rozdział 4

307 31 6
                                    

Obudziłam się o dziewiątej. Szybko ubrałam  białą sukienkę i tego samego koloru baleriny. Potem szybko zbiegłam na dół, nucąc coś pod nosem. Zatrzymałam się raptownie i cofnęłam w tył, w jednych z drzwi widząc skrzata domowego usiłującego coś przemycić.
- Co to robisz Stworku? - zapytałam podejrzliwie.
Ten podskoczył i spojrzał na mnie.
- Oh, Dzień Dobry. - starał się być uprzejmy.- Panienka Live, ja... ja tylko chowam to co jest moje. - odpowiedział zakłopotany.
- Czyli... Kolia pani Black, należy do ciebie?
Zamlaskał i wypowiedział się.
- Nie chcący musiałem to zwinąć, już... już odkładam.
- Mam nadzieje, że już Cię na tym nie przyłapie. - odpowiedziałam srogo i wyszłam.
Ten skrzat jest co najmniej dziwny. Swojego pana wyzywa, Harre'go wyzywa można nawet powiedzieć, że wszystkich. Tylko oczywiście ma swój wyjątek. Jestem nim ja. Dlaczego on mnie szanuje? Może dlatego, że jestem w Slytherinie, albo dlatego, bo mam większą potęgę od Voldemorta. Nie mam pojęcia, ale jest co najmniej dziwny.
Gdy już miałam przekroczyć ostatni schodek zza rogu wystrzeliła pani Weasley.
- Cassiopeio Live - Grace, spóźniłaś się o dwie godziny na śniadanie! Teraz możesz zrobić sobie je sama, nie mam zamiaru ponownie czekać!  - wykrzykiwała w moją stronę, aż obok mnie stanął Harry. - Oj, Harry chodź zrobiłam co śniadanie. -
~ Ona ma chyba jakieś zaburzenie emocjonalne. ~ stwierdziłam w myślach. - Ach, tak! Zapomniałam, wczoraj przyleciały wasze sowy z Hogwartu. - dodała i podała nasze listy.
W środku była lista podręczników i jeden list, który zainteresowana zaczęłam czytać.
                           Droga panno Live!
Z przyjemnością informuje, że została pani prefektem Slytherinu. W Express Hogwart, proszę się udać do przedziału dla prefektów, gdzie prefekt naczelny  przekaże zasady.
                                      Z poważaniem
                                  Minerva  McGonagall
Przeczytałam i podskoczyłam ze szczęścia. Wyjęłam odznakę i przypięłam ją w odpowiednie miejsce. Z "bananem" na twarzy weszłam do dormirtorium.
- Oj... mamy w swoim otoczeniu trzech prefektów i do tego w tym jedną ślizgonkę. Jest źle, co nie Gregor? - za żartował.
- Bardzo śmieszne, Fred. - zaśmiałam się pod nosem. - No to gratuluję Harry! - krzyknęłam do Pottera.
Ten spojrzał na mnie zdezorientowany, a za sobą usłyszałam śmiech.
- To nie on jest prefektem, ale nasz Ronuś...-zaśmiał się Gregor.
-A... to... em powodzenia Ron! - i przytuliłam go zmieszana, a inni się zaśmiali.
Zrobiłam szybko śniadanie i teleportowałam się na ulicę Pokątną.
Za pięć minut będzie dwunasta, więc usiadłam przy lodziarni. Zamówiłam ulubione lody. Nie zdążyłam do jeść swojej porcji, bo ktoś zasłonił mi oczy.
- Harry? - zapytałam, żeby zrobić mu na złość.
- Oszalałaś?! Jak mogłaś mnie pomylić z nim?! - usłyszałam za sobą drwiący głos, w którego stronę się odwróciłam.
Wstałam i potargałam mu włosy.
- Przecież żartowałam.
- Hej! Układem je z godzinę! - powiedział i zaczął poprawiać sobie fryzurę.
- Oj, jak mi przykro Fretko. - rzekłam z udawanym żalem, gdy on usiadł na przeciwko. - Masz odznakę?! - wypaliłam.
- Że prefekta? Mam ale nie jestem zbytnio z tego zadowolony. Bliznowaty też pewnie ma, co nie? - zapytał zażenowany.
- Tak się składa, że nie.. A Harry ma imię.
- No to wiesz, chyba jednak jestem z tego powodu szczęśliwy. Będę mógł odejmować mu punkty. A właśnie! Pokaż mi jak zobaczyć te wspomnienia. - powiedział już bardziej szczęśliwy.
Wyjął szklaną szkatułkę, na której wesoło tańczyły płomyki. Była bogato zdobiona, a na pokrywce był wydrylowany smok. Gdy ją otworzył zaczęła grać piękna melodyjka, którą znałam od kołyski.
Zaczęłam mu pokazywać, że jak naciśnie na główkę tego rysunku to nad pudełeczkiem pokażą się wspomnienia albo jak będzie chciał to obraz tego co dana osoba - w tym przypadku ja - robi. W ciągu tego czasu wiele osób do nas podchodziło zainteresowanych kryształową skrzynką.
Zaczęliśmy się śmiać wspominając nie które momenty życia albo zatrzymując obraz na nie odpowiednim momencie.
Około osiemnastej godziny wróciłam do Kwatery Głównej. Zjadłam kolację pod czas której zaczęła się nie miła rozmowa.
- Jak tam syn Malfoyów? Mój kuzynek hm...? - zapytał mnie Syriusz z obrzydzeniem, a wszyscy się na mnie spojrzeli.
- Żyje. - lekko burknęłam.
- Nie powinnaś się z nim zadawać. - oświadczył.
- Chyba sama wiem co powinnam, a co nie.-powiedziałam lekko się denerwując. - Skąd wiesz? - spytałam zerkając na Pottera.
- Harry nic mi nie powiedział, bo raczej też nie był o tym poinformowany. Powinnaś lepiej chować swoje dokumenty. Szczególnie tę skrzynkę na twojej szafce. Przydatny przedmiot jak chcesz kogoś podejrzeć co robi w danym momencie, racja? - ciągnął Black.
- Co robiłeś u mnie w pokoju?! I przepraszam bardzo ale Malfoyowie to moi przyjaciele od kołyski. Może są śmierciożercami ale ich syn nie. Sprawy dorosłych to jedno, a moje szkolne to drugie. Pragnę ci również przypomnieć, że Potterowie byli również mi bliscy. - wszystkie szklane rzeczy w zasięgu dziesięciu metrów zaczęły pękać, a te mniejsze już wybuchły co po niektórych kalecząc. - Nie było mnie by tu gdyby jego rodzina mi nie pomogła wystartować. A pomogli mi, bo mieli wyrzuty sumienia. Nie sądzę, że uważasz ich za złych bo są w Slytherinie tak jak ja. - kontynuowałam przez zaciśnięte zęby.
Potem wstałam ubrałam swój czarny płaszcz, ponieważ padało. Zarzuciłam kaptur na głowę i wyszłam z kwatery. Szłam zapadaną ulicą. Latarnie niebezpieczne migotały od mojej złości, a ja żeby się uspokoić patrzyłam na drogę gdzie rozbijałay się krople deszczu.
P.O.V Harre'go
- Tym razem przesadziłeś, Syriuszu! - krzyknęła pani Molly i zaczęła razem z Tonks sprzątać, a Remus poszedł szukać Cassiopei.
Nigdy nie widziałem jej w takiej akcji. Szyby popękały tak samo jak szklanki czy kieliszki. Każdy był przerażony albo zdziwiony, jedynie bliźniaki się śmiały.
Po paru nastu minutach przyszedł zdyszany Lupin. I cały przygnębiony powiedział.
- Nigdzie jej nie ma ale musi być niedaleko, bo latarnie migoczą. Mugole mogą wykazać się zainteresowaniem w tej sprawie. To nie było mądre posunięcie z twojej strony Syriusz. To było do przewidzenia, że tak zareaguje. Każdy z nad wie o jej lojalności wobec przyjaciół. - wypuścił powietrze i dodał. - Idę wysłać sowę do Dumbledora.
Remus poszedł na górę, a Syriusz zaczął  mamrotać pod nosem.
- To oczywiste, że poszła do Malfoyów. Taka ślizgonka jak ona, przecież nie będzie obracać się w towarzystwie Gryfonów. Tym bardziej mieszańców i osób nie takiej krwi jak ona. Zadufana w sobie smarkula. Niby oni jej pomogli. Chyba zwłaszcza ten ich syn. - prychnął pod nosem.
- Syriusz! Uspokój się! To dziecko nie obrażaj jej! - krzyczała pani Weasley wymachując niebezpieczne mokrą ścierką.
- Ale chyba nikt już jej nie uważa za dziecko. - burknął, w tym samym czasie co Lupin z szedł na dół.
- Dumbledor napisał, że jak najszybciej spróbuje się dowiedzieć gdzie jest. W tym czasie trzeba poszukać ją u niej w domu. Jeśli tam jej nie ma to...
- Jest u Malfoyów. Pisze, że jutro przychodzi tutaj po wszystkie swoje rzeczy i będzie przychodzić tutaj tylko na zebrania. Dodała jeszcze, że Lucjusz był w ministerstwie razem z Narcyzą i się nią zainteresowali. W tym wyniku jest właśnie u nich. -przerwałem mojemu byłemu profesorowi, czytając list, który nie dawno dotarł.
Nastała cisza, a potem Syriusz cały czas na nią narzekał.
P.O.V Cassiopei
Nie wiedziałam gdzie się udać, więc teleportowałam się do ministerstwa. Cały czas w moich żyłach się gotowałam ze złości. Z czasem w moich oczach zebrały się i łzy. Usiadłam na fontannie i cały czas gorączkowo myślałam nad miejscem mojego pobytu.  Do siebie iść nie mogę, bo skrzaty nie dadzą mi spokoju. Tam nie wrócę szczególnie po tym co usłyszałam czytając w jego myślach. Jak on może tak o mnie myśleć?! Schowałam głowę w kolana. Po kilku minutach na moim ramieniu spoczęła czyjaś dłoń. Nie chętnie podniosłam wzrok na tą osobę, którą okazała się Narcyza wraz z mężem u boku.
- Cassiopeia? Co ty tu robisz i to jeszcze w takim stanie? - zapytała zmartwiona.
- Pokłóciłam się z kimś, a w takim stanie nie chcę wracać do domu, bo skrzaty nie dadzą mi żyć. - odpowiedziałam krztusząc się łzami.
- Chodź moja droga. - podała mi rękę z sygnetem rodu Malfoyów, którą chętnie ujęłam.
Teleportowała nas do Manor Malfoy. Tam Lucjusz poklepał mnie pocieszająco w plecy i zawołał Dracona. Ja w tym czasie zdążyłam zdjąć swój płaszcz i buty. Po jakimś czasie na dole pojawił się mój przyjaciel.
- Cassiopeia? Co ty tutaj robisz? - zapytał uradowany.
Zaraz potem mina mu zrzedła jak zobaczył że jestem zapłakana. Przytulił mnie mocno, a ja odwzajemniłam uścisk.
- Będzie u nas do końca wakacji. Grace nie będzie ci przeszkadzać obecność Draco w jednym pokoju prawda? Jeśli będziesz chciała to skrzaty przyniosą ci jakiś materac. - oświadczył Lucjusz.
- Chodź Cass.
Draco złapał mnie za rękę i poprowadził do swojego pokoju. Wszystko było szarobure ale bardzo mi przypadło do gustu. U niego nad dwuosobowym łóżkiem był herb Slytherinu. Nareszcie wiem dlaczego narzeka na materace w Hogwarcie. Była wielka szafa. Posiadł ogromny balkon i osobną luksusową łazienkę.
- Podoba się? - zapytał przy moim uchu trzymając ręce na mojej tali.
- Yhm. Ale jak będziemy spać? - zapytałam patrząc już na jego twarz.
- Myślę, że jakoś się pomieścimy. - stwierdził. - A teraz bardzo panienkę Live przepraszam ale pójdę się umyć.
Draco już siedział w łazience z długie trzydzieści minut, a ja napisałam list do Harre'go. Za oknem zaczęła szaleć burza, której się bałam równie mocno co wilkołaków. Nie wytrzymałam i zapukałam do drzwi od toalety.
- Draco żyjesz tam?
On otworzył drzwi ze swoim firmowym uśmieszkiem i ręcznikiem obowiązanym na biodrach i powiedział.
- No już przecież wyszedłem.
Pociągnął mnie do łazienki, a sam wyszedł. W środku była wielka wanna przy której były różne płyny do kąpieli. Ponieważ, że była burza podmyłam się tylko, a jak już wytarłam się ręcznikiem przypomniało mi się coś. A niniejszym to, że nie mam piżamy. Więc rozejrzałam się po pomieszczeniu, aż mój wzrok zatrzymał się na czarnej koszuli Draco, którą na pewno ma założyć jutro. Założyłam ją i okazała się być jeszcze trochę za krótka ale co tam muszę po prostu stąd wyjść w ubraniu po różdżkę i zwyczajnie sie przebiorę. Ważne, że zakrywa to co powinna. Założyłam tylko jeszcze dół swojej bielizny i nieśmiało wyszłam do Draco. On się zaśmiał pod nosem i schował różową twarz w poduszki,  a ja swoją za kotarą włosów. Podeszłam szybko do szafki nocnej. Chwyciłam za różdżkę i zmieniłam swój dolny strój na czarne getry. Koszule zostawiłam na sobie.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że ta skubana Fretka to zaplanowała, ale gdy miałam się już za śmiać za oknem rozległ się grzmot. Pisnęłam jak mała dziewczynka w poduszkę, która była przesiąknięta jego zapachem, który chyba polubiłam. Draco chyba nie zauważył mojej reakcji i zgasił światło machnięciem różdżki. Odwrócił się do mnie plecami, a ja nie dość, że wystraszona to skrępowana leżałam sztywno na baczność. Kolejny grzmot spowodował to, że puknęłam go w plecy z prośbą, w którą sama nie wierzyłam, że zadam.
- Draco...? - szepnęłam mu do ucha, a on zamruczał, więc kontynuowałam będąc pewna że mnie słucha. - Mogę... się em... przytulić? Trochę boje się burzy.
A on jak na zawołanie raptownie się obrócił w moją stronę i przygwoździł mnie do siebie. Byłam trochę zdziwiona jego zachowaniem, ale w końcu oddałam uścisk i zasnęłam.
                                       °°°
Miłych snów ☆★

Cassiopeia Live - Because Life Never Diesحيث تعيش القصص. اكتشف الآن