rozdział 19

438 26 1
                                    

                                     •••
Uwaga!!!  W pewnym momencie będę zmieniała perspektywę z Harre'go na Cassiopeie-Grace po trzech kropkach wyglądających tak;°°°
                                    •••

- Czas rozpocząć Trzecie zadanie Turnieju Trój Magicznego! - krzyknął Dumbledor. - Najpierw do labiryntu wejdzie Cassiopeia Live - Grace! - rozległy się gwiazdy i oklaski.- Zaraz po niej Harry Potter! - trochę mniejsze oklaski. - Następnie Wiktor Krum! - rozległ się gwar. - A na końcu Fleur Delacur! - najcichsze oklaski.
Rozległa się muzyka, a  McGonagall podeszła do mnie i reszty reprezentantów i odezwała się.
- W środku nie będzie wodnych stworzeń ani tym bardziej smoków. Będą tam różne przeszkody, które utrudnią wam dojście do Pucharu. Jak będziecie chcieli się wydostać, wystrzelcie z różdżki czerwone iskry. Ja wraz z nauczycielami będziemy krążyć wokół labiryntu. Życzę wszystkim powodzenia. - na końcu westchnęła ciężko.
Jako pierwsza weszłam w korytarz z żywopłotu. Szłam coraz dalej, aż była jedynie głucha cisza. Skręciłam w lewo. Przez chwilę było spokojnie do póki za sobą usłyszałam  warczenie jakby psa. Odwróciłam się delikatnie z zaciśniętą ręką na różdżce.
Przed sobą zobaczyłam wielkiego wilkołaka. Uniosłam dygoczącą rękę w stronę zwierzęcia i krzyknęłam zduszonym głosem. 
- Depulso!
Odrzuciło go daleko ale szybko wstał i zaczął biegnąć do mnie. Kompletnie spanikowana przypomniałam sobie, że równie dobrze może być to bogin.
- Ridiculus! - wydarłam się, a po chwili stwór miał na sobie różowy strój baletnicy i tego samego koloru rolki.
Nogi mu się rozjeżdżały, a ja wybuchłam śmiechem i ruszyłam dalej.
P.O.V Harre'go
Do moich uszu dobiegł krzyk Fleur. Ruszyłem w stronę skąd wywodził się dźwięk. Nie było jej tam, więc skręciłem w prawo. Szybkim krokiem szedłem przed siebie. Po pewnym czasie na swojej drodze spotkałem Sfinksa. Trochę mi zajęło rozwiązanie zagadki nim odpowiedziałem, lecz jak już to zrobiłem, poszedłem na przód. Spotkałem już bogina, sklątke Hagrida i Sfinksa. Ponownie skręciłem ale tym razem w lewo. Za mną usłyszałem szelest, więc odwróciłem się szybko plecami. Stawiałem kroki idąc tyłem ale przodem do strony gdzie wydobył się dźwięk, aż wpadłem na coś, a raczej kogoś.
- Uważaj jak idziesz Harry! Myślałam już, że znowu trafiłam na tego przeklętego bogina!- krzyczała szeptem oddychając szybko. - Na co dotąd na trafiłeś?
- Ja też się wystraszyłem, Grace. Na Bogina jak ty, Sklątke Hagrida i Sfinksa. - odpowiedziałem zciszonym głosem.
- To tutaj są te "pupilki" Hagrida?! Matko! Przecież one muszą być teraz naprawdę wielkie! A ten ich pancerz! - mówiła zduszonym głosem. - Do zobaczenia, Potter!- pożegnała się i ruszyła dalej.
Miała rację te stworzenia są naprawdę wielkie i było trudno poskromić mi tą jedną. Położyłem różdżkę na dłoni i powiedziałem.
- Wskaż mi.
Ta obróciła się w kierunku północy, a ja skierowałem się w przeciwną stronę od obranej drogi przez Cassiopeie. Rozglądałem się nerwowo jak tylko usłyszałem jakiś niepokojący dźwięk. Przez lęk kierowałem się szybko korytarzem z żywopłotu. Aż w końcu w oddali zobaczyłem niebieską plamkę. Zacząłem biegnąć w stronę bijącego po oczach błękitnego światła pucharu.
Gdy już go chwyciłem w okolicach pępka poczułem szarpnięcie. Zacząłem wirować, aż w końcu wylądowałem. Podniosłem się i rozglądałem. W pewnym momencie zorientowałem się, że jestem na starym cmentarzu. Podszedłem do najbliższego pomnika. Przeczytałem imię i nazwisko wygrawerowane na kamiennym nagrobku.
- Tom Riddle.
Szybkim krokiem kierowałem się do nagrody Turnieju Trój Magicznego, ale ktoś za mną krzyknął.
- Depulso! - zdobycz odleciała parę metrów w tył, a ja raptownie i wyciągając różdżkę obróciłem się w stronę osoby stojącej za mną. Nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Stał tam Glizdogon trzymający jakieś zawiniątko. Ruchem nadgarstka rozbroił mnie i przywiązał do nagrobku.
- Glizdogonie zaczynaj już! Czekałem na to całe czternaście lat! - ciszę rozdarł chłodny i zdenerwowany głos.
Peter wrzucił zawiniątko do wrzącego kociołka. Ja modliłem się w duchu, by się utopiło. Zaczął recytować.
- Kości ojca,  dana nieświadomie, odnów swego syna! - powierzchnia grobu pod moimi stopami pękła. Przerażony patrzyłem jak ze szczeliny wydobywa się czarna smuga pyłu i wpada do kotła. Diamentowa woda wypełniająca naczynie zasyczała, wystrzeliły iskry i zrobiła się niebieska. Glizdogon zaskomlał i wyciągnął srebrny nóż. Głos zaczął mu drżeć. - Ciało sługi dane z ochotą ożyw swego pana. - wyciągnął swoją obleśną dłoń bez jednego palca, a drugą zacisnął na uchwycie ostrza i uniósł ją. Wiedziałem co teraz ma zamiar zrobić zacisnąłem powieki i po chwili usłyszałem przeraźliwy krzyk, który rozdarł noc. Uciął sobie ją. Zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie stoi przede mną, gdy poczułem paskudny odór z jego paszczy. - Krwi wroga odebrana siłą wskrześ swego przeciwnika.
Poczułem stalowe zakończenie noża wbijane w moje przedramię. Próbowałem się wyrwać ale to tylko pogorszyło sprawę. Czułem już strużki krwi lecące po mojej ręce.           
Glizdogon wyjął szklaną fiolkę i przyłożył do mojej rany, by krew spływała do niej.
Jak już napełnił szklany pojemni
Jak już napełnił szklany pojemniczek wlał jego zawartość do wielkiego kociołka. Substancja natychmiast zbielała. Peter usiadł na kolanach obok naczynia i zachwiał się. Przytulił krwawiącą rękę do piersi i zaszlochał.
W kotle zawrzało i wystrzeliły z niego diamentowe iskry, ale nie stało się nic oprócz tego. Myślałem gorączkowo o tym, by okropne zawiniątko się utopiło, nie zważając na obficie krwawiące przed ramię.
Z naczynia wybuchła gęsta para.
Przez mgłę ujrzałem ciemny zarys postaci. Była ona wysoka i strasznie chuda, która wynurzała się powoli z kociołka.
- Odziej mnie. - powiedziała piskliwym, zimnym głosem.
Glizdogon jęcząc i płacząc z bólu zebrał z ziemi czarną szatę i narzucił ją na głowę nierozpoznanej przeze mnie osoby.
Postać wyszła cała z wielkiego naczynia patrząc się prosto w moją twarz. Nie mogłem uwierzyć, że patrzę na osobę, która od blisko trzech lat nawiedzała mnie w sennych koszmarach i zabiła mi rodziców stoi właśnie przede mną. Teraz już byłem pewien, że na moich oczach odrodził się Lord Voldemort. Był biały jak naga czaszka lub kreda od tablicy z wielkimi czerwonymi oczami i płaskim nosem ze szparkami zamiast nozdrzy.
Mój wróg odwrócił ode mnie swój szkarłatny wzrok i zaczął błądzić dłońmi po swoim ciele, badając je. Nie zwracał uwagi na ubolewającego sługę, który wykrwawiał się, jak i wielkiego węża, który sunął wokół mnie, sycząc gniewie. Voldemort wyjął z kieszeni różdżkę i wycelował nią w Petera. Ten uniósł się w górze i uderzył w płytę nagrobną, potem osunął się po niej na glebę, cały czas płacząc. Mój nieprzyjaciel ponownie na mnie popatrzył i zaniósł zimnym i okrutnym śmiechem.
- Panie mój... - wyjęczał i krztusił się własnymi łzami. - panie... obiecałeś mi...
- Wyciągnij rękę. - wycedził Riddle przez zaciśnięte zęby.
- Dziękuję ci panie... - przymilnym głosem ze słyszalną chrypą i wyciągnął przed siebie krwawiącą rękę, pozbawioną dłoni. Voldemort zaśmiał się ponownie.
- Drugą, Glizdogonie.
- Panie, błagam... - zaszlochał.
Natomiast zabójca moich rodziców złapał jego lewą rękę i odsunął mu rękaw powyżej łokcia. Zobaczyłem na jego skórze jakiś czerwony znak, przypominający mugolski tatuaż. Na jego przedramieniu była wygrawerowana ludzka czaszka z otwartą szczęką, z której wił się wąż. Wyglądał identycznie jak ten z Mistrzostw Świata w Quiddtichu. Stwór przypominający węża przyglądał się Mrocznemu znakowi na jego ciele.
- Wróciło. - zaczął cicho. - moi rówieśnicy to zobaczą i zobaczymy kto odważy się do mnie powrócić.
Ucisnął mocno znak długim, białym palcem. Moje czoło przeszył straszliwy ból, a Glizdogon wrzasnął.
Czarny znak nabrał kolor węgla. Na bladej, płaskiej twarzy Lorda Voldemorta wszedł uśmiech triumfu. Wyprostował się i odchylił głowę do tyłu. Zaczął się rozglądać po całym cmentarzysku.
- Ciekawe ilu powróci w me szeregi, gdy poczują, że ich wzywam? - wyszeptał, patrząc w gwiazdy.
Po chwili jednak zaczął chodzić po cmentarzu w tą i z powrotem przede mną. Po momencie jednak spojrzał na mnie, a parszywy uśmiech wykrzywił mu usta.
- Harry Potterze Stoisz nad szczątkami mojego zmarłego ojca - mugola i głupca. Jak twoja ukochana matka. Oboje jednak nam pomogli. Twoja matka oddała za ciebie życie. Ja zabiłem swojego ojca i sam widzisz jaki okazał się użyteczny podczas tego wiecznego snu.  - zaśmiał się. - A ten dom z boku...on w nim mieszkał.  Moja matka zamieszkiwała tutejszą wioskę. Zakochała się w nim, ale kiedy dowiedział się o jej niezwykłości, porzucił ją. Mój ojciec nienawidził magi. Jak już zostawił moją rodzicielkę, powrócił do swojej mugolskiej rodziny, zanim ja się urodziłem. Moja matka zmarła przy moim porodzie. Mnie oddano do mugolskiego sierocińca. Tam przysiągłem samemu sobie, że jak go znajdę dokonam zemsty. Na tym po kim mam imię i nazwisko. Na Tomie Riddlowi. - krążył powolnie i przyglądał się grobom. - Do czego to doszło... opowiadam ci rodzinną historie, stałem się chyba trochę sentymentalny, ale patrz Potter! Właśnie przybywa moja prawdziwa rodzina!
