałam. Mam jeszcze dwa w tym drugi końcowy. Więc do poczytania!

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now