rozdział 3

138 24 1
                                    

Byłam w ogromnej bibliotece, w której trzeba uważać na głowy. Ponieważ w każdej chwili jakaś książka, która żyje własnym życiem może uderzyć cię w czaszkę. Wybiegłam z niej z jedną z jej skarbów.

- Dafne już wiem! Pansy przestań już poprawiać ten makijaż. - mówiłam szybko idąc po schodach.

W ręku trzymałam wielką księgę. Oprawiona w brązową skórę ze złotym napisem, który mienił się pod światłem.

- Co wymyśliłaś? - mruknęła Zabini, pochylając się nad Prorokiem Codziennym.

- Eliksir odmładzający! - stanęłam za nią podmieniając jej gazetę na książkę.

- I co w związku z tym? - zapytała Pansy odrywając się od swojego lusterka.

- Posłuchajcie. - zaczęłam, przeskakując oparcie kanapy, aby następnie na niej usiąść. - Jako mała ja dostanę się pod przykrywką do Hogwartu na... powiedzmy piąty lub szósty rok. Potter nigdy nie wpadnie na pomysł, żeby mnie tam szukać!
Łapiecie? - przestałam gestykulować rękami i zastygłam w miejscu z rozbieganym wzrokiem.

Z spoglądałam raz na Dafne, raz na Brunetke.

- Nie za bardzo. - powiedziały w tym samym czasie.

- Ugh, zostanę uczennicą, tak? - one kiwnęły głową na znak, że rozumieją. - Nikt nie będziedzie podejrzewać piętnastolatki, że mogłaby być mną. To chyba dobre rozwiązanie, jak myślicie? - spytałam i sięgnęłam księgę.

- A po co ci ten Eliksir? - zadała pytanie Parkinson, która wróciła do poprzedniego zajęcia.

Spojrzałam na nią z politowaniem.

- Byś mogła trochę pomyśleć. Dzięki niemu Cassiopeia będzie wyglądać na nastolatke. - powiedziała Dafne.

Pansy zlustrowała mnie wzrokiem.

- Jej nie potrzeba tego wywaru, bo może dwie krople, bo jak weźmie łyk to stanie się niemowlakiem. - zaczęła malować paznokcie. - Poza tym... Myślisz, że Cię nie rozpoznają?

- Błagam. Oni? W życiu! Ledwo wy mnie kojarzycie, a co dopiero oni.

Wstałam i poszłam do drzwi, w które ktoś pukał.

- Blaise, Erick! O... Bella, Nick i nasz maluszek, Tom. - wzięłam dwulatka na ręce, a pozostała dwójka dzieci przytuliła się do mnie. - Jak tam było w mugolskim kinie?

- Daj spokój... Mieliśmy problem z transportem, potem był kłopot z płaceniem przy kasie. A Zabini w kinie wyskoczył z fotela i chciał rzucić Aqamenti na ekran, kiedy z niego "buchnął ogień". Mugole patrzyli na nas jakbyśmy byli z Marsa.

Zaśmiałam się, jak brałam na ręce blond włosą dziesięciolatke.

- Jak ty możesz ją dźwigać, tym bardziej z tym małym urwisem? - dziwił się ciemnoskóry. - Ja ledwo daje radę, z tą małą jasnowłosą pięknością. - wskazał na mini Dafne.

Wywróciłam oczami i postawiłam dzieci na podłogę. W tym czasie Brunet podszedł do kanapy i zabrał lusterko swojej dziewczynie. Następnie rzucił je do mnie.

Pansy spojrzała na mnie gniewnie, a ja zawahałam się, a następnie rzuciłam przedmiot do Blaise, tamten do swojej żony, która zaczęła uciekać przed przyjaciółką.
Dzieci siedziały i dopingowały swoje matki.
Brunetka rzuciła się biegiem za blondynką. Wszytsko wyglądało komicznie, a szczególnie finał, w którym Dafne leżała przyciśnięta do podłogi, a Pansy siedziała na niej z nogą na nodze. Robiąc ostanie poprawki.

Z kuchni przywołałam szklanki i napój dla nas wszytskich. Następnie usiadłam i zaczęłam obserwować swoje dwie wariatki.

Od śmiechu po policzkach zleciały mi łzy oraz trzymałam się za brzuch. Kiedy je ocierałam, podszedł do mnie mulat ze zdziwioną miną i rękami na policzkach.

- Nie wierzę... Czy to jest malutka zmarszczka? - wskazał miejsce przy kancie mojego oka. - Ah... Nie! To tylko twój włos. - pociągnął za niego, tym sposobem go wyrywając.

- Musiałeś? - zapytałam podczas kolejnego napadu śmiechu.

- Tak...  - a jego twarz zaczęła się zmieniać. - Spokojnie dobrze go wykorzystam.

Powoli robił się blady, a długie, srebrne włosy zaczęły wyrastać mu z głowy. Spojrzałam na dzieciaki i Ericka, którzy zamieniali się w Śmierciożerców.

Bella, Nick i Tom, zaczęli rosnąć w masywne sylwetki mężczyzn. Fawley wyłysiał i stał się nieco niższy od tego prawdziwego.

Wyjęłam z włosów swoją różdżkę i odepchnęłam osobę przede mną na podłogę. Moja reakcja była zapóźna, ponieważ ktoś podszedł do mnie od tyłu i przyłożył coś do nosa.

Obraz przed moimi oczami rozmazał się. Osunęłam się na oparcie kanapy, a powieki ograniczyły mi widoczność.

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now