Usłyszałem świst, a między grobami aportowali się czarodzieje. Wyglądali na takich jakby nie dowierzali w to co widzą. Wszyscy byli w czarnych szatach z kapturem na głowie, a na ich twarzach spoczywała maska. W tym czasie Voldemort czekał w milczeniu, aż oni podejdą. Tworzyli wokół mnie i Voldemorta krąg z pewnymi lukami, jakby spodziewali się nadejścia kogoś jeszcze.
- Witajcie Śmierciożercy. - Powiedział cicho Riddle. - Trzynaście lat minęło od naszego ostatniego spotkania, ale przybyliście na moje wezwanie jakby to było wczoraj. Widać, że nadal jednoczy nas Mroczny znak. Ale czy naprawdę tak jest? - odchylił swoją łysinę i wąchał powietrze.-Wyczuwam winę, a właściwie jej odór. - zakapturzone postacie, zwane Śmierciożeracmi, zachwiały się. - Myślę, że jesteście w pełni sił fizycznych jak i czarodziejskich. Szybko odpowiedzieliście na moje wezwanie. Więc z ciekawości zapytam; Dlaczego taka wielka zgraja czarodziejów nie przybyła mnie na pomoc? Mnie, swojemu panu? Czy wy czasem nie przysięgliście
Czy wy czasem nie przysięgliście mi wierności? -  nikt nie zabrał głosu. - Więc sam sobie odpowiem. Sądzę, że uwierzyliście, że moja potęga została złamana na zawsze, że już nie wrócę. Wślizgnęliście się między moich wrogów, mówiąc, że jesteście niewinni, że działaliście nie świadomie... Nie rozumiem jak wy mogliście uwierzyć w to, że ja nie powrócę? Wy, którzy wiedzieli jak daleko zaszedłem dawno temu, jakie podjąłem kroki, by uchronić się od śmierci. Widzieliście jak potężny byłem w tamtych czasach. A może uwierzyliście, że istnieje lepszy czarodziej ode mnie? Od Lorda Voldemorta. Może przysięgliście wierność Albusowi Dumbledorowi, idolowi i obrońcy prostaków i szlam oraz mugoli. - niektórzy pokiwali przecząco głowami. - To dla mnie ogromne rozczarowanie. - powiedział ostro. Jeden Śmierciożerca podszedł do Voldemorta na kolanach.
- Panie mój... przebacz mi, nam wszystkim!- odezwał się żałośnie.
Riddle zaśmiał się bezlitośnie i unosząc różdżkę krzyknął.
- Crucio!
Człowiek na kolanach upadł na podłogę i zaczął się wić i wrzeszczeć. Miałem nadzieje, że usłyszy to ktoś w okolicy i wezwie policję. Tom nagle przestał torturować mężczyznę, który jakby zastygł w miejscu i dyszał ciężko.
- Weź się w garść Avery - powiedział łagodnie zabójca moich rodziców. - Wstań. Prosisz o przebaczenie? Ale musisz wiedzieć, że ja nigdy nie przebaczam, nie zapominam. Musisz dopłacić te stracone lata, przyszłymi. Glizdogon spłacił część swojego długu, prawda? - spojrzał z góry na kulącego się człowieka, który cały czas zanosił się gorzkim płaczem. - Nie wróciłeś do mnie z wierności, ale ze strachu przed starymi przyjaciółmi. Zasłużyłeś na ból, Glizdogonie. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Tak, panie. - jęknął Peter. - Błagam cię panie, proszę...
- Ale jednak pomogłeś mi odzyskać ciało. - powiedział Voldemort patrząc na niego z chłodem w oczach. - Jesteś niewiernym zdrajcą. Ale Lord Voldemort wynagradza tych, którzy mu pomagają.
Uniósł rękę z różdżką i zatoczył nią spilare w powietrzu. Magiczny patyk zostawił świetlny ślad, który formował się w kształt repliki ludzkiej ręki. Przyczepiła się do przedramiona Petera, który przestał szlochać i zaczął się nią zachwycać. Wziął do niej gałązkę i zmiażdżył.
- Panie mój,  jesteś cudowny i ta ręka również... Dziękuję ci, panie! - podczołgał się do swojego pana i pocałował w skraj szaty.
- Oby twoja wierność już nigdy się nie zachwiała.
- Nigdy, już nigdy panie.
Twarz krępego mężczyzny lśniła od łez, gdy zajmował miejsce w szeregu. Voldemort podszedł do osoby stojącej na prawo od niego.
- Lucjusz Malfoy,  mój niewierny przyjaciel.-wyszeptał stając na wprost niego. - Powiedziano mi, że nie wyrzekłeś się starej drogi życia i ludziom ukazujesz się z innej strony. Jeśli się nie mylę nadal będziesz chcieć uczestniczyć w torturowaniu mugoli? A jednak nie próbowałeś mnie odnaleźć. Twoje wyczyny podczas mistrzostw świata były całkiem zabawne, ale nie mogłeś tej energii wykorzystać w celu odnalezienia swojego pana? - mówił Voldemort.
- Panie uwierz mi, że tylko czekałem na twój znak w gotowości. - spod czarnego kaptura rozległ się zimny głos ojca Draco. - Gdybyś tylko dał jakiś znak, gdyby dotarła do mnie pogłoska mówiąca o miejscu, w którym się znajdujesz. Natychmiast znalazłbym się u twojego boku.
- Ale jednak uciekłeś gdy na niebie pojawił się Mroczny Znak, który wystrzelił mój wierny Śmierciożerca. - wycedził czarny pan. - Tak,  wiem o wszystkim Lucjuszu. Rozczarowałeś mnie. W przyszłości oczekuję od ciebie prawdziwej wierności.
- Jesteś wspaniałomyślny panie.
Voldemort poszedł dalej i zatrzymał wzrok na luce w kręgu.
- Tu powinni być Lestrang'owie, niestety przez swoją lojalność znajdują się w Azkabanie. Zostaną za to wynagrodzeni, a dementorzy się do nas przyłączą. Przybędą też potwory, które sieją postrach wśród ludzi. - poszedł dalej. - Macnair, Glizdogon mówił mi, że pracujesz teraz dla Ministerstwa Magii i uśmiercasz niebezpieczne stworzenia. Lord Voldemort wkrótce dostarczy ci lepszy towar od tego co zlecano ci zabijać zanim ja powróciłem.
-  Dziękuję ci Panie. - wymamrotał Macnair.
- Crabb i Goyle. Mam nadzieje, że tym razem spiszecie się lepiej... - mówił Voldemort.
- Oczywiście, panie. Postaramy się... - powiedzieli jednocześnie, niestarannie się kłaniając.
- To samo dotyczy ciebie Nott. -  mówił cicho w stronę mężczyzny.
- Panie,  padam przed tobą na kolana, panie... - zaczął ojciec Theodora ze Slytherinu.
- To wystarczy. - warknął i podszedł do największej  luki w kręgu. - Tutaj brakuje, aż sześciu. Trzech zginęło w mojej służbie,  jeden nie miał odwagi, by powrócić, za co zapłaci. Jeden opuścił mnie na zawsze, za co umrze. I jeden, który jest moim najwierniejszym sługą i teraz wykonuje moje rozkazy w Hogwarcie. To dzięki jemu wysiłkom gościmy tutaj... Harre'go Pottera.-na dźwięk swojego imienia i nazwiska przeszedł mnie nie miły dreszcz. - Można cię nawet nazwać gościem honorowym.
Najpierw zapadła cisza, a potem na środek wystąpił jeden ze Śmierciożerców i przemówił.
- Panie, nalegamy, błagamy, byś nam powiedział, jak ci się udało powrócić do nas.- rozległ się głos starszego Malfoya.
- To długa historia... - zaczął. - A zaczyna się i kończy na tym chłopcu. - wskazał na mnie i podszedł wolnym krokiem do mnie, a wąż pod moimi nogami nadal zataczał kółka wokół tego pomnika. - Oczywiście wiecie, że tego chłopca nazywają moją klęską. - przeszywał mnie swoimi czerwonymi oczami, a mnie przeszedł ostry ból przez czoło.  - Wiecie też, że tej pamiętnej nocy kiedy utraciłem swoją potęgę i podjąłem próbę zabicia go, jeho matka osłoniła go własnym ciałem. Tym czynem zapewniła mu ochronę, której nie przewidziałem. Nie mogłem go dotknąć. Jego matka zostawiła ślad jej ofiary. To bardzo stara magia, o której zapomniałem. Moje zaklęcie odbiło się od tarczy ochronnej tej naiwnej kobiety i trafiło we mnie. Bolało, nie zaprzeczę, i nic mi nie mogło pomóc. Sam nie mam pojęcia kim się stałem po ugodzeniu mnie tym zaklęciem. Znacie mój cel: zwyciężyć śmierć. Straciłem potęgę i zmuszałem się do istnienia. Czekałem na was w puszczy, a  wy się nie zjawiliście. Pozostała mi tylko jedna magiczna zdolność, która pozwalała mi posiąść ciała innych ludzi. Nie mogłem wrócić wśród ludzi, ponieważ doskonale wiedziałem, że aurorzy wciąż mnie szukają po całym świecie. Nawiedzałem ciała zwierząt dopóki młody, głupi oraz naiwny czarodziej nie przyszedł w stronę mojej kryjówki. Pełnił on funkcje nauczyciela w  szkole Dumbledora. Łatwo poddał się mojej kontroli, bardzo szybko i łatwo. Sprowadził mnie do Anglii i po jakimś czasie opanowałem jego ciało. Miałem nad nim nadzór, gdy wykonywał moje rozkazy. Mój plan jednak zawiódł, nie udało mi się wykraść Kamienia Filozoficznego, nie udało mi się zapewnić nieśmiertelności. Na drodze stanął mi, ponownie, Harry Potter.
Sługa, którego ciało posiadałem umarł, jak je opuściłem. Wróciłem do swojej dawnej kryjówki i zacząłem się bać, że nie uda mi się odzyskać mojej potęgi. Porzuciłem wszelką nadzieję, że znajdzie się czarodziej,  który zacznie mnie szukać. Ale jednak ze strachu wrócił do mnie Glizdogon. Wyciągnęliśmy parę pożytecznych informacji z Berty Jorkins. Eliksir z krwi jednorożca i jad dostarczany przez Nagini, pomogły mi odzyskać prawie ludzką postać. Potrzebowałem kości mego ojca, ciała sługi i krwi, krwi wroga, by się odrodzić. Wielu czarodziejów na świecie pali do mnie nienawiść, ale bym mógł tknąć Harre'go Pottera potrzebowałem jego krwi. Tylko zostało mi go zdobyć, bym mógł dostać to co mi potrzebne. Dzięki Bercie dowiedziałem się gdzie przebywa jeden z moich wiernych sług. Wykorzystałem go, by wrzucił imię i nazwisko chłopca mojej klęski do czary ognia, by pomógł mu przejść przez cały Turniej, a na końcu zmienił puchar w świstoklik. I w ten sposób Potter znalazł się tutaj, poza za sięgiem ochrony jego dyrektora. - skończył przemowę i  odwrócił się twarzą do mnie, podnosząc różdżkę.
- Crucio! - krzyknął.
                                   °°°
W połowie roślinnego korytarza, nie przygotowana na ból upadłam na ziemię i poczułam, jakby kości mi płonęły i głowa mi pękała. Wiłam się po trawie i darłam z bólu mocno zaciskając powieki. Miałam otwartą ranę na przedramieniu, przez to, że gdzieś, ktoś użył mrocznego znaku, powodowało to jeszcze większy ból.
                                    °°°
Jak skończył mnie torturować, kazał mmie rozwiązać i oddać różdżkę. Jak uwolniono mnie od węzłów poczułem ostry ból na nodze. Chciałem uciec ale nie było jak, ponieważ Śmierciożercy zmniejszyli krąg. Glizdogon oddał mi różdżkę. Po czym Voldemort zapytał.
