rozdział 10

177 25 1
                                    

P.O.V Draco
Jak...? Ona mogła... Ja coś do niej, a ona tak? Najgorsze jest to, że ona wie o wszystkim. Mogłem... Nic, nic nie mogłem. Z nią się nie da wygrać. Byłem głupi! Jak mogłem jej zaufać!  Kopnąłem w Szafkę Życzeń. Po kilkunastu minutach zszedłem do lochów. Gdzie była ona. Miała zaczerwienione oczy oraz nos. Wygląda jakby nie spała i cały czas płakała. Byłem na tyle blisko, że usłyszałem skrawek rozmowy pomiędzy nią, a Dafne.
- Wyglądasz okropnie co się dzieje, Live?
- Mówię ci,  że to zwykła alergia. - warknęła.
Moje spojrzenie skrzyżowało się z jej i stało się coś co najprawdopodobniej nie miało się zdarzyć. Napłynęła mnie fala wspomnień, nie moich wspomnień.
Mała blondynka biegnie nawołując.
- Mamo, mamo! Patrz co potrafię. - wyczarowała cielistego patronusa.
- Brawo, Cassiopeiko! - pochwaliła ją kobieta, łudząco podobna do... to jest... Live?
Potem wszystko znikło, a pojawiło się kolejne.
Tym razem wyglądała na starszą. Wiedziałem, że to ona, ale miała czarne włosy.
- Mamo, naprawdę muszę się ukrywać? Łatwiej nam by było... - wyrwała się z szczelnego uścislu rudo włosej.
- Dobrze wiesz, że jesteśmy w niebezpieczeństwie. To, że zabieramy cię na Pokątną jest wielkim cudem. Tam się roi od... nieciekawych ludzi.
Wspomnienie ponownie się zmieniło.
- Jak tam ma się Draco, ciociu? - zapytała mała Grace klęcząc przy mojej matce.
- Bardzo dobrze, myślę, że niedługo się z nim spotkasz.
Wpomnienie się rozpłynęło, a pojawiło kolejne.
- Ja mu nie ufam! On nam nie ufa! Dlaczego nie chcesz mnie słuchać?! Rozumiesz, matko? On nam życzy śmierci. - krzyczała mała blondynka.
- CASSIOPEIA ILE RAZY MAM CI POWTARZAĆ?! ALBUS DUMBLEDOR JEST NASZYM PRZYJACIELEM ON NAM POMAGA!  JAK TY SIĘ MU ODWDZIĘCZASZ?! MARSZ DO POKOJU! 
Gdy miało ukazać się następne, poczułem na kołnierzyku swojej koszuli czyjeś zaciskające się pięści, które pchnęły mnie na ścianę.
- WYŁAŹ Z MOJEGO UMYSŁU! JAK ŚMIESZ?! - to była Live.
- Ja nie...
- NIE OBCHODZI MNIE TO! JESZCZE RAZ, A SIĘ TOBĄ PORZĄDNIE ZAJMĘ!
Puściła mnie i pobiegła jak najdalej od miejsca zdarzenia.
P.O.V Cassiopei
Jak on to zrobił?! Nikt, nawet moi stwórcy nie mogli włamać się do mojego umysłu! A on czytał ze mnie jak z otwartej księgi! Nie... to.... To wszystko to tylko jeden wielki koszmar. Nie idę na lekcje powiem, że się źle czułam.
Cała rozdygotana poszłam przejść się korytarzami.
*Obiad w wielkiej sali*
P.O.V Harre'go
Ja, Ron i Hermiona właśnie jedliśmy posiłek, ja w tym samym czasie czytałem podręcznik Księcia Półkrwi. 
Przewróciłem kartli na zaznaczoną stronę.
                Sectumsempra - Na wrogów.
- Harry, patrz Katie Bell wróciła ze szpitala.
Odwróciłem się w tempie natychmiastowym. Podniosłem się raptownie z siedzenia i ruszyłem w jej stronę.
- Katie! - zawołałem za nią.
- Wiem o co chcesz zapytać, Harry. Każdy mnie o to pyta, ale ja naprawdę nie pamiętam. - tłumaczyła się swoim łagodnym głosem.
Nagle zatrzymała swój wzrok na punkcie za mną. Odwróciłem się, a moim oczam ukazał się Malfoy. No jasne. Podziękowałem Bell i ruszyłem za nim.
Doszliśmy do łazienki chłopaków. Rozmawiał z Jęczącą Martą, a w lustrze zobaczyłem, że płacze. Dracon Malfoy płacze... Niesamowity widok. Zrobiło mi się go trochę żal. Ruszyło mnie sumienie. Jak chciałem się odezwać on dojrzał mnie w lustrze. Rzucił we mnie zaklęciem, którego ledwo uniknąłem. Walczyliśmy, aż do głowy wpadła mi pewna formuła.
- Sectumsempra/Crucio! - krzyknęliśmy w jednym momencie, akurat wtedy kiedy jakaś osoba stanęło pomiędzy nami, krzycząc głośno; NIE.
Oba promienie trafiły w tą postać, która teraz upadła na podłogę. Widocznie cierpiąc. Z poniektórych miejsc leciała jej krew w dodatku wiła się z bólu, ale nie krzyczała. Oczy miała zamknięte, a głowę zranioną. Straciła przytomność, bądź umarła. Podszedłem bliżej. Widok był przerażający. Na podłodze było pełno wody, która zrobiła się czerwona od krwi, tak samo jak jasne włosy koloru blond. Na policzkach spływała jej krew, szata w czerwonych, wręcz bordowych plamach. Jeszcze to, że trzęsła się z bólu i te, jak się okazało,  lekko przymknięte szaro błękitne, teraz lekko granatowe oczy i coraz bledsza cera. Nad nią płakał Malfoy. Krzyczał coś do mnie nic nie słyszałem, bo właśnie do mnie dotarło, teraz gdy do pomieszczenia wbiegnął Snape odsuwając zapłakanego, ubrudzonego, szkarłatną cieczą Malfoya, ta osoba to Live. Co ja narobiłem. W oczach zebrały mi się łzy, upadłem na kolana. Malfoy próbował do niej mówić.
- Wszytko będzie dobrze, słyszysz? - wręcz błagalnie.
Trzymał, nie, ściskał jej rękę. Snape zaczął goić jej rany, ale okazało się, że są zbyt duże. Przybiegło jeszcze paru nauczycieli. Profesor McGonagall próbowała mnie odciągnąć, a Malfoya próbowała oderwać od niej profesor Sprout. Pielęgniarka pomagała razem z dyrektorem zagoić jej rany, a w drzwiach pojawiło się coraz więcej osób. Na zmianę z nieznawidzonym blondynem mówiliśmy.
- Nie - próbowaliśmy się wyrwać. - Ona nie może,  ona napewno nie umarła. - szlochaliśmy, nauczycielom też kapało z oczu jak i innym uczniom.
~ ONA MUSI ŻYĆ!
                                      °°°

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now