rozdział 10

169 29 2
                                    

P.O.V Harre'go
Pawie chodziły po murach mrocznej posiadłości. Prowadzono mnie, Hermione oraz Rona do Malfoy Manor. Im bliżej drzwi wejściowych tym bardziej rodzi mi się poczucie, że to koniec. W tej sytuacji taka Live jest potrzebna.
Przeszliśmy korytarzem, który prowadził do czarnego salonu. Z daleka było już słychać kłótnie prowadzoną z Bellatrix.
-Wy durnie! Złapaliście Pottera i go tu przyprowadzacie?! Czarny Pan byłby dumny, ale czy pomyśleliście o tym, że tutaj może wtargnąć nie proszony gość?! - krzyczała Lestrang.
- Niby kto? - rzucił luźno Greyback.
-CASSIOPEIA LIVE?! Pojmijcie... Najprawdopodobniej mamy tutaj kogoś, którego musi chronić. Jeśli musi chronić to tu przyjdzie i w najgorszym przypadku po zabija.
Przekraczając próg pokoju, zauważyłem dwójkę postaci. Lucjusza i Narcyze Malfoyów. Tyle, żeby nie było Dracona.
- Co się stało z jego twarzą? - zadała pytanie blondynka.
- Zastaliśmy go w takim stanie.
- Zaklęcie. To pewnie twoja sprawka. - czarno włosa wskazała palcem Hermione.
Odwróciła głowę w moją stronę i obdarzyła ciekawskim spojrzeniem. - A ci to kto?
- Zawołam Draco, przyjechał na ferie. Oni wyglądają na uczniów, więc możliwe, że ich rozpozna.
Gdy Narcyza poszła na górę po syna, jej mąż rozpoznał Rona i Hermione.
- Przecież oni zawsze razem trzymali, to jest on.
-Potrzebujemy dowodów, bo inaczej nasz pan nas ukatrupi.
Zszedł Draco. Wiedziałem, że odrazu mnie poznał, ponieważ zacisnął prawą dłoń. Podszedł do mnie już wcześniej poinformowany co ma zrobić. Uklęknął i stwierdził, że nie jest pewien. Skłamał.
Potem Bellatrix wpadła w szał widząc miecz Godryka Gryffindora. Kazała nas wyprowadzić  do lochów. Natomiast Hermione zostawiła na górze.
P.O.V Cassiopei
Przypatrywałam się wszystkiemu siedząc na barierce, na pierwszym piętrze. Czekałam na moment jak, albo się zorientują, że siedzę tu od początku, bądź wtedy gdy Harry będzie przegrany. Teraz muszę pamiętać o pozbyciu się emocji.
- DLACZEGO NIC NIE CZUJESZ?! - ryknęła wściekła Śmierciożerczyni.
- Nie wiem. - sapnęła Granger.
-KŁAMIESZ! - kopnęła ją czego też nie powinna czuć.
Obserwowałam akcję znudzonym wzrokiem zaciskając dłoń, żeby nie krzyknąć. Zauważyłam, że graweruje jej coś na ręce, co po chwili znikło i pojawiło się na mojej.
W tym momencie z dołu wyskoczył Weasley, a za nim Potter. Odebrali im różdżki, a moja głowa wzniosła alarm. W dodatku musiałam powstrzymywać się od spojrzenia na Draco.
- Harry Potter odzyskał swoją buźkę. Wezwij go Lucjuszu.
Czas interweniować. Wyjęłam różdżkę i sprawiłam, że wujo Malfoy od siebie dostał w twarz.
- To chyba nierówne szanse, jeśli wy macie różdżki, a oni nie. Boicie się ich? Przecież to tylko "młodzież"... - zakpiłam.
- Łapać ją! - krzyknęła.
Zeskoczyłam  na dół przez co dwójka na górze oszołomiła się nawzajem. Upuszczając różdżki, które po chwili złapałam i rzuciłam w stronę dwóch Gryfonów.
Zaraz potem poczułam jak ktoś ciągnie mnie na górę akurat wtedy co tamci zaczęli nie zwracać na mnie uwagi. Poczułam jak nogi mi się ugieły gdy w moje usta wpiła się moja Fretka.
-Próbuję Cię chronić, a ty wszystko psujesz.-stwierdziłam gdy zaczął mnie przytulać. -Wracaj tam, bo coś zaczną podejrzewać.
- Pod  jednym warunkiem. Obiecasz, że się jeszcze spotkamy.
Deportując się powiedziałam.
- Oczywiście. Na wojnie. - te słowa samowolnie wypłynęły mi z ust, choć wcale nie chciałam ich wypowiadać.
                                      ▫▪▫
Przepraszam za długą nieobecność (i krotki rozdział), ale mój telefon się popsuł i nie miałam jak pisać, więc musiałam czekać na nowy i wreszcie się do czekałam.

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesWhere stories live. Discover now