- Chyba nauczono cię jak powinno się pojedynkować, co Potter?
W śródku panikowałem, bo jedyne zaklęcie, które nauczono mnie w klubie pojedynków brzmiało; Expelliarmus. Czar rozbrajający. Nie wiedziałem na co ono mi teraz się przyda? Nawet jeśli bym rozbroił czarnoksiężnika to wokół mnie jest masa jego zwolenników. A jeśli rzuci Avade może być po mnie.
- Ukłońmy się sobie, Harry. - powiedział Czarny Pan, robiąc lekki skłon i nie spuszaczając z niego oczu kontynuował.-No dalej, trzeba zachować te wszystkie tradycje. Dumbledor byłby z ciebie dumny, jakbyś wykazał się dobrymi manierami. Pokłoń się śmierci, Potter...
Śmierciożercy wybuchli głośnym śmiechem. Nie zamierzałem tego zrobić, jemu ulec. Nie wtedy gdy jestem w ryzyku śmierci.
- Powiedziałem; ukłoń się!  - wycedził mój przeciwnik, a ja poczułem jakby wielka ręką naciskała mój kręgosłup bym się skłonił. - Doskonale, a teraz stań przede mną dumnie, jak twój ojciec przed śmiercią. A więc zaczynamy pojedynek...
Uniósł różdżkę przede mną i ponownie zacząłem się wić po trawie, ale nie czułem bólu. To było tak, jakby moje ciało wykonywało naturalne odruchy.
                                     °°°
Mój czarny strój z herbem Hogwartu na ramieniu był już przesiąknięty krwią i tak samo jak moja twarz i włosy brudny od błota. Po dłoni spływała mi krew, a ja szukałam wyjścia, niemalże czołgając po ziemi. Nie miałam już
Nie miałam już siły. Ból i duża ilość straconej krwi sprawiały, że przed oczami miałam mroczki, a ciało odmawiało mi posłuszeństwa. W końcu ponownie upadłam na ziemię i darłam się z cierpienia, jakby ktoś mnie rozrywał na drobne kawałeczki. Podkurczyłam automatycznie nogi i złapałam za głowę, a na mojej twarzy poczułam ciepłe łzy, które spływały po mojej zimnej twarzy.
                                    °°°
- Widzę, że Cassiopeia postarała ci dać ochronę poza murami Hogwartu. - powiedział, jakby ze zachwytem.
- O-o czym ty mówisz? - zapytałem umazany błotem.
On zaśmiał się bezlitośnie i odpowiedział.
- Nawet, cię o tym nie poinformowała, cóż za... za poświęcenie. - wokół mnie wszyscy zanieśli się salwą śmiechu. - Chcesz bym ponownie rzucił to zaklęcie? - nie udzieliłem odpowiedzi, na którą czekał. - Zapytałem cię, więc odpowiadaj!  Imperio!
Zacząłem kłócić się ze swoją podświadomością, która kazała mi odpowiedzieć mu; nie.
- NIE POWIEM!!! - wydarłem się, nie wytrzymując tej sprzeczki moich myśli.
- Nie powiesz? - zapytał cicho, a krąg przestał się śmiać. - Nie odpowiesz mi; nie ?
Harry, posłuszeństwo to dobra cecha, której cię nauczę, za nim zginiesz. No to jeszcze się trochę pobawimy, co?
Zrobiłem unik za marmurowy nagrobek jego ojca, przed kolejnym Cruciatusem. Usłyszałem jak płyta pękła z ogromnym hukiem pod wpływem zaklęcia.
- To nie zabawa w chowanego! - przemówił zimnym tonem, a posłuszni jemu ludzie ryknęli śmiechem. - Zmęczyłeś się? Wychodź Harry, chce już to zakończyć!  Wyłaź i walcz!  To będzie szybkie nawet bezbolesne! Chociaż nie wiem, nigdy nie umierałem!
