rozdział 11 część 2

431 31 3
                                    

Zeszłam po schodach lekko zawstydzona. Nie byłam przyzwyczajona do długich sukienek do ziemi, czułam się nieswojo. Draco czekał na mnie i Dafne razem z Blaisem pod Wielką Salą. Obaj przyglądali się nam z jakimiś dziwnym błyskiem w oku. Jescze bardziej mnie to krępowało i te buty na obcasie! Kompletnie nie byłam do nich przyzwyczajona, bo najczęściej chodziłam w swoich ulubionych czarnych balerinach.
Gdy wreszcie zgramoliłam się ze schodów Malfoy podał mi ramię, a po chwili przy nas pojawiła się McGonagall.
- Grace razem ze swoim partnerem oraz innymi reprezentantami oraz z ich towarzyszami, rozpoczną bal.
Poinformowała nas rychło w czas. Nic o tym nie wiedziałam! Czyli co?! Teraz cała szkoła będzie wiedzieć, że na uroczystość wybrałam się z nim?! Jeszcze pomyślą, że coś nas łączy!
- Nienawidzę życia. - szepnęłam, gdy nauczycielka odeszła.
Czekając na rozpoczęcie balu, rozmawialiśmy z Fleur i od czasu do czasu z Harrym, dopóki nie usłyszeliśmy Dumbledora, który ogłaszał nasze wejście.
Ruszyłam pewnym krokiem zupełnie zapominając kto mi towarzyszy.
P.O.V Rona
Gdy do sali wkroczyli reprezentanci zauważyłem Hermione z Krumem - Srumem. W środku, aż się zagotowałem. Nie dowierzałem, że ona poszła na to marne przyjęcie z nim. Z boku mnie usłyszałem głos mojej towarzyszki.
- Czy to Hermiona Granger? - zapytała, a ja odpowiedziałem z grymasem wymalowanym na twarzy.
- Nie, to nie może być ona.
Po momencie mój wzrok przeniósł się na Grace, która szła z... Nie to kolejna pomyłka. Serio Live?! Malfoy?! Ale z drugiej strony pięknie wyglądała, tak smao jak Hermi.
Zaraz potem na parkiecie wirowała czerwona suknia Cassiopei, różowa kreacja Hermiony oraz krwista szata "Sruma - Kruma" i dwa czarne odzienia Fretki i Harre'go. Do nich dołączył dyrektor wraz z McGonagall, Karkow ze swoją żoną, Ginny z Nevilem i ta ślizgońska przyjaciółka wraz z jak ona na niego mówi? A tak z " Diabłem ". Ja byłem na tyle zazdrosny, że rozsiadłem się przy stoliku, a obok mnie zasiadła moja towarzyszka.
Długo nie musiałem czekać na mojego przyjaciela. Harry zrobił to samo co ja i uporczywie wpatrywał się raz w blond włosą Grace, a raz w orzechowo włosą Hermione z równą zazdrością w oczach.
P.O.V Draco.
Moja przyjaciółka - jeśli mogę ją tak nazywać - tańczyła nienagannie. Każdy ruch wykonowywała jakby była z porcelany i bała by się żeby się nie rozkruszyć. Wyglądała przepięknie i ten lekki uśmiech na jej twarzyczce.
~ O czym ty myślisz Draco? ~ zwróciłem sobie uwagę.
- Idziemy się napić? - zadałem jej pytanie.
- Ymh.
Szliśmy przez parkiet wymijając tańczące na nim pary. Gdy przedostaliśmy się przez "tor przeszkód" zobaczyłem Pottera i Wieprzleja tryskających piorunami z oczu.
Uśmiechnąłem się półgębkiem. Na lałem napoju sobie i Cassiopei.
- Idziemy na zewnątrz? - zapytała nie spuszcając oczu ze "swoich" ulubionych Gryfonów.
Ja nie odpowiadając pociągnęłem ją za rękę w stronę dziedzińca. Ta nie spodziewając się takiego obrotu spraw potknęła się i upadła na mnie, a ja zaskoczony również przewróciłem się. Ona leżała na mnie. Wpatrywałem się w jej szaro błękitne oczy, które lśniły iskierkami od niedalekiego źródła światła. Nie zważałem na ludzi, którzy mogą w tej chwili się na nas patrzeć w tej dwuznacznej sytuacji. Po prostu zachwycałem się tym jak blisko jest teraz mnie osoba, którą się zauroczyłem od czawrtego roku życia, odkąd moi rodzice opowiedzieli mi o dziwczynie w moim wieku. Dziewczynie pięknej, utalentowanej oraz niezależnej, której symbolem jest róża.
Jeszcze parę miesięcy temu nie wiedziałem o tym co do niej czuje, lecz teraz wiem.
Ona równie co ja jak zahipnotyzowana wpatrywała się we mnie badając wzrokiem każdy element mojej twarzy. Ta chwila zaliczała się do tych co mogły trwać wiecznie i tych najpiękniejszych, których w moim życiu jest najmniej. Niestety ona musiała to przerwać chrząknięciem i odwróceniem wzroku. Powoli wstała i ruszyła na zewnątrz pierw patrząc za siebie, gdzie był czerwony ze zazdrości Potter. Ja uczyniłem to samo wybiegając za nią.
P.O.V Cassiopei
Gdy schodziłam z parkietu razem z Draconem. Nie mogłam odwrócić wzroku od znudzonych przyjaciół, którzy widząc mnie ze Smokiem nagle ożyli w złym tego słowa znaczeniu. Mój towarzysz podał mi naczynie z napojem. Ja nie wytrzymując złowrogiego wzroku Gryfonów szybko zaproponowałam wyjście na świeże powietrze. On nie odpowiadając mi pociągnął mnie za rękę zdążyłam tylko odłożyć picie przed upadkiem na równie zaskoczonego Dracona. Przez chwilę miałam ochotę się roześmiać na tą nie fortuną sytuację i wstać ale powstrzymały mnie od tego hipnotyzujące szare tęczówki blondyna. Świat przestał istnieć, a mi się przypomniało dlaczego wcześniej go tak ponirzałam. Odkąd straciłam rodziców bałam się okazywać uczuć, a szczególnie tych pozytywnych. Do chłopaka z lustra, które pokazuje czego naprawdę pragnie tęsknota naszego serca. Przez emocje straciłam wszystko co kochałam: Rodzinę, dom, szczęście. Innym słowem wszystko co dobre. Nie wiem ile tak trwaliśmy ale mam nowe wspomnienie do wyczarowania patronusa. Przypomniałam sobie też, że obserwują mnie dwie pary oczu. Chrząknęłam i szybko ruszyłam w stronę dziedzinca. Za mną rozległ się tupot czyli on pobiegł za mną. Tylko po co?!
- Cassiopeia nic ci nie jest? - zapytał.
A ja zlustrowałam go wzrokiem mówiącym: Serio jesteś taki głupi?
- Bo wiesz upadłaś. - zaczął plątać się we własnych słowach.
- Spokojnie zamartyzowałeś upadek. - powiedziałam chłodno, próbując się uśmiechnąć w miarę możliwości miło.
- Przepraszam, a może odprowadzić cię do dormirtorium? - zadał kolejne pytanie.
- Tak. - odpowiedziałam siląc się, by nie uronić żadnej łzy od wspomnień z rodziną.
Po krótkim czasie stwierdziłam, że mi się nie udało, bo ten patrzył na mnie troskliwie i chwycił za rękę.
                                     •••
Od razu przepraszam za - być może - długą nieobecność. Zapytam też moje monotonne pytanie w zmienionej wersji.
Rozdział jest okej? ☆★

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now