rozdział 18

127 20 1
                                    

P.O.V Cassiopei

Otworzyłam oczy, miałam okropny ból głowy, a wydarzenia, które niedawno miały miejsce, wróciły.
                           
- Od dzisiaj zostajesz pozbawiona wszelkich magicznych mocy oraz różdżki. - powiedział Harry Potter.

- Pozbawiaj mnie czego tylko chcesz. Nie uda ci się to co planujesz, wręcz przeciwnie. Tym sposobem tylko sobie wszystko utrudniasz. - wstałam z krzesła, a on się cofnął. - Trzeba było pilnować swojego syna.

- Co twojemu Dracusiowi też nie pomożesz w znalezieniu swojego potomka? - poczułam gule w gardle oraz uścisk w żołądku. - Co nadal cię boli informacja o jego ślubie,  o jego dziecku? Jak się wtedy czułaś? Wtedy, kiedy nie otrzymałaś trzech zaproszeń; jednego na ślub, drugiego na chrzciny, trzeciego na Boże Narodzenie, Hm?  Na jej pogrzeb pewnie się ucieszyłaś, jakby ich syn zmarł też byś była szczęśliwa. Mam rację? - zaczął wywód.

- Im starszy, tym bardziej wtrącasz się w nie to co ciebie dotyczy. Myśl sobie co chcesz ja ci powiem tylko jedno;  Odzep się ode mnie i nigdy nie wracaj.

- Egoistka, myślisz tylko o sobie nawet on tak twierdzi. - wyciągnął różdżkę w moją stronę i wypowiedział zaklęcie.

Opadłam na podłogę, czułam jakby ktoś wysysał ze mnie energie, w dodatku to uczucie bycia rozrywanym. Straciłam przytomność.

Potem czułam jak ktoś mną trzęsie i wlewa coś do ust. Zakrztusiłam się, a na moich rękach pojawiła się krew, która pochodziła z moich ust.

Ktoś kto wtedy był przy mnie okropnie spanikował i za pomocą teleportacji, gdzieś nas przeniósł.

Poruszyłam obolałą ręką, a łóżko obok z ogromną siłą odsunęła się pod ścianę. Potter nie wie co narobił. Wstałam na nogi, a lampy w pomieszczeniu zaczęły zapalać się i gasnąć.

Jest źle, nawet bardzo. Teraz muszę od nowa uczyć się nad wszystkim panować. Na korytarzu zauważyłam zdziwioną pielęgniarkę.

- Przekaż Uzdrowicielom, że się wypisuje! - krzyknęłam do niej zarzucając koszulę na biały podkoszulek.

Odgarnęłam włosy i nie chcący zmieniłam się w małą mnie. Miałam zamiar to cofnąć, ale postanowiłam tak zostać, żeby łatwiej było mi wyślizgnąć się z kliniki bez większych problemów.

Wyszłam z sali, następnie przemykajac obok recepcji, odnalazłam wyjście z budynku. Szybkim krokiem przeszłam przez nie i znalazłam się na ruchliwej ulicy New Yorku. Teleportowałam się do mnie, a raczej taki miałam zamiar.

Wylądowałam w samym środku Lasu Widm. Nie panuje nad mocą, jestem rozmiaru i wyglądu małej dziewczynki i jakby tego było mało nie potrafię się aportować, gdzie potrzeba! Czyli pozostaje mi iść pieszo, albo... przywołać miotłę. Dobra, przynajmniej spróbuję.

Chciałam wyjąć różdżkę z włosów, ale przypomniałam sobie, że ma ją Potter. Hm... to co trzeba ręką? Raz machnęłam palcami jakbym chciała komuś przekazać, że ma podejść bliżej.

Po kilku długich minutach siedzenia pod drzewem, pojawił się oczekiwany środek transportu.

- Już myślałam, że to będzie kolejna skucha. O mój Merlinie, mój głos! Jeszcze w szpitalu był normalny! - krzyczałam piskliwym głosem, małej dziewczynki.

Znowu zrobiłam coś nie tak?! Tylko co?
Oł... Spojrzałam na wodę obok, a potem na swoje dłonie, żebym tylko nie zamieniła miotły w drzazgę.

Odepchnęłam się od ziemi i wzbiłam w powietrze, z daleka był widok na mój dom, w którym były zielone błyski? Co do diabła tam się dzieje.

P.O.V Harry'ego

Po tym jak to powiedziała, przez drzwi wpadł jakiś mężczyzna. Podbiegł do niej i zaczął coś nerwowo mówić ściszonym głosem.

- ... wyszła... siłach. - t e słowa  jako jedyne, powiedział głośniej.

- JAK MOGLIŚCIE DO TEGO DOPUŚCIĆ?! - ryknęła.

- No jakoś tak wyszło... Spuściliśmy ją z oczu na około pięć minut. - tłumaczył się.

- To teraz ją znajdź... - powiedziała specyficznym głosem swojej matki.

Tamten skinął głową i tak szybko jak tutaj się pojawił, tak szybko zniknął z pola widzenia.

- Sprowadzić ich na dół. -  Riddle machnęła ręka na osoby za nami.

Ci jak zaczarowani szarpneli nas z podłogi i po kolei zaczęli nas wyprowadzać. Ona sama poszła za nami. Musiałem przyzwyczaić oczy do jasnego wnętrza, gdy jeden z nich sprowadzał mnie do salonu.

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now