Zebrałem w sobie resztki odwagi i wyszedłem zza płytki nagrobnej. Stanąłem przed Voldemortem wyprostowany i niemal natychmiast krzyknąłem - Expelliarmus! - a on w tym samym czasie - Avada Kedavra!
Dwa strumienie się połączyły i zmieniły kolor na ciemno złoty.
- Nie robicie nic, dopóki wam nie rozkaże! - krzyknął zabójca moich rodziców.
Potem rozbrzmiał niebiański śpiew Feniksa,  który osobiście uwielbiałem.
Na promieniu światła pojawiły się paciorki, które próbowałem przepchnąć w stronę Voldemorta. Na twarzy mojego wroga okazał się wyraz zdumienia pomieszanego ze strachem. Powoli paciorek sunął po złotej więzi, aż połączyła się z różdżką Czarnego Pana. Nagle wpłynęło z niej widmo repliki ręki Glizdogona, potem staruszka z mojego koszmaru, który powiedział.
- A więc to był prawdziwy czarodziej. Ukatrupił mnie, a ty chłopcze go pokonasz.
Następnie wysunęło się widmo kobiety - mojej matki, który krzyczał mi w głowie echem.
- Nie puszczaj! Nie daj mu się Harry! - po jakimś czasie dodała.- Twój ojciec zaraz tu będzie chce cię zobaczyć. 
Moment potem wyłoniło się widmo mężczyzny, chorobliwie do mnie podobnego. Powiedział.
- Kiedy zerwie się połączenie, Harry, my zostaniemy tylko parę chwil dłużej. Ty natomiast pobiegniesz jak najszybciej do pucharu. On cię przeniesie do Hogwartu, my go przez moment zatrzymamy, spokojnie.
- Zrób to teraz, Harry. - szeptał głos mojej matki. - Przygotuj się do biegu.
- TERAZ! - wydarłem się i z całej siły szarpnąłem różdżkę do góry zrywając złotą "nić".
Voldemort krzyknął, by mnie oszołomić, ale jak rzuciłem w stronę jego sług zaklęcie: Impedimento. Przywołałem czarem puchar i ostatnie co usłyszałem to był krzyk złości Lorda Voldemorta.
Po krótkim czasie znalazłem się w Hogwarcie.
                                     °°°
Ledwo podźwignęłam się na nogi. Ręką cięższą niż zwykle dotknęłam swojej wargi, z której sunęła krew, tak samo obficie jak z mojego przedramienia. Kolano miałam obite, a całe moje ciało było umazane albo czerwoną substancją, bądź błotem. Wyglądałam jak ostatnie nieszczęście. Oparłam się o żywopłot, w który prawie wpadłam. Nagle przede mną na boki odsunęła się roślinna ściana. Był wieczór, ale jednak światło mnie mnie oślepiło. Zaskoczyło mnie też, że na zewnątrz panował gwar. Mrugałam szybko, by odgonić mroczki przed moich oczu. Wyszłam na zewnątrz. Wszyscy stali wokół Harre'go. Po omacku skierowałam się do Pokoju Wspólnego. Przeszłam przez stadion do Quidditcha i błonia do zamku. Całą drogę miałam przed oczami czarne plamki, spotykałam się o przeróżne pienie, czy kamienie, a świat powoli zaczął wirować.
Jak doszłam do dormirtorium wzięłam eliksir, po którym mój stan powinien się poprawić oraz eliksir słodkiego snu. Zdążyłam zasłonić łóżko kotarami, przebrać się zaklęciem i przykryć kołdrą, zanim zasnęłam.
                                         •••
No i czwarty rok Hogwartu się zakończył...
Nie długo postaram się wstawić  początek piątego roku... Rozdział ma trochę więcej niż zwykle, bo jest 3630 słów. Dajcie znać jak się podobał rozdział i zakończony rok Hogwartu w komentarzach. A teraz do następnego!

Cassiopeia Live - Because Life Never DiesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz