rozdział 7

165 28 1
                                    

- Witamy w Ministerstwie Magii. - czerwona budka zaczęła opuszczać się w dół.
Dotarłam do windy bez żadnego problemu. Dla nich liczyła się tylko czystość krwi, nic więcej.  Nawet nie sprawdzali mojej tożsamości.
Już miałam wciskać guzik windy, gdy ta otworzyła się gwałtownie i wybiegli z niej Harry, Hermiona oraz dwójka pracowników tego miejsca. Odsunęłam się na bok. Nieznajomy facet zmienił się w Rona. I wszystko jasne, za nimi gnał nie byle jaki Śmierciożerca. Trudno trzeba grać.
- HARRY POTTER! ŁAPAĆ GO! - krzyknęło paru ludzi, a ja za nimi. - Taak, za nim...!
Wsiadłam do windy, nerwowo stukałam nogą. Co jeśli ich złapali? Nie, nie możliwe.
Przecież wtedy on, by świętował, wszystkie szalamy zabił, a mnie chciał omamić, bym wstąpiła do jego łask. Wyszłam na korytarz.
- Oj, przepraszam. - powiedziałam gdy na kogoś wpadłam.
Ktoś pomógł mi wstać, a ja jakby nigdy poszłam dalej nawet nie patrzyłam na tą osobę. Weszłam do sali gdzie pracowałam.
- Ty! - to chyba do mnie. - Masz posprzątać, obejrzeć dokumenty i przyleźć do mnie.
- Sprzątanie nie należy do moich obowiązków, więc nie zrobię tego. Do widzenia. - mężczyzna ścisnął mi ramię.
- Zrobisz to albo od razu przyszykuje ci cele w Azkabanie.
- Dosyć. - wyjęłam rękę i przycisnęłam różdżkę do gardła.
Nie pomyślałam, że wtedy moje włosy będą miały właściwy kolor. Próbował wezwać posiłki. Jego ręka sunęła ku czarnemu znaku.
- Niech pan posłucha, panie Śmierciożerco. Mam dosyć tej sytuacji jak naciśniesz to czarne coś to obiecuje, że ja załatwię ciebie, jak i innych twoich kolesi.
- Jesteś sama, nic nie zrobisz. - zakpił.
- Ach, tak?
Moment później wisiał na krześle przez okno. Rozrzuciłam dokumenty, szyby zostały po rozbijane, a ja poszłam dalej. Podpalałam biurka i takie inne. Jednym razem zrobiłam niezłą rozrubę.  Próbowano mnie zatrzymać i to nie raz. Cały czas się śmiałam, dla mnie to zabawa. Robić na złość tym Śmierciojadą to moja pasja.
Wyszłam na zewnątrz, niektórzy za mną podąrzyli, ale co ciekawsze spotkałam tam parę moich "ulubionych" postaci. Voldemort, Bellatriks, Malfoye, Snape oraz Greyback ze spółką.
Spojrzałam na nich kpiąco. Machnęłam różdżką do góry, a ministerstwo zapłonęło niebieskim ogniem. (Nieszkodliwym dla moich ludzi). Chciałam odejść, ale...
- Łapać ją. - usłyszałam za sobą wyniosły, zimny głos.
Obróciłam się na pięcie w ich stronę. Zrobiłam ruch rękom, a szajka mniej ważnych, którzy biegli w moją stronę obróciła się w proch. Kto ze mną zaczyna kończy marne. Święte słowa ojczulku.
- Coś jeszcze w zanadrzu Voldziu? - za szydziłam z beznosej twarzy.
Deportowałam się do siebie szczęśliwa jak małe dziecko. Weszłam do środka podrzucając klucze, gdy znalazłam się w salonie, zauważyłam koperte. Trochę to dziwne, niebezpieczne dla tego co mi to wysłał.
                             Cassiopeio!
Potrzebuje twojej pomocy, znajdź nas jak najszybciej ONI nas ścigają. Nie man pojęcia co zrobić. Zawsze mi pomagałaś, bardzo ci dziękuję przyjaciół...
- Porzygam się od tej słodyczy. Napewno tego nie napisał Potter. To nie jego pismo. - przyglądałam się uważnie listowi.
Aż usłyszałam pukanie, a raczej głośne dobijanie się do drzwi. Uzbrojona poszłam w kierunku hałasu. Otworzyłam gwałtownie czarne drzwi, a osoba za nimi od razu w biegła do środka. Przepraszam. W biegli.
- Harry? Ron, Hermiona?
                                      °°°
Przepraszam za długą nieobecność (oraz długość rozdziału), ale rozdziały będą teraz krótsze, albo pojawiać się będą rzadziej niż zwykle, aż do końca roku szkolnego.